Schizofrenia to bardzo tajemnicza choroba, jedna z tych, której przyczyny do dziś nie są odkryte. Przez długie lata XX wieku, naukowcy wiedli spór, czy jej źródeł należy szukać w biologii, czy też w wychowaniu. W zależności od tego, która z teorii wygrywała, różniły się też sposoby leczenia. Choć o leczeniu w zasadzie trudno tu mówić, bo tak naprawdę nadal nie odkryto na nią skutecznego remedium, a stosowane leki często nie działają, albo narażają chorych na wiele skutków ubocznych. Wielu chorych zresztą odmawia przyjmowania leków, co pogarsza ich stan. Im dłużej zwleka się z leczeniem schizofrenii, tym trudniej się ją leczy. A każdy epizod powoduje dalszy ubytek istoty szarej mózgu, a zatem pogarsza funkcjonowanie człowieka. Czasem jednak stan i tak się pogarsza, mimo przyjmowania leków, więc wydaje się, że to błędne koło. 

 

Schizofrenia to również choroba bardzo piętnująca chorych – w opinii publicznej pokutuje obraz wariata w kaftanie bezpieczeństwa wykrzykującego, że jest Napoleonem, niebezpiecznego dla siebie i otoczenia. Boimy się tego, co nie jest normalne, a szpitale psychiatryczne są owiane złą sławą na kanwie tego, jak traktowano w nich ludzi w przeszłości. Tymczasem dziś wielu chorym udaje się normalnie żyć i funkcjonować – przynajmniej okresowo. Mimo to dla rodziny chorego jest to zawsze stres i obciążenie. Wyobraźcie więc sobie ten stres pomnożony kilkukrotnie, gdy okazuje się, że to schorzenie dotyka po kolei kilku jej członków. Taką właśnie niezwykłą historię rodziny Galvinów serwuje nam reportaż W ciemnej dolinie. Spośród dwanaściorga dzieci (sic!) Mimi i Donalda zachorowało aż sześciu synów. Tragedia iście szekspirowska. Trudno mi było sobie wyobrazić, co czuli rodzice, patrząc na ich dzieci, zachowujące się agresywnie, aspołecznie i kolejno tracące kontakt z rzeczywistością. Synów, którzy trafiali do szpitala psychiatrycznego albo stawali się obciążeniem dla reszty rodziny, narażając ich na traumę i utratę poczucia bezpieczeństwa? A jak czuło się ich rodzeństwo, zastanawiając się pewnie, czy i kiedy i na nich przyjdzie pora? W tej rodzinie cierpieli wszyscy – i chorzy, i zdrowi – każdy na swój sposób.


W rodzinach wielodzietnych z reguły odbywa się to tak, że starsze rodzeństwo zajmuje się młodszym, odciążając rodziców, jednak u Galvinów chyba nie było takiej opcji – trudno zresztą o to, kiedy w grę wchodzą sami synowie…Galvinowie zresztą w niczym nie przypominali sielankowej wielodzietnej rodziny, jaką pokazują nam media, wspierającej się i pełnej miłości. Nie, to była raczej rodzina z piekła rodem – kolejni synowie Galvinów zachowywali się wobec siebie jak psy walczące o swoją pozycję w stadzie, a rodzice nie robili nic, by to ukrócić, chowając głowę w piasek. 

Dom przy Hidden Valley Road wydawał się tyglem niezdrowych emocji. Panowała anarchia, zasady były zupełnie nieczytelne. Nieustanne walki, brak intymnej przestrzeni, cztery piętrowe łóżka. Nikt nie mógł nigdy pobyć sam. Jakim cudem matka miałaby poradzić sobie z tyloma dziećmi w tym buzującym kotle?

Nic więc dziwnego, że przy lekturze doświadczałam mieszanych uczuć przede wszystkim w stosunku do rodziców, gdyż trudno mi było nie zadawać sobie pytania: po co im było aż tyle dzieci? Jasne, nie mnie to oceniać, tym niemniej ludzie ci nie wykazywali się przesadną odpowiedzialnością, skoro Mimi raz po raz zachodziła w ciążę i miała na głowie coraz więcej (i mimo tego, że kolejne ciąże odradzali jej lekarze, ona tych rad nie słuchała), a Donald, jak to mężczyzna – był wiecznie nieobecny, dobrze się bawiąc poza domem. Jak w takich okolicznościach wychować tak liczne potomstwo, nawet zdrowe, a co dopiero, gdy chłopcy zaczęli chorować? Wywołało to we mnie złość na tych ludzi, a moje odczucia znalazły potwierdzenie w opinii jednego z synów Galvinów: ciągle tylko płodzili kolejne dzieci; tymi młodszymi w ogóle się nie zajmowali. Z biegiem czasu zresztą okazało się, że schizofrenia to nie była jedyna patologia występująca w tej rodzinie. A przecież Mimi i Donald byli ludźmi z dobrym pochodzeniem, wykształconymi, należącymi do klasy średniej, wcale nie patologicznymi…. 

 

Mimo tego i tak należy podziwiać Mimi, która z niezwykłym hartem ducha przyjmowała kolejne ciosy od życia. Gorzej natomiast było z Donaldem, co znamienne. Historia tej rodziny ma zresztą bardzo wiele niuansów, bardzo wiele punktów widzenia, co pokazuje ten reportaż. Inaczej sprawy wyglądały dla matki, inaczej dla jej córki Margaret, a jeszcze inaczej dla drugiej córki Mary. Nic tu nie jest czarno-białe, a Robert Kolker stara się oddać głos każdej z tych osób. Koleje ich losów – każdego z Galvinów są opowiedziane tu wnikliwie i z dużą dozą empatii, a przy tym w niezwykle ciekawy sposób, taki, że czytałam tę książkę jak fascynującą powieść. 

 

Równolegle z losami rodziny Galvinów, Robert Kolker pokazuje historię badań nad przyczynami schizofrenii: dwa obozy naukowców, z których jeden obwiniał rodziców – a przede wszystkim oczywiście matki – za niewłaściwe wychowanie, natomiast drugi stał na stanowisku, że choroba ta ma podłoże biologiczne. W badaniach tych uczestniczyli także Galvinowie, którzy okazali się dla naukowców idealnym „przypadkiem”. Tu można im dziękować, jednak czy fakt, że ich cierpienie zostało wykorzystane dla „dobra ogółu”, w jakiś sposób rekompensuje indywidualne tragedie? Dziś już wiadomo, że zaburzenia nazywane schizofrenią nie mają nic wspólnego z wychowaniem, a są w jakimś stopniu dziedziczne, jednak nie jest to proste dziedziczenia z rodziców na dzieci. Nie można wyabstrahować jednego genu odpowiedzialnego za tę chorobę i nadal jej geneza pozostaje dla nas zagadką. Jej przyczyn naukowcy szukali zresztą „od końca” – kiedy wynaleziono lek działający na objawy, sprawdzano w jaki sposób on działa i z tego starano się wywieść powodów choroby (mowa o tym również w Czarnej owcy medycyny). Problem w tym, że leki te często nie działają, a firmom farmaceutycznym nie opłaca się prowadzić badań nad lekami nowej generacji. I tak docieramy do czasów dzisiejszych, kiedy osób z chorobami psychicznymi nie pakuje się już w kaftany i nie torturuje różnymi dziwnymi metodami „terapii”, ale nadal w dużej mierze jesteśmy wobec ich problemów bezradni. 

 

Wydaje mi się, że ten reportaż jest tekstem, który bardzo pomaga odczarować tę chorobę, pomaga ją zrozumieć, pokazuje tragedię ludzi chorych i może przyczyniać się do zmiany nastawienia do nich. Dziś w każdym razie mamy już taki świat, że powinniśmy dawać im tę szansę na miarę posiadanych możliwości leczenia.

 

Metryczka:
Gatunek: literatura faktu
Główny bohater: Galvinowie
Miejsce akcji: Stany Zjednoczone
Czas akcji: XX wiek
Ilość stron: 416
Moja ocena: 6/6


Robert Kolker, W ciemnej dolinie. Rodzinna tragedia i tajemnica schizofrenii, Wyd. Czarne, 2021 

 

Komentarze

instagram @dzienpozniej

Copyright © Dzień później