Góry są bliskie memu sercu, nic więc dziwnego, że pociągają mnie również książki z akcją umiejscowioną w górach. Najczęściej natykam się na tu kryminały – i często niestety okazuje się, że ich treść rozmija się z moimi oczekiwaniami… Z zażenowaniem wspominam np. powieść Oczy zachodzące szkarłatem, której autor zasypał śniegiem Szczyrk i suponował, że GOPRowcy są od odkopywania domów w mieście…  Równie fatalnie wspominam lekturę Sprawdź, czy ktoś za tobą nie stoi, przy której byłam zdumiona okropnym wątkiem przemocowym oraz szybkością, z jaką autorka zakończyła akcję: szast prast i koniec książki. W przypadku Pogranicznika mam mieszane uczucia: można przeczytać, ale szału nie ma, mogło być znacznie lepiej. Ta powieść rozgrywa się w Kotlinie Kłodzkiej, w górach leżących na polsko-czeskiej granicy. Na jednym ze szlaków zostaje odnalezione trudne do zidentyfikowania ciało. Wkrótce w okolicy niewielkich Orlic zaczynają ginąć kolejni ludzie i wszystko wskazuje na to, że mamy do czynienia z seryjnym mordercą. Do sprawy prowadzonej przez lokalnych policjantów zostaje ściągnięty profiler z Wrocławia… 

 

No dobrze, zalążek wydarzeń jest bardzo typowy, w sumie kolejne zdarzenia również specjalnie nie dziwią, wszystko rozgrywa się tu według dosyć klasycznego schematu. Co poszło nie tak? Przyznaję, że trudno było mi wciągnąć się w ten kryminał, gdyż jego akcja posuwa się bardzo powoli – tekst obfituje w wiele zbędnych szczegółów: a to, że pani taka to a taka udała się do sklepu po zapasowe rajstopy, bo obawiała się, że jej poleci oczko, a to że któryś bohater jadł na obiad knedle ze śliwkami, a to ze opisane ze szczegółami wnętrze czyjegoś domu. Coś tu się dzieje, przyjeżdża profiler, ale miałam wrażenie, że śledztwo kręci się w kółko, podczas, gdy trup ściele się gęsto. Śledczy jakby w ogóle się nie przejmują tym, że za chwilę zginie kolejna osoba – poruszenia nie widać też w lokalnej społeczności. Biorąc pod uwagę, że jest to mała mieścina, to takie wydarzenia powinny być sensacją, a poza tym wprowadzić atmosferę terroru wśród ludności. Tu niczego takiego nie widać. Akcja tej książki w równej mierze co mordercy, dotyczy relacji łączących bohaterów: policjantów, ich bliskich, czy profilera, który jest dość dziwnym typem. Nic dziwnego, że – jak na kryminał – książka jest dosyć grubaśna. Ale na jakiś rollercoaster emocji, czy gwałtowne zwroty akcji liczyć tu nie należy. 

 

Niektóre ustępy wydały mi się wręcz absurdalne w swojej detaliczności, np. profiler sporządza życiorysy ofiar, w których znajdują się informacje, co te czuły, czy myślały. A ja się zastanawiałam: skąd on to wszystko wziął, bo były to takie informacje, które można by było nabyć tylko rozmawiając z daną osobą. Nie podobało mi się też to, że autorka mówi czytelnikowi co ma myśleć, nie pozwala mu na własny osąd sprawy. Np. takie zdanie: Kobieta była obłudna: z jednej strony martwił ją wzrost przestępczości, z drugiej lubiła posłuchać i poplotkować o sensacyjnych  wydarzeniach, które miały miejsce w okolicy. Po co ta pierwsza część zdania? Czytelnikowi chyba wystarczyłby opis zachowania, żeby sam mógł wyrobić sobie opinię o danej osobie. Wreszcie: przemyślenia mordercy zamieszczone w tekście były dla mnie mocno pretensjonalne. Takie „złote myśli” dotyczące marności naszego życia i nikczemności ludzkiej natury. Aczkolwiek jedno zdanie – dotyczące policjantki prowadzącej dochodzenie - było niezłe i zapadło mi w pamięć: poślubiła sprawiedliwość, ale jest kochanką przemocy

 

Największym mankamentem Pogranicznika była dla mnie właśnie postać głównej bohaterki – policjantki, która jest wyjątkowo antypatyczna, agresywna  i wulgarna. Klnie jakby miała zespół Tourrete’a. Naprawdę, trudno jej kibicować. Rozumiem, że autorka chciała by bohaterka była silną, niezależną kobietą, ale czemu to zawsze sprowadza się do tego, że kobieta musi zachowywać się jak facet? I to facet typu macho. To zalatuje strasznym seksizmem, nie wspomnę już o tym, że taka postać jest okropnie stereotypowa – to jest już któryś polski kryminał, w którym śledztwo prowadzi młoda policjantka zesłana do małej miejscowości z dużego miasta i usiłująca się wykazać w nowych okolicznościach przyrody. Jest oczywiste, że zachowanie Dobrowicz ma swoje korzenie w dzieciństwie, ale autorka ledwie o tym wspomina, nie pogłębia tego tematu, przez co Lena pozostaje tym, kim pozostaje: niesympatycznym babskiem, którego czytelnikowi w ogóle nie żal. Stawia to również pod znakiem zapytania sięgnięcie po ewentualny ciąg dalszy. Moim zdaniem ta kreacja Leny Dobrowicz w Pograniczniku jest mocno przerysowana. 

 

Biorąc Pogranicznika do ręki liczyłam na klimat rodem z Watahy, i w sumie tu się nie zawiodłam. Mamy tu dużo scen rozgrywających się na łonie przyrody, w lesie, czy w górach, a także melancholijną atmosferę późnej jesieni.  Dobrze się to czyta właśnie o tej porze roku, kiedy zmrok zapada coraz wcześniej, a za pasem Halloween. Mogło jednak być lepiej: mniej schematycznie i mniej pompatycznie, mniej nieistotnych szczegółów, a więcej takich, które podnosiłyby realizm wydarzeń, jak np. zadbanie o wykreowanie wiarygodnego portretu małego miasteczka sterroryzowanego przez seryjnego mordercę. W miarę posuwania się lektury do przodu udało mi się wciągnąć i zaciekawić tym, kto jest mordercą, co wpłynęło na to, że moja ostateczna ocena tej książki jest wyższa, niż początkowo mi się zdawało. Widać, że autorka chciała swój tekst dopracować, a nie gonić z akcją na łeb na szyję, tylko że poszło to trochę nie w tę stronę, co trzeba.

 

Metryczka:
Gatunek: kryminał
Główny bohater: Lena Dobrowicz
Miejsce akcji: Polska
Czas akcji: współcześnie
Ilość stron: 584
Moja ocena: 4/6

Joanna Bagrij, Pogranicznik, Wydawnictwo Mova, 2021

 

Komentarze

instagram @dzienpozniej

Copyright © Dzień później