Dziś Halloween, więc kiedy byłby lepszy dzień na post o czarownicach? Ale tych "prawdziwych" czarownicach, a nie biednych kobietach, ściganych za to, że nie przystają do tradycyjnej roli kobiety, w jaką wtłaczają je mężczyźni. Ja też czasem mam ochotę uciec od wszystkich poważnych problemów tego świata i poczytać coś naprawdę niezobowiązującego. I tak marzyła mi się książka z wartką przygodową akcją, osadzoną w magicznym uniwersum. Marzyła mi się też powieść, w której postaci kobieca i męska będą równorzędne w swoich siłach i działaniach.

Historię o zakazanym związku czarownicy i wampira być może kojarzycie z serialu HBO pod tym samym tytułem. W wersji literackiej jest to kolejne mocno schematyczne romansidło, w którym ona jest cały czas otaczana opieką przez niezwykle męskiego wampira – mimo, że teoretycznie jest potężną czarownicą. Tyle, że nie w praktyce, bo nie chce i nie umie korzystać ze swojej magii i dlatego wszyscy dookoła, chcąc nie chcąc, są zaangażowani w jej chronienie. Diana jest w istocie bardzo mdłą bohaterką: brak jej ciekawej osobowości, w ogóle nie widać, że jest inteligentna i wykształcona, a także silna i niezależna, jak wmawia nam autorka – z jej postępowania w powieści wynika coś wręcz przeciwnego. Miałam wrażenie, że ta postać nie robi nic innego, jak pije herbatę, je, czyta książki i śpi, bo jest wiecznie zmęczona. Zamiast walczyć o swoją tożsamość pozwala się wozić i zajmować sobą, jak lalka. Od samego początku daje się zdominować Matthew, który z kolei jest archetypowym przedstawieniem męskiego bohatera: przystojny, silny, władczy, bajecznie bogaty i wpływowy. Zna wszystkich, kogo warto znać (na przestrzeni ostatnich wieków), ma domy, jachty i prywatne samoloty. Scenariusz jak z Greya – szara myszka i miliarder-superman. Tym samym pisarka zmarnowała potencjał na naprawdę fajną – inną niż stereotypową – relację między tymi postaciami. Nie wiem, czy autorki powieści dla kobiet naprawdę nie wiedzą tego, że tego typu księżniczkowate bohaterki, wokół trzeba cały czas skakać, irytują czytelniczki, bo współczesne kobiety raczej nie pragną omdlewać na otomanie, czekając na ratunek z rąk rycerza na białym koniu? Opiekuńczość Matthew wobec Diany zakrawa na zaborczość i w miarę czytania książki staje się ona – wraz z biernością Diany - coraz bardziej irytująca. Przy tym Matthew okazuje się taką krową, co to dużo ryczy, a mało mleka daje… Autorka rozpisuje się o tym, jaki to wampir jest mroczny i niebezpieczny, ale w treści jakoś tego nie widać. Tym bardziej, że Harkness zrezygnowała z większości tradycyjnych atrybutów wampira – w jej wersji te stworzenia nie mają nawet kłów… Pozostali bohaterowie, których wprowadza pisarka też niestety są dosyć papierowymi postaciami – zwłaszcza inne wampiry, w tym te będące wrogami Matthew. Serial przedstawia ich o wiele lepiej i przyznaję, że gdybym się nim nie posiłkowała, to miałabym problemy w spamiętaniu kto jest kto. 

 

Akcji w tej książce jest niewiele – choć niby jest wątek tajemniczej księgi, którą poszukują wszystkie zaczarowane byty, to jest on zdominowany przez romans Diany i Matthew (związek niby zakazany, ale jakoś otoczenie bohaterów zadziwiająco łatwo go akceptuje). Zamiast ciekawej fabuły przygodowej mamy więc rozbudowane opisy: strojów, wnętrz, starych ksiąg i oczywiście romantycznej relacji bohaterów. Autorka przez kilka rozdziałów potrafi serwować niewiele więcej jak klejenie się wampira i czarownicy do siebie. Od czasu do czasu jest to przerywane kolejnymi opałami, z których trzeba ratować Dianę. Niebezpiecznie zbliża to Księgę czarownic do Zmierzchu, zwłaszcza z tym idealizowaniem wampirów. Ciekawie robi się tak naprawdę pod koniec (a książka jest opasła).  

 

Stereotypowi bohaterowie to największy minus Księgi czarownic - nie jest ona niestety do końca taką książką, jaka mi się marzyła. Troszkę też denerwował mnie zabieg zmiany narracji na trzecioosobową, kiedy mowa jest o Matthew - podczas gdy rozdziały o Dianie są prowadzone w narracji pierwszoosobowej. Mimo tych wad jest jednak coś w tej powieści, co sprawiło, że wciągnęłam się w tę historię i nie potrafiłam przestać jej czytać. Oczarował mnie jej klimat (to chyba faktycznie jakieś czary) - wydaje mi się, że Księga czarownic ma tę moc oderwania czytelnika od szarej rzeczywistości. Styl autorki jest poprawny, mało skomplikowany, więc nawet te przydługie opisy czyta się przyjemnie (aczkolwiek bez ekscytacji). Zdarzają się też ciekawe fragmenty dotyczące innych książek, a także nauki (choć oczywiście fragmentów o badaniach genetycznych, które ujawniają wszystkie cechy delikwenta nie należy brać na poważnie - to tak nie działa). Podobał mi się bajkowy, idylliczny klimat wykreowany przez autorkę – te uliczki Oxfordu, średniowieczny zamek we Francji, a na koniec zaczarowany dom na amerykańskiej prowincji (który chyba był najoryginalniejszym motywem tej powieści). Serial dorzuca do tego jeszcze Wenecję… Jeśli więc ktoś chce się zatopić w mało wymagającej lekturze o miłości i magii, to jesień i Halloween będzie dla tej książki idealnym czasem. Jestem też ciekawa, co zdarzy się w drugiej części, która może być jeszcze bardziej klimatyczna, z uwagi na to, że akcja przenosi się do elżbietańskiej Anglii. Przydałoby się, żeby Diana wreszcie wzięła się do roboty i zaczęła uczyć się magii. 

 

Metryczka:
Gatunek: fantastyka
Główny bohater: Diana Bishop
Miejsce akcji: Wielka Brytania/Francja/Stany Zjednoczone
Czas akcji: współcześnie
Ilość stron: 768
Moja ocena: 4/6

Deborah Harkness, Księga czarownic, Wydawnictwo MAG, 2019

 

Komentarze

instagram @dzienpozniej

Copyright © Dzień później