To zmienia wszystko
Zmiana klimatu zmienia wszystko. Ta książka, jak wyrzut sumienia leżała u mnie na półce dobrych kilka lat. Bałam się do niej podchodzić, bo podejrzewałam, iż nie będzie to łatwa lektura, bo nie tylko temat dla mnie ważny, czyli ekologia i zmiany klimatyczne, a jeszcze w połączeniu z polityką – to nie mogło być lekkostrawne. Podobnie jak wielu ludzi na świecie, i jak sama Naomi Klein (co przyznaje ona we wstępie do książki) – wypierałam po prostu ten temat – i to mimo, że często o tym myślę i wspominam. Klein od razu zbija wszystkie te argumenty:
Wypierałam świadomość zmian klimatycznych dłużej, niż skłonna jestem przyznać. Oczywiście wiedziałam, że zachodzą. (...) Miałam jednak raczej mgliste pojęcie o szczegółach i tylko przebiegłam wzrokiem większość doniesień w mediach, zwłaszcza te naprawdę budzące strach. (…)
Bardzo wielu z nas podobnie wypiera fakt zmian klimatu. Spoglądamy przez ułamek sekundy, po czym odwracamy wzrok. Albo przyglądamy się, ale obracamy wszystko w żart („kolejne oznaki apokalipsy!"). To też oznacza odwracanie wzroku.
Albo spoglądamy, ale uspokajamy się historiami o ludzkiej pomysłowości. Niewątpliwie uda się wynaleźć jakiś cud techniki, co pozwoli bezpiecznie usunąć z atmosfery nadmiar dwutlenku wegla albo czarodziejskim sposobem osłabić ciepło promieni słonecznych. Zbierając materiały do tej książki, miałam się przekonać, że taka postawa też się równa odwracaniu wzroku.
Albo patrzymy, ale próbujemy zająć nadmiernie racjonalną postawę (…) – jakby posiadanie paru dolarów więcej mogło cokolwiek załatwić, kiedy twoje miasto zalewa woda.
Albo patrzymy, ale wmawiamy sobie, że jesteśmy zbyt zajęci, żeby przejmować się czymś tak odległym i abstrakcyjnym (…)
Albo patrzymy, ale mówimy sobie, że jedyne, co możemy zrobić, to skupić się na sprawach, na które mamy bezpośredni wpływ. Medytować, robić zakupy na bazarach ekologicznych, nie jeździć samochodem – ale nie podejmować prób rzeczywistej zmiany systemów, przez które kryzys staje się nieunikniony, ponieważ zbyt wiele „złej energii” udaremnia wszelkie wysiłki.
Brzmi znajomo? Tymczasem tę pozycję powinni przeczytać wszyscy, ponieważ dotyczy ona absolutnie wszystkich (zmiany klimatyczne są nazwane wielkim wyrównywaczem). I powinnam ją traktować jak Biblię, jak punkt wyjścia dla wszystkich rozważań o nadciągającej katastrofie klimatycznej. To nie jest książka o „zwierzątkach” (wybaczcie, ale to słowo w ustach dorosłej osoby budzi we mnie agresję), ani o topniejących lodowcach (o przyrodzie zawsze miło się czyta, nawet jeśli musimy ocierać łezkę w oku, że to wszystko jest na skraju wyginięcia), ale o człowieku, o polityce i o tym, jak – w skrócie mówiąc – ludzie nie robią nic, by powstrzymać zmiany klimatyczne. Autorka wspomina, jak na pewnym szczycie klimatycznym jakaś młoda osoba wstała ze słowami skierowanymi do decydentów: negocjujecie całe moje życie. I tak faktycznie jest. Politycy i korporacje debatują, kłócą się i negocjują już od kilkudziesięciu lat, zastanawiając się co robić i kto ma za to zapłacić. A tymczasem zegar tyka, Ziemia się ogrzewa, giną kolejne gatunki flory i fauny; jesteśmy już najprawdopodobniej w momencie, kiedy pewnych zmian nie da się odwrócić, a działania, by zminimalizować ich skutki będą coraz droższe. Jest to dla mnie jakiś straszliwy paradoks. W tej chwili jedyną opcją jaką mamy jest ograniczenie emisji CO2 i zaprzestanie wydobycia paliw kopalnych. Tymczasem nic nie wskazuje na to, by tak miało się stać. Dalej wydobywamy i użytkujemy ropę i węgiel jak szaleni, emisja tylko wzrasta, mało tego – przemysł wydobywczy chce kopać i niszczyć środowisko na coraz to nowych terenach, i to stosując coraz bardziej inwazyjne metody, jak szczelinowanie hydrauliczne.
Naomi Klein wyraźnie wskazuje, kto za to odpowiada: pazerne korporacje oraz kapitalizm, który w XX wieku wygrał narrację, jako najskuteczniejszy model funkcjonowania rynku. Konserwatyści opowiadający się za nieskrępowaną wolnością jednostki, indywidualizm oraz niewidzialną ręką rynku to na ogół ci sami ludzie, którzy opowiadają się przeciwko działaniom ekologów. Tymczasem to ich model zniszczył naszą planetę: chciwość przedkładająca pieniądze nad dobro ludzi i środowiska, w jakim żyją. Niepohamowana konsumpcja. Pycha ludzka i przekonanie, iż jesteśmy panami tej ziemi i mamy czynić ją sobie poddaną – co stało przecież u źródeł rewolucji przemysłowej. Pod koniec XX wieku dzieła dokonała globalizacja i światowy handel, który generuje całkiem sporą część emisji CO2 – w przeciwieństwie do działań lokalnych. I teraz nie da się tego systemu pogodzić z tym, że ludzie powinni zjednoczyć się, aby ocalić resztki tego, co się nadaje do życia na naszej planecie. Środowiska prawicowe wypierają jednak ten fakt, ponieważ zagraża to ich światopoglądowi. Niektórzy kombinują, jak by tu na ociepleniu klimatu zarobić, a są i tacy, którzy przekonują, że ocieplenie wcale nie jest takie złe, bo dzięki temu mniej wydamy na ogrzewanie, a rośliny będą miały dłuższy cykl wegetacji (podobno takich rzeczy uczy się teraz polskie dzieci).
To ten światopogląd dostarcza im intelektualnych narzędzi, za pomocą których racjonalizują spisanie na straty ogromnych grup ludzkości oraz czerpanie zysków z katastrofy.
To nie jest łatwa książka, jak podejrzewałam. Niestety mam też wrażenie, że książkę tę niewiele osób czyta, bo jest za trudna…Warto jednak przez nią przebrnąć, bo niesamowicie uświadamia w jakiej rzeczywistości żyjemy. Naomi Klein nie owija w bawełnę i nie kryje swojego zaangażowania. Sporo pisze o polityce, o ideologii stojącej za tym, że problem jest cały czas zamiatany pod dywan, nawet o organizacjach ekologicznych, które współpracują z trucicielami, co jest szokujące. Dostaje się miliarderom w rodzaju Richarda Bransona, czy Billa Gatesa, którzy wyznaczyli nagrodę za wynalezienie sposobu na zapobieżenie zmianom klimatycznym (Bill Gates właśnie napisał książkę o tym, jak ocalić świat, ale jakoś niezbyt mam do niego zaufanie akurat w tej kwestii). Podejmuje też kwestię długu klimatycznego, czyli tego, że za większość emisji CO2 odpowiadają bogate państwa, podczas gdy konsekwencje spadają w dużej mierze na kraje dopiero się rozwijające. Najbardziej mrożącym krew w żyłach rozdziałem jest jednak ten o geoinżynierii, będącej kolejnym przykładem owego błędnego myślenia, które zaprowadziło nas na skraj katastrofy. Przekonania, że człowiek może dowolnie ingerować i manipulować przyrodą, bez zastanawiania się nad skutkami takich działań.
Tak, to jest lewacka książka, ale nie o to chodzi. Spory prawicy z lewicą klimatu nie ocalą. Nie chodzi zatem, że ocieplenie klimatu jest jakimś spiskiem lewaków i ekologów i że pasuje im ta narracja, ale o to, że ideologia lewicowa, która stawia na dzielenie się dobrami i współdziałanie – po prostu ma rację jeśli chodzi o nasze przetrwanie na dłuższą metę (a nie tylko nachapanie się tu i teraz). Szansę aktywistka widzi w oddolnych ruchach ludzi, którzy mobilizują w obronie terenu, na jakim żyją. Jest wiele tego przykładów. Cóż innego nam pozostało, skoro rządzący, których teoretycznie sami wybraliśmy – zwracają się w tych kwestiach najczęściej przeciwko zwykłym ludziom, solidaryzując się z koncernami i przedkładając politykę i pieniądze nad dobro ludzi. To w tym widzę największy problem i paradoks. Gdyby nie przyzwolenie polityków – to wszystko by tak nie wyglądało. Tymczasem ilekroć jest gdzieś jakaś akcja ekologiczna – weźmy za przykład naszą Puszczę Białowieską – okazuje się, że za niszczycielami stoi państwo, niejednokrotnie wysyłające przeciwko protestującym policję z gumowymi pałkami, albo i gorzej. Zresztą większość ludzi – mam wrażenie – cierpi na jakąś schizofrenię jeśli chodzi o ochronę środowiska. Z jednej strony szukamy wyciszenia, spokoju na łonie natury, pragniemy podziwiać przyrodę – a z drugiej strony niszczymy ją w każdy możliwy sposób, naginając ją do naszej wygody, a o ekologach wiele ludzi wyraża się z pogardą.
Mogłabym pisać o tym długo, ale nie widzę za bardzo sensu, bo lepiej wykłada to Naomi Klein. To wszystko nie napawa mnie optymizmem – zresztą kiedyś już pisałam o tym w tym wpisie. Naomi Klein zresztą wspomina, że wiele osób żywi takie przekonanie i stara się od takiej postawy jak moja odżegnywać. Jeszcze dobitniej tłumaczy to inna aktywistka, Rebecca Solnit w książce „Nadzieja w mroku”, w której sporo pisze też klimacie – według Solnit zmiany i różne wydarzenia są często nieprzewidywalne i jak najbardziej możliwe, jak dowodzi nasza historia. Dlatego nie należy się poddawać i przyjmować defetystycznej albo perfekcjonistycznej postawy, kwestionując małe zwycięstwa na zasadzie wszystko albo nic. Jednak w przypadku mieszkańców krajów rozwiniętych nie jesteś po prostu tym, co sama lub sam osobiście konsumujesz – jeśli jesteś obywatelem/obywatelką jednego z tych krajów, które emitują najwięcej dwutlenku węgla (…) to nadal jesteś częścią większego problemu. Ta książka była mi potrzebna, jako takie uzupełnienie Naomi Klein, jako wlanie otuchy, choć przyznaję, że rozideoligizowana Solnit jest męcząca.
Najpierw cię lekceważą. Potem z ciebie szydzą. Następnie z tobą walczą. W końcu wygrywasz.
Problem polega na tym, że książka Naomi Klein powstała ładnych parę lat temu (a Nadzieja w mroku w przeważającej części jeszcze dawniej) – za prezydentury Obamy – a potem mieliśmy Donalda Trumpa, który przecież „nie wierzy” w ocieplenie klimatu (idealnie wpasowuje się w model pazernego bogacza przedstawiony przez Klein) i nie tylko nie pomagał, ale robił wszystko, żeby sprawie zaszkodzić. Teraz mamy pandemię – która też przecież nie jest bez związku ze zmianami w środowisku poczynionymi przez człowieka – i świat znowu przełożył zajęcie się katastrofą klimatyczną na później. Tak, jakbyśmy mieli jeszcze czas… W wielu krajach wahadło przechyla się znowu na stronę konserwatystów i prawicowców, którzy nie widzą potrzeby podejmowania działań na rzecz ochrony klimatu. Fakt, że coraz więcej się o tym mówi, apokalipsa jest modna, ale mam wrażenie, że tylko mówi. I jest to takie wołanie na puszczy. Przecież „ocalenie” Ziemi (w cudzysłowie, bo tak naprawdę to Ziemia przetrwa, nie przetrwamy tylko my oraz liczne inne gatunki) wymagałoby tak ogromnej zmiany mentalności i naszego trybu życia, że nie wiem, jak miałoby się to dokonać. Wprawdzie główna odpowiedzialność spoczywa na koncernach i rządzących, przerzucanie jej na zwykłych zjadaczy chleba, którzy niewiele mogą jest nie fair, ale przecież i ci zwykli zjadacze najczęściej chowają głowę w piasek z hasłem, że „nie dajmy się zwariować”. Nie będziemy się ograniczać i poświęcać w imię jakiejś tam ekologii, skoro inni tego nie robią, więc nasze poświęcenie nic i tak nie da.. Nie przejmujemy się nawet tym, w jakich warunkach będą żyły nasze dzieci. Solnit świetnie o tym pisze tak:
(…) zaczęłam się zastanawiać, jak za 50 lub 100 lat ludzie będą patrzeć na nas, żyjących w epoce, w której zdaliśmy sobie sprawę ze zmian klimatycznych, w której tak wiele można było jeszcze zrobić – o wiele więcej, niż zrobiliśmy i zrobiłyśmy. Być może nas znienawidzą lub będą nami gardzić, może będziemy w ich oczach tymi, którzy roztrwonili ich ojcowiznę, jak pijacy i hazardziści, przepuszczający rodzinną fortunę – przy czym ową fortuną, należącą do wszystkich jest Ziemia, jej środowisko przyrodnicze, cały świat, gdy jeszcze funkcjonował dobrze. Będą patrzeć na nas jak na ludzi, którzy ustawiali porcelanę na półkach, kiedy płonął dom.
Będą myśleć, że szaleństwem z naszej strony było przejmowanie się celebrytami, przelotnymi skandalami politycznymi i tym, czy nasze ciala są wystarczająco zadbane; będą myśleć, że codziennie na pierwszych stronach gazet powinna była znajdować się gigantyczna ramka głosząca „jest tu mowa o różnych sprawach, jednak KLIMAT JEST NAJWAŻNIEJSZY”.
Brak działań spowoduje, że za jakiś czas wszyscy będziemy zmuszeni do ograniczeń, czy tego chcemy, czy nie. Wystarczy nic nie robić albo kontynuować nasze obecne postępowanie. I to nawet nie jest kwestia pieniędzy – bo przecież zawsze one są argumentem, że „ekologia jest droga, nie ma na to pieniędzy”. Ale na kampanie antyklimatyczne prowadzone przez koncerny wydobywcze pieniądze są? Na inwestowanie w nowe, ryzykowne metody wydobycia też są? Na zbrojenia, albo badania kosmosu też się jakoś znajdują? Albo wreszcie na sprzątanie szkód po kataklizmach, będących konsekwencją zmian klimatycznych. Zresztą, co po pieniądzach, skoro nasz świat nie będzie nadawać się do życia? To, jak się z tym uporami będzie ostatecznym sprawdzianem dla ludzkości.
Gatunek: literatura faktu
Moja ocena: 5/6
Komentarze
Prześlij komentarz