Córka
O ile w poprzednich częściach losy Torunn opisywane są równolegle do losów pozostałych członków rodziny, w szczególności gejowskiej pary mieszkającej w Danii oraz przedsiębiorcy pogrzebowego Margrido, o tyle w Córce Torunn zupełnie dominuje tekst. Córka, poświęcona jest w całości 40-letniej kobiecie, która obejmuje rodzinne gospodarstwo oraz biznes pogrzebowy pozostawiony przez jej stryjka. Widzimy ją, jak zadomawia się w gospodarstwie, przeprowadza kolejne remonty i udoskonalenia oraz osadza w swoim nowym życiu. Niestety to w zasadzie tyle, jeśli chodzi o streszczenie tej powieści. Ten tom naprawdę niewiele wnosi, gdyż większość jego treści stanowią opisy prozaicznych codziennych czynności, czego w książkach nie znoszę. Panuje tu wyjątkowa stagnacja, autorka potrafi przez kilkadziesiąt stron wałkować kwestie stawiania nowego masztu flagowego (coś, co zresztą dla Polaków jest kompletnie niezrozumiałe, gdyż nie mamy tradycji takiego czczenia flagi, jak to ma miejsce w krajach skandynawskich), noszenia przez Torunn rajstop, opisy pogrzebów, czy szukania zbiegłego psa. Także opisy sprzątania domu, wycierania podłogi, ładowania zmywarki, etc. nie należą do najbardziej ekscytujących. Tego typu narracja jest często spotykana w literaturze skandynawskiej, jakby pisanie o przedmiotach zastępowało pisanie o emocjach. Była ona również była obecna w poprzednich książkach z tego cyklu, ale jednak oprócz niej coś się działo, natomiast w Córce w zasadzie mamy tylko jeden interesujący wątek, pojawiający się pod koniec książki - i to dość mizerny.
Owszem, Torunn sporo przeszła, ale czytając Córkę odnosiłam wrażenie, że kobieta cierpi na coś w rodzaju zespołu Aspergera i jest emocjonalnie upośledzona – bohaterka sprawia wrażenie, jakby – wybaczcie zwrot – mieszkała pod kamieniem. Wujowie muszą jej tłumaczyć jak się zakłada rajstopy i że istnieje coś takiego jak tusz wodoodporny. Przede wszystkim zaś Torunn zdecydowanie ma problemy z komunikacją z innymi – jest albo zbyt obcesowa, albo zbyt wycofana i więcej znaczy dla niej jej pies, niż relacje z ludźmi (nie, żebym miała coś przeciwko psom, ale suce Annie poświęcone jest tu więcej miejsca, niż znajomym Torunn). Takim dobitnym tego przykładem jest scena, gdy kobieta oznajmia swojej matce, że postanowiła zmienić nazwisko, a tłumaczy to tak, że „to łatwo załatwić”. I pozostaje zupełnie głucha na to, iż jej matka czuje się jej decyzją głęboko zraniona. Serio? To jest takie nordyckie, że aż… no weź… Cała ta saga zresztą jest przykładem na relacje międzyludzkich, nawiązywanych w ten sposób, że serce się kraje na nieporadność bohaterów albo ich obojętność w stosunku do innych. Bardzo często spotykam się w tym w literaturze skandynawskiej – uderzająca jest samotność tych ludzi odczuwana właściwie na własne życzenie. W Córce jest to bardzo, ale to bardzo wyraźnie widoczne.
Nie ukrywam – uważam, że ta część niezbyt autorce się ona udała, bo wygląda to tak, jakby pisarka nie miała pomysłu na to, co się może wydarzyć na jej stronach. Być może to efekt zamierzony, oddający nastrój w jakim jest Torunn w tym okresie życia, ale ja takich statycznych tekstów nie lubię. Nie podobały mi się też wzmianki o polskich robotnikach jedzących całe cebule (serio? – nigdy nie spotkałam nikogo, kto by to robił) albo Polsce, która jest na skraju kryzysu gospodarczego. No nie zauważyłam. Pisarze innych nacji powinni chyba brać pod uwagę, że ich dzieła mogą być kiedyś wydane w krajach, o których się niekorzystnie wyrażają. Eh, ktoś to podsumował w punkt: Świetne 5 tomów i na koniec gniot.
Gatunek: powieść obyczajowa
Moja ocena: 3/6
Anne Ragde, Córka, Wydawnictwo Smak Słowa, 2020
Komentarze
Prześlij komentarz