Stażystka
Mimi Alford przez 40 lat ukrywała, że
kiedy była stażystką w Białym Domu, miała romans z prezydentem
Kennedy’m. Chociaż może romans to złe słowo, raczej należałoby
powiedzieć „związek erotyczny’, gdyż nie podejrzewałabym Kennedy’ego o
głębsze uczucia do dziewczyny. To, że Kennedy był kobieciarzem i
zdradzał Jacqueline na lewo i na prawo, to powszechnie wiadomo. W ogóle
mnie to nie zdziwiło. Zdziwił mnie natomiast fakt, że po tylu latach
ujawnienie kolejnego jego związku pozamałżeńskiego prezydenta (cała
sprawa wyszła na jaw w 2005 roku) budzi jeszcze takie emocje w Stanach
Zjednoczonych.
Cała rzecz działa się w czasie, kiedy
żona prezydenta była w ciąży i kiedy wybuchł tzw. kryzys kubański, a
bliska relacja prezydenta ze stażystką trwała praktycznie rzecz biorąc
do jego śmierci. W tym czasie dziewczyna była już zaręczona i
przygotowywała się do ślubu. Byłam dosyć zaszokowana precyzją opisu
wydarzeń przez Alford. Zastanawiałam się, jak to możliwe, iż po tylu
latach kobieta pamięta takie szczegóły, chyba że pisała pamiętnik.
Wydaje się, że Alford niczego w swojej relacji nie ukrywa, nawet
momentów, które były dla niej upokarzające, choć wspomina je bez
zbytniej ekscytacji. W części dotyczącej relacji z Kennedym Stażystka
jest po prostu dobrze skonstruowanym sprawozdaniem z faktów, co budzi w
czytelnikach sprzeciw i pytania: „no ale jak tam można było”.
Dziewczyna była po prostu na każde skinienie prezydenta. Uderzające jest
to, że nie zastanawiała się ona, dlaczego prezydent Stanów
Zjednoczonych romansuje z nastolatką, czy to jest w porządku, że pływa
sobie w najlepsze z panienkami i bez ceregieli zaprasza ją do swojej
sypialni… Alford opisuje to tak, jakby było to zupełnie normalne. Czy
była aż tak naiwna i niewinna? Pojęcia takie jak gwałt, czy molestowanie
nie przychodziły jej do głowy, choć zachowanie Kennedy’ego można do
nich zaliczyć. Ale to były przecież inne czasy, czasy kiedy to mężczyźni
przewodzili, a kobiety co najwyżej mogły im asystować. Mimi nie
wspomina również, aby miała jakieś wyrzuty sumienia w związku ze swoim
romansem i z tym, że wiodła podwójne życie, okłamując swoich bliskich.
Nie wstydzi się tego, co robiła, nie żałuje… Była młoda, głupia,
zafascynowana mężczyzną, który miał taką władzę, a zwrócił uwagę właśnie
na nią… Tylko, że po latach kobieta powinna już chyba ochłonąć i umieć
spojrzeć krytycznie na owe wydarzenia.
Książkę, napisaną prostym językiem
bardzo dobrze mi się czytało. Po namyśle stwierdzam jednak, iż
zdecydowanie brak w niej głębszej refleksji autorki nad tym, co się
wydarzyło, nad własnymi emocjami i czynami. Niewątpliwie Mimi Alford
musiała być w prezydencie zakochana, skoro relacja ta zostawiła w niej
taki ślad. Jej wypowiedzi o nim mają czuły ton, nie pojawia się w nich
ani krytyka, ani rozgoryczenie, że została przez niego zwyczajnie
wykorzystana. Sednem Stażystki, do którego dochodzimy w drugiej
połowie książki jest tak naprawdę nie sam romans, ale to, jak
długoletnie trzymanie tego w sekrecie wpłynęło na życie Alford. To tę
kwestię autorka analizuje, opowiadając nam o swoim dalszym życiu, o
nieudanym małżeństwie, tak że pod koniec książki jej wypowiedzi
przypominały mi amerykański poradnik. Miałam wrażenie, że Stażystka
stała się dla jej autorki taką swoistą terapią po latach. Książka
bynajmniej nie ma charakteru książki skandalizującej, bo – jak już
pisałam – romanse Kennedy’ego dawno przestały wzbudzać sensację.
Komentarze
Prześlij komentarz