Lavinia i jej córki
Lavinia i jej córki
zdała mi się lekturą umiarkowanie interesującą. Na początku autorka
opowiada nam o swoich małżeńskich perturbacjach i potrzebie samotności,
aby skończyć kolejną książkę. Dowiadujemy się, że pisarstwo de Blasi
jest jedynym źródłem utrzymania włosko-amerykańskiego stadła. Dlatego
też odniosłam wrażenie, że Lavinia i jej córki jest taką
książką napisaną trochę z musu, dla pieniędzy i przy braku weny. Bo oto w
wielu pięknych słowach autorka opowiada o...niczym, co zresztą zawsze u
pisarzy podziwiam... O wschodach i zachodach słońca, o wycieczkach na
łono przyrody, o pięknych (niewątpliwie) krajobrazach Toskanii, o
gotowaniu i jedzeniu, co jest tematem powracającym jak bumerang, aż do
znudzenia, aż wreszcie „na tapetę” została wzięta sędziwa Włoszka,
opowiadająca historię swojego życia. Wydało mi się, że spadła ona
Marlenie de Blasi jak z nieba, w momencie, kiedy pisarka już naprawdę
nie wiedziała o czym pisać dalej. Być może jest to opinia krzywdząca,
ale niestety muszę przyznać rację Lavinii, iż książek o Toskanii
napisano już multum i co można jeszcze więcej w nich opowiedzieć.
Ciekawe zdały mi się słowne potyczki Lavinii z pisarką na temat zajęcia
tej ostatniej: de Blasi pisze o włoskim jedzeniu (a z jej książki można
odnieść wrażenie, jakby całe życie w Toskanii kręciło się wokół kuchni),
zaprasza do siebie cudzoziemców, pokazuje im okolice, pokazuje im jak
żyją Toskańczycy; Lavinia zapytuje czy nie lepiej byłoby, gdyby czymś
takim zajmował się rodowity Włoch, a nie Amerykanka? Poza tym
niewątpliwie rację przyznaję Włoszce w kwestii wykupywania przez
obcokrajowców toskańskich nieruchomości, przez co region ten zatraca
swoją tożsamość. Poznajemy tu Toskańczyków jako ksenofobów, z niechęcią
patrzących na turystów zalewających ich małe miasteczka. Wątpię
natomiast, czy opowieść Lavinii o jej młodości w czasach II wojny
światowej – mało odkrywcza zresztą - była aż tak zawiła, tak
wyrafinowana słownie, jak to przedstawia de Blasi. Pisarka używa
pięknego języka, pełnego mądrych słów i refleksji, przez co jednak
historia Lavinii i jej rodziny traci charakter ciepłej gawędy, sagi
rodzinnej, a staje się dosyć trudna w odbiorze i przekombinowana. Myślę,
że Marlena de Blasi powinna nauczyć się pisać po prostu ciekawe
historie, zamiast zamieniać prozę w poezję. Tym niemniej książka może
okazać się ciekawa dla zwolenników slow food i slow life, dla osób
poszukujących opowieści o zwykłym życiu i tęskniących za typowo włoskimi
klimatami.
Komentarze
Prześlij komentarz