Walka kotów
Chyba nie zostanę fanką pisarstwa Eduarda Mendozy. Walka kotów zmęczyła mnie podobnie jak Wyspa niesłychana
– jest może nie tak oniryczna, ale generalnie pozostaje w podobnym
tonie. Mimo, że w warstwie stylistycznej powieść jest istotnie
doskonała, to jeśli chodzi o jej fabułę, co chwilę wykrzykiwałam: co za
bzdury! Oto bowiem londyński znawca sztuki przybywa do Madrytu, aby
dokonać wyceny obrazów dla pewnego arystokraty. Rychło jednak okazuje
się, że obraz to tylko pretekst, a nasz bohater wplątuje się w
dziwaczną, iście kafkowską, polityczną aferę. Rzecz dzieje się w 1936
roku, a zatem w przededniu wojny domowej w Hiszpanii, co też staje się w
Walce kotów polem do szerokich dywagacji politycznych (czyli czegoś
czego w książkach najbardziej nie znoszę...). Anglik, choć przyjeżdżając
do Madrytu nikogo nie zna, od razu wzbudza zainteresowanie wielu osób –
bez przerwy jest odwiedzany w hotelu, zapraszany na (coraz dziwniejsze)
spotkania, wydaje się, że – nie wiedzieć dlaczego – szukają go wszyscy,
nie ma chwili spokoju. Dokładnie, jak to podsumowano w książce:
(...) jeśli nie był pan akurat w szponach Policji, przejmował pana aparat dyplomatyczny albo Falanga. Nie wspominając o kupie sutenerów i ulicznic, w których towarzystwie spędza pan wolne chwile.
Co
spowodowało takie zamieszanie wokół naszego bohatera - przecież niczym
się on nie wyróżnia (może poza wiedzą w dziedzinie historii sztuki),
jest tylko pionkiem w czyjejś grze... Co więcej, poddaje się on temu
biegowi wydarzeń z dziwną bezwolnością i brakiem krytycyzmu, nie
wyciągając wniosków z tego, co mu się przytrafia. Dlatego też czytając
to miałam wrażenie znajdowania się w jakimś absurdalnym śnie, tudzież
telenoweli. Być może taki był zamysł autora, ale mnie to nie przekonało.
Jestem
w stanie zrozumieć, czemu w Hiszpanii ta powieść zyskała takie uznanie -
w końcu dotyczy czasów w tym kraju ciągle drażliwych. Atmosfera
panująca w książce jest mroczna, przesiąknięta politycznymi niepokojami,
zamieszkami, gospodarczą stagnacją oraz ogólnym poczuciem niepewności
jutra. Nawet pogoda pozostaje w tym samym klimacie, podobnie jak w
książkach Zafona. Być może Mendoza nawiązuje tu do kryzysu obecnie
trapiącego Hiszpanię...
Walka kotów
sprawiła na mnie wrażenie powieści bardzo nierealistycznej, mimo że
dotyka wydarzeń jak najbardziej prawdziwych. Bardzo dużo się w niej
dzieje, ale paradoksalnie – książka mnie nużyła, zwłaszcza w tych
fragmentach, gdzie autor rozpisuje się na tematy polityczne.
Najciekawszymi zaś fragmentami powieści były dla mnie te, gdzie mowa
jest o Velazquezie, jego życiu i twórczości. Tylko, że pytanie będące
zaczątkiem bardzo ciekawej – wydawałoby się - intrygi: Velazquez czy
nie, staje się ostatecznie najmniej ważne...
Komentarze
Prześlij komentarz