Ostatni kucharz chiński

Intryga opisana w Ostatnim kucharzu chińskim zapowiada się interesująco. Amerykańska dziennikarka, zajmująca się pisaniem o kuchni musi nagle wyjechać do Chin. Okazuje się bowiem, że w stosunku do jej zmarłego niedawno męża, złożono tam pozew o uznanie ojcostwa. Podróż jest też okazją do poznania kuchni chińskiej oraz napisania artykułu o obiecującym chińskim kucharzu.

Podobał mi się pomysł na fabułę, lecz czytając powieść, nieco się rozczarowałam, ponieważ zdecydowanie dominują w niej gastronomiczne dywagacje o chińskich tradycjach kulinarnych. Fragmenty o kuchni wyraźnie odstają od fragmentów obyczajowych, a te ostatnie zostały potraktowane nieco po macoszemu. Przeżywanie żałoby, poszukiwanie siebie, poznawanie nowej kultury - tu miałam niedosyt, bo autorka opowiada o tym jakby mimochodem, na marginesie wątku gastronomicznego. Główni bohaterowie sprawili na mnie wrażenie bardzo zdystansowanych, chłodnych, co też sprawiło, że trudno było mi wczuć się w ich sytuację i przejąć ich losem. Za to wiele tu opisów potraw – bardzo egzotycznych i wymagających zapewne wiele zachodu w przygotowaniu. Można więc opisy te traktować na zasadzie ciekawostki, lecz na przygotowywanie tych dań chyba nikt się nie porwie. Przypominało mi to mocno Masterchiefa (mamy w książce nawet konkurs kulinarny), gdzie do gotowania podchodzi się – moim zdaniem – zdecydowanie zbyt poważnie i patetycznie, wmawiając uczestnikom i widzom, że jest to umiejętność, którą mogą posiąść tylko nieliczni śmiertelnicy. Tudzież nieliczni wybrańcy (smakosze) są w stanie pojąć niuanse smakowe wyczarowywanych potraw. Podobnie jest w Ostatnim kucharzu chińskim, o kuchni pisarka snuje opowieść z emfazą i dużym zaangażowaniem, jakby gotowanie było najważniejsze na świecie. Autorka zwraca też uwagę na całą otoczkę związaną z kuchnią, na przesłanie, jakie niesie (teoretycznie) gotowanie i jedzenie w Chinach: wspólnota, rodzina, podtrzymywanie więzi, celebrowanie posiłków… Nie przekonało mnie to, bo gdyby pojechać do Włoch, Francji, Grecji – można by pisać o jedzeniu i podejściu do niego w identyczny sposób. Nie chodzi o to, że nie lubię czytać książek o jedzeniu – wręcz przeciwnie, a powieść, w której tło stanowi kuchnia azjatycka trafiła w moje ręce po raz pierwszy – ale sposób, w jaki autorka pisze był dla mnie przyciężki, zbyt formalny. Gotowanie i jedzenie ma być przede wszystkim przyjemnością – i nie lubię, kiedy do tych kwestii podchodzi się cytując podręczniki.  

Same Chiny są przedstawione w tej powieści w zdecydowanie pozytywny sposób. Wiele tu pięknych obrazków: szumiące bambusy, zielone wzgórza, spokojne jeziora z łódeczkami, a w mieście postęp cywilizacyjny, tak że bardziej miałam wrażenie, że czytam o Japonii lub Korei Południowej. Mentalność Chińczyków: to ludzie bardzo dobrze wychowani, wyważeni, nie poddający się emocjom – taki też klimat panuje w powieści. Nie ma w niej biedy, brudu, przeludnienia, darmowej siły roboczej i innych problemów, z jakimi boryka się ten kraj… Niewątpliwie pisarka składa hołd chińskiej kulturze i tradycji. Jest to jednak obrazek zdecydowanie polukrowany, można by wręcz powiedzieć, że książka może posłużyć chińskim komunistycznym władzom jako narzędzie propagandy. Chyba autorka trochę przesadziła, to wszystko dla mnie było „za bardzo”.

Uznałam, że pozycja ta jest ciekawa z punktu widzenia przedstawienia odmiennej od naszej kultury, na pewno też przypadnie do gustu kulinarnym pasjonatom. To właśnie wątki kulinarne są najmocniejszą stroną tej powieści, tyle że dla mnie były one raczej ciężkostrawne. Pod względem jednak fabuły oraz, przede wszystkim, stylu w jakim jest napisana, to powieść jest poprawna i nic więcej. Nie wciągnęła mnie, język był dla mnie zbyt sztywny, brakowało mi w niej tego czegoś, co powoduje, że czyta się książkę z prawdziwym zainteresowaniem.

Nicole Mones, Ostatni kucharz chiński, Wyd. Świat Książki, 2012

Komentarze

instagram @dzienpozniej

Copyright © Dzień później