Listy Tolkiena
Kiedy zapytałam w księgarni o Listy, autorstwa Tolkiena, pani sprzedawczyni popatrzyła na mnie wątpiąco. To na pewno Tolkien – ten od Hobbita (będącego teraz bardzo na czasie za sprawą superprodukcji w 3D) i Władcy Pierścieni?
No tak, książka nie będąca kolejną fantastyczną powieścią z pewnością
nie jest tak znana, ani też wciągająca, a ja sięgnęłam do niej za sprawą
Padmy.
Tolkien
był niepoprawnym gawędziarzem, co odbija się również w jego licznej
korespondencji: do przyjaciół, własnych synów, wydawców oraz czytelników
jego książek. Tom ten obejmuje wyselekcjonowane listy pisane przez
pisarza przez całe jego życie, od wczesnej młodości aż po jego śmierć, w
wieku 81 lat. Dzięki lekturze Listów zaglądamy za kulisy
pisarstwa Tolkiena, poznając wiele niezmiernie ciekawych faktów
dotyczących tego, jak powstawały jego dzieła, ale i życia prywatnego
profesora.
Dziełem życia Tolkiena okazał się być Władca Pierścieni, mimo że początkowo miał on być tylko kontynuacją Hobbita.
Tolkien pisał trylogię kilkanaście lat, a po jej ukończeniu napotkał na
spore problemy z publikacją, z powodu jej objętości (tu wyjaśnia się,
dlaczego Władca podzielony jest na trzy tomy). Władca
to powieść monumentalna, mistrzowska, ponadczasowa. Śmiem sądzić, że
kiedy ja ją czytałam – kilkadziesiąt lat po swoim pierwszym wydaniu -
była ona już trochę zapomniana i drugie życie dał jej dopiero Peter
Jackson, nadzwyczaj udaną adaptacją filmową. I bardzo dobrze – dziś
pewnie trudno byłoby znaleźć kogoś, kto o Władcy Pierścieni by
nie słyszał. Po wielu latach ta książka nic nie straciła ze swojej
atrakcyjności. Jak Tolkien na to wszystko wpadł? Do końca nie wiadomo,
pisarz sam przyznaje, że obrót wydarzeń nie raz zaskakiwał jego samego
(zawsze mnie zastanawia jak to się dzieje...). Inspiracją dla pisarza
były legendy i języki, m.in. nordyckie. Wiadomo natomiast, że nie byłoby
Władcy Pierścieni bez Silmarillionu. Ten ostatni nie porywa i nie zachwyca jak Trylogia,
przypomina bardziej mitologię, tym niemniej to w nim Tolkien
zapoczątkował swój fantastyczny świat i wielokrotnie w swojej
korespondencji nawiązuje do tego dzieła. Nie udało się Silmarillionu wydać za życia pisarza, mimo jego wielokrotnych o to zabiegów – okazywał się książką zbyt trudną dla wydawców.
Władca Pierścieni
natomiast, kiedy już udało się go wydać, odniósł sukces – zaskakujący
autora, przy czym Tolkien raczej narzekał na niespodziewaną popularność.
W ogóle pisarz często w listach narzeka: na przepracowanie, brak czasu,
problemy ze zdrowiem oraz problemy materialne... Pisarz w publikowanej
korespondencji czasem niemożliwie się rozpisuje, bywa że na tematy
światopoglądowe, lecz najczęściej na te związane właśnie z Władcą pierścieni.
Omawia zamysły, które przyświecały mu przy pisaniu książki, pochodzenie
imion i nazw, odrzuca błędne interpretacje. Na przykład tą, że Władca
jest alegorią II wojny światowej, co i mnie obiło się o uszy i utkwiło w
pamięci. Tolkien zdecydowanie zaprzecza. Jego zamysłem było po prostu
napisać baśń – przy czym wielokrotnie podkreśla, że ani Hobbit, ani tym bardziej Władca Pierścieni nie są książkami dla dzieci, mimo że pierwszymi czytelnikami Hobbita byli właśnie synowie pisarza.
Warto
zwrócić uwagę na list, w którym pisarz odnosi się do porażki Froda, nie
potrafiącego się ostatecznie rozstać z pierścieniem i do tego, co by
było gdyby... Co zrobiłby Sauron? A gdyby Władcą Pierścienia stał się
Gandalf?
Muszę zaznaczyć, że Listy
nie są najlżejszą lekturą. Widać, że pisane one były ręką człowieka
niezwykle inteligentnego, posiadającego utrwalone poglądy, erudyty.
Odniesienia i wyjaśnienia do różnych wątków, zawartych we Władcy Pierścieni
- są często bardzo drobiazgowe, by nie powiedzieć, że ciężkostrawne.
Odbija się w nich osobowość oraz pasja Tolkiena, który z zamiłowania i z
zawodu był językoznawcą, filologiem. Z pasją również broni Tolkien
swojego dzieła – bywając sarkastyczny, a nawet nieprzyjemny – przed
niekompetentnymi tłumaczami, wydawcami bez autoryzacji, błędnymi
interpretacjami. Ciekawe są fragmenty dotyczące uwag Tolkiena do
tłumaczeń Trylogii (w szczególności na język holenderski i szwedzki),
gdzie stanowczo domaga się on pozostawienia w oryginalnym brzmieniu nazw
i imion zastosowanych w powieści. To nasunęło mi na myśl niezbyt - moim
zdaniem - szczęśliwe polskie tłumaczenie Jerzego Łozińskiego, które
stoi w sprzeczności z ww. stanowiskiem pisarza.
Nie jest to lektura, którą można pochłonąć w jeden wieczór, ale to zdecydowanie wartościowa pozycja dla fanów Władcy Pierścieni. Nie polecam natomiast tym, którzy Trylogii nie czytali (ewentualnie nie oglądali), bo trzeba, czytając Listy,
wiedzieć o czym mowa. Swoją drogą, myślałam sobie, że chciałabym w taki
sam sposób podejrzeć pisarstwo innego mistrza fantasy: George'a
Martina, bo kręte drogi, jakimi prowadzi on swoich bohaterów są dla mnie
absolutnie nieprzewidywalne i fascynujące.
J.R.R. Tolkien, Listy, red. Humprey Carpenter, Wyd. Zysk i s-ka, 2000 (Wyd. I)/ Prószyński Media, 2010 (Wyd. II)
Komentarze
Prześlij komentarz