Saga Sigrun
W Sadze Sigrun
przenosimy się na daleką Północ, do na poły mistycznego świata Wikingów
sprzed ponad tysiąca lat. W świecie tym nadal rządzi Odyn, Freya oraz
cały panteon nordyckich bóstw, składane są krwawe ofiary ze zwierząt, a
głównym sensem istnienia wikińskich panów jest walka... Ten świat
poznajemy oczami Sigrun, dziewczyny z bogatego rodu, która zostaje
wydana za jednego z najpotężniejszych jarlów, Regina. Poszczęściło jej
się. Jak rzadko kiedy w opowieściach z dawnych czasów, Sigrun znajduje w
małżeństwie miłość, choć jest ona naznaczona ciągłą tęsknotą za
ukochanym mężem, spędzającym całe miesiące na wyprawach i wojnach. I tak
toczy się jej życie, nie wolne od zwykłych, przyziemnych trosk, ale w
gruncie rzeczy dosyć spokojne, nie niepokojone większymi dramatami...
Sigrun urodziła się najwyraźniej z darem: nie dosyć, że jest piękna, to
jeszcze mądra i dobra, posiada w sobie urok, dzięki któremu kochają ją i
lgną do niej wszyscy. Zdawałoby się – ideał, a tych z reguły się nie
lubi, jednak postać Sigrun wykreowana jest w nieprzesłodzony sposób, co
pozwoliło mi wczuć się po prostu w jej odczucia, namiętności nią
targające i cieszyć się jej rodzinnym szczęściem. Ktoś może zarzucić, że
jest zbyt idyllicznie, ale moim zdaniem dzięki temu powieść jest
oryginalna. Jej fabuła odróżnia się od wielu powieści historycznych, w
których stałym wątkiem są kobiety nieszczęśliwie wydane za mąż. Jednym z
elementów, które najbardziej mi się spodobały jest niezwykła zmysłowość
Sagi Sigrun: mamy tu wiele scen miłosnych, opisanych tak
plastycznie, że krew się burzy, ale zarazem tak pięknie, że wydaje się,
iż miłość Sigrun i Regina przynależy do jakiegoś innego świata.
Druga część Północnej Drogi, Ja jestem Halderd
nie jest, jak można by się spodziewać, dalszym ciągiem losów Sigrun. To
autonomiczna opowieść o innej bohaterce, która już się pojawiła w
pierwszej części sagi, równoległa do Sagi Sigrun. Halderd jest
żoną jarla Helgiego, piękną, enigmatyczną i zdaje się ogromnie przez los
poszkodowaną – jej mąż ginie bowiem w trakcie polowania, niczym Robert
Baratheon, zostawiając Halderd z szóstką synów, w tym z jednym dopiero
co narodzonym. W opowieści Haldrerd odnajdujemy już bardziej typowe obrazki:
oto żona z trudem znosząca niekochanego męża, modląca się o to, by jego
pobyty poza domem trwały jak najdłużej. Zarazem jest ona twardą
wikińska kobietą, która nauczyła się zaciskać zęby, by przetrwać, byle
tylko uchronić siebie od nędzy, w której się wychowała. Klimat tej
opowieści jest zupełnie inny, niż Sagi Sigrun: w pierwszej
części sagi dominowała miłość i szczęście, w drugiej wyczuwamy niepokój,
rozpacz oraz ciągłą walkę o przetrwanie, o samą siebie. Pojawiają się
intrygi, sekrety i ciemne sprawki, obciążające sumienie Halderd, a także
polityka. Język narracji doskonale oddaje charakter bohaterki, jakże
innej od Sigrun, jakże też innej od wyobrażenia o niej, jakie miała
Sigrun. Ta żona jarla stopniowo zmienia się z zalęknionej dziewczyny,
nie wiedzącej nic o życiu w małżeństwie, w świadomą siebie kobietę,
potrafiącą z żelazną konsekwencją dążyć do wyznaczonych sobie celów.
Saga Sigrun i Ja jestem Halderd
to opowieści o Wikingach z perspektywy kobiet. Czekających z
utęsknieniem (lub nie) na mężów wracających z podbojów, rodzących dzieci
i przez większą część swojego życia samotnie borykających się z
prowadzeniem domu. Dlatego książki są przepełnione kobiecymi sprawami:
marzeniami o miłości, niepokojem o dzieci, poszukiwaniem własnej
tożsamości w tym męskim świecie, ale i drobnymi smuteczkami, czy
próżnością, przejawiającą się w upodobaniu do pięknych strojów. Nie
znajdziemy tu opisów krwawych bitew, niezwykłych herosów, wielkich
tragedii. Urok Drogi Północnej tkwi nie w pełnej nagłych
zwrotów akcji fabule, lecz w sposobie narracji, przywodzącym na myśl
pieśni skaldów. Ta surowa kraina, gdzie trzeba walczyć o swoje, zachwyca
swoim pięknem: zielonymi fiordami, górami majaczącymi na horyzoncie,
skrzącym się śniegiem. Zdumiewa mnie jak prawdziwie autorka oddaje
klimat tamtego miejsca i czasów – jakże odległych przecież i dalekich od
rzeczywistości, w jakiej żyjemy. Jak wiele detali znajdziemy w tej
powieści: i wspaniałe łodzie Wikingów, i krajobrazy, opisy obrzędów i
zwyczajów, ale i drobny ścieg, nad którym pochyla się haftująca
gospodyni, czy opis kunsztownego pucharu, podarunku Regina dla Sigrun.
Cherezińska pisze przy tym językiem dalekim od banalnego, wyrafinowanym,
na wpół poetyckim, a zarazem prostym i dobrze zrozumiałym.
Ja jestem Halderd czytało mi się jeszcze lepiej, niż Sagę Sigrun.
Może wynika to z tego, że dzieje Halderd są bardziej burzliwe, że jest
ona bohaterką bardziej intrygującą, niż Sigrun. W każdym razie nie
mogłam się od tej książki oderwać, zarwałam dwie noce – i była to
pierwsza powieść od czasu Gry o tron, która aż tak mnie
wciągnęła. Dodam, że podoba mi się staranne wydanie książek, z mapkami,
chronologią i stylizowaną czcionką. Nie będę oryginalna, jeśli napiszę,
że dołączam do wielbicieli pani Elżbiety Cherezińskiej (z którą to
autorką było to moje pierwsze spotkanie): jestem absolutnie zauroczona –
stylem, wiedzą w dziedzinie historii oraz umiejętnością snucia
opowieści. I podobnie, jak w przypadku sagi George'a Martina nie
potrafię powstrzymać się od natychmiastowego sięgnięcia po kolejny tom,
pomimo że czekają na mnie inne lektury....
Elżbieta Cherezińska, Saga Sigrun, Wyd. Zysk i s-ka, 2010
Elżbieta Cherezińska, Ja jestem Halderd, Wyd. Zysk i s-ka, 2010
Komentarze
Prześlij komentarz