Podobno nigdzie nie jest bezpiecznie. Nie jest też bezpiecznie na irlandzkim wybrzeżu, w osiedlu domków kilkadziesiąt kilometrów od Dublina, gdzie zamordowano czteroosobową rodzinę. Zbrodnia straszna, bo zginęła dwójka małych dzieci, w domu pełno krwi, ślady walki i jakieś dziwne dziury w ścianach. Śledztwo zostaje zlecone doświadczonemu detektywowi Mike'owi Kennedy'emu, który od razu zabiera się do rzeczy zbierając dowody, robiąc wywiady z sąsiadami oraz wprowadzając w tajniki zawodu swojego partnera Richiego. Ta dwójka nie zasypia gruszek w popiele i jest zaskakująco skuteczna: już wkrótce odkryte zostaje, że rodzina Spainów - oczywiście idealna, jak z obrazka - była przez kogoś obserwowana. Podejrzany zostaje szybko aresztowany. A jednak elementy układanki nie układają się w gładką całość, detektywi cały czas mają wątpliwości, brakuje przede wszystkim sensownego motywu zbrodni.

W prawdziwym świecie zbrodnia rzadko musi wyważać drzwi, by wtargnąć w czyjeś życie. Dziewięćdziesiąt dziewięć razy na sto wkracza, ponieważ ludzie otwierają drzwi i ją zapraszają.
Po nową powieść Tany French sięgnęłam wykończona lekturą Szczygła, potrzebując po prostu czegoś, czego czytanie nie będzie drogą przez mękę. Autorka wcześniej zupełnie mi nieznana, ale skoro Jane Doe twierdzi, że książka dobra, to ja jej wierzę. No i okazuje się, że był to strzał w dziesiątkę. Kolonia to świetny kryminał, trzymający w napięciu, taki od którego naprawdę nie potrafiłam się oderwać, pochłaniając go w ekspresowym tempie (600 stron w dwa dni). Wydaje się, że zbrodnia jest dosyć standardowa (acz okrutna), ale autorka tak buduje fabułę, że do samego końca nie mogłam domyślić się o co tu chodzi. Fantastyczny jest wątek... nie nie mogę zdradzić czego, ale w każdym razie jest w książce taki wątek, który naprawdę jest dosyć oryginalny, i który mnie mocno zaintrygował. Tworzy on atmosferę rodem wręcz z horroru, aż ciarki chodziły mi po plecach. Coś tam czai się w ciemności, tylko nie wiadomo co. Ciekawe są również postacie detektywów  prowadzących sprawę. Kennedy jest starym wyjadaczem, niejedno już widział, stąd przypadło mi do gustu jego spojrzenie na świat. Z kolei jego podejście do sprawy, rady, jakie daje swojemu partnerowi - mogłoby służyć za podręcznikowy przykład, jak prowadzić śledztwo. Gość po prostu myśli. Mimo to cały czas coś mu się wymyka, a co więcej z miejsca, gdzie popełniono zbrodnię sam ma złe wspomnienia. Obaj policjanci na pozór są bardzo profesjonalni, lecz gdy angażują się w sprawę, sprawiają wrażenie... jakby nie do końca obiektywnych. Jakby każdy z nich miał własną teorię i usiłował bardziej jej dowieść, niż złapać faktycznego winowajcę. Dzieje się to jednak w subtelny sposób, nie tak, jak w wielu innych książkach, że policja obstawia jakieś stereotypowe rozwiązanie i z uporem maniaka się go trzyma. Po prostu atmosfera Broken Harbour udziela się i im. No i jest jeszcze Dina, szalona siostra Kennedy'ego, domagająca się jego uwagi i kojarząca mi się, a jakże z tytułową bohaterką Księgi Diny.
Jeśli pozwalamy innym decydować, co mamy myśleć o czymś tak ważnym, chcemy coś tylko dlatego, że jest modne, to kim jesteśmy? A jeśli stado jutro zmieni kierunek? Odrzucamy dotychczasowe poglądy i zaczynamy od nowa, bo tak powiedzieli inni? Kim wtedy tak naprawdę się jest? Nikim. Zerem.
Kolonia podejmuje tu temat, z jakim już spotkałam się w kilku powieściach, przede wszystkim w Zaginionej dziewczynie, a mianowicie niedawnego kryzysu gospodarczego i recesji na rynku pracy. Na Irlandii odbiły się one dosyć mocno. Efektem jest widmowe osiedle - domy mające gościć szczęśliwe rodziny, stoją w większości puste i nieukończone. Po osiedlu hula wiatr, o jakiejkolwiek infrastrukturze typu przedszkole, plac zabaw czy sklep można tylko pomarzyć. Znamy takie osiedla i z polskiej rzeczywistości. Krótko mówiąc, kolonia w zatoce Broken Harbour jest dosyć upiorna, morze i pobliska przyroda wcale nie działają kojąco, a raczej wzbudzają atawistyczne skojarzenia. Do problemów rodziny Spainów dokłada się jeszcze brak pracy oraz brak jakiegokolwiek kręgu wsparcia. Kolonia pokazuje do czego prowadzi takie funkcjonowanie - udawanie, że wszystko jest ok, tłamszenie w sobie swoich obaw, lęków i zmartwień, nie rozmawiając o nich nawet z najbliższymi. Rodzina pozornie idealna, bez skazy, rodzice się nie kłócą, a potem ni z tego, ni z owego morderstwo? Żeby było jeszcze śmieszniej, powieść French wpasowała się jak idealny kawałek puzzla w inną książkę, którą czytałam ostatnio: Tyranię wyboru - o tym, jaką iluzją jest wybór w dzisiejszych czasach. Spainowie stają się ofiarą takiej iluzji, a tak naprawdę owczego pędu, pragnienia spełniania jakiegoś standardu, który wyznacza nam społeczeństwo, bycia perfekcyjnym. Kiedy wszystko zaczyna się sypać, bo on traci pracę i brakuje pieniędzy, tego typu presja rodzi ogromny stres, co może prowadzić do tragedii.
Tylko nastolatki twierdzą, że nudziarstwo jest złe. Dorośli, dojrzali mężczyźni i dojrzałe kobiety, z jakimś doświadczeniem, wiedzą, że nuda jest darem Boga. Życie nawet bez naszych starań, by było bardziej dramatyczne, ma w zanadrzu więcej zalet, niż trzeba. Gotowe jest w nas uderzyć, gdy tylko się odwrócimy.
Zatem Kolonia to kryminał i z nerwem, i z ciekawym obyczajowo-społecznym tłem (choć mało irlandzkim). Jeden z lepszych, jakie czytałam. Wyśmienita, inteligentna rozrywka. Stanowi ona właśnie rodzaj powieści, o której pisałam przy Szczygle: z jednym-dwoma zdaniami trafnie celującymi w punkt i wzbudzającymi refleksję. Polecam i zasadzam się na inne książki autorki. 

Metryczka:
Gatunek: kryminał
Główny bohater: det. Mike Kennedy
Miejsce akcji: Irlandia
Czas akcji: współcześnie
Ilość stron: 591
Moja ocena: 5,5/6

Tana French, Kolonia, Wyd. Albatros, 2015

Książka bierze udział w wyzwaniu Czytam opasłe tomiska

Komentarze

  1. Czytałam w zeszłym roku "Bez śladu" Tany French i bardzo mi się podobała ta książka dlatego w ciemno kupiłam "Kolonię". Recenzja Twoja i Jane przekonała mnie, że to była słuszna decyzja :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

instagram @dzienpozniej

Copyright © Dzień później