Biuro kotów znalezionych

Mam kłopot z tą książką. Niby temat dla mnie nośny, bo sama mam wielkie serce dla zwierząt, koty kocham, też boli mnie znieczulica ludzka wobec ich cierpienia i chętnie bym się przyłączyła do jakiejś fundacji... Niby zdania ładne, okrągłe. Ale jednak coś mi tu nie gra. Nie wiem, co autorka chciała przekazać, po co napisała tę książkę. Czy dzieli się z czytelnikiem swoimi doświadczeniami ze współpracy w fundacji? Owszem, ale jakoś nie do końca. Nie znalazłam w Biurze ani odpowiedzi na pytanie dlaczego w schroniskach jest tak źle, jakiegoś szerszego oglądu na sytuację w tej dziedzinie, ani też odpowiedzi dlaczego właściwie autorka zainteresowała się takimi działaniami. Czy wobec tego opowiada ona wzruszające historie o spotkanych na swojej drodze kotach – no niby tak, ale też nie do końca, więcej tu o samej autorce, niż o zwierzakach, a te historie, które są, są jakoś wyzute z entuzjazmu. To wszystko się ze sobą miesza, różne myśli są podejmowane w tej książce dosyć chaotycznie i po łebkach, Izdebska nawet w tym samym rozdziale przeskakuje z tematu na temat, co powoduje dezorientację u czytającego. Nie lubię takiego nieporządku, takich dygresji bez myśli przewodniej, nawet jeśli mam świadomość, że książka powstała na bazie bloga.

Czytając Biuro kotów znalezionych cały czas się zastanawiałam jaki jest właściwie stosunek autorki do zwierząt. Co pewnie brzmi dziwnie. Oczywiście wiem, że darzy je ona uczuciem, ale tego uczucia w książce mi brakowało. Brakowało mi takiego ciepła, zaangażowania, z jakim pisze o zwierzętach np. Dorota Sumińska. U Kingi Izdebskiej wyczuwałam raczej pewien chłód, chęć zdystansowania się do tego i racjonalnego podejścia, jak przystało na kogoś, kto nie jest tylko miłośnikiem kotów, ale i pracownikiem pewnej organizacji. A organizacja to, jak wiadomo, odpowiedzialność i obowiązki oraz realizacja pewnego celu. Trzeba się kierować dobrem ogółu, a nie tylko dobrem poszczególnych jednostek. Dlatego nie ma sensu przywiązywać się do zwierzaka, skoro on i tak za chwilę trafi do innego domu, lub na ulicę. Widać było że Izdebska bije się z myślami: z jednej strony chciałaby być taka chłodna i profesjonalna, z drugiej trudno było jej zachować obojętność. Momentami wręcz uderzała mnie z kolei jakaś taka nieczułość w jej słowach i nie wiedziałam co o tym sądzić. Na przykład kiedy pisze, że kot to tylko kot, że nie ma sensu się roztkliwiać nad dzikusami, bo one chcą być dzikie. Albo kiedy pisze o wychowywaniu czwórki maluchów – wydawało mi się, że bardziej w tym wszystkim przejmuje się sobą, tym, że nie dość dobrze się nimi zajmuje (że nie jest dobrą matką, co było dla mnie absurdalne), a nie tym, czy kocięta rzeczywiście przeżyją. Nie do końca też potrafiłam zrozumieć entuzjazm Izdebskiej w stosunku do fundacji, zajmującej się wyłącznie sterylizacją kotów – niby z racjonalnego (ludzkiego) punktu widzenia są to działania słuszne, ale jednak jest to jakieś okaleczanie zwierząt, z którego trudno się tak naprawdę cieszyć tak samo jak z nakarmienia, czy wyleczenia zwierzaka. Może to ja nie jestem w tym temacie profesjonalna i obiektywna, ale przekaz autorki był dla mnie ambiwalentny, a to nie pasowało do tematu książki. Odnosiłam też wrażenie, że Izdebska odczuwa potrzebę „wytłumaczenia się”, obrony siebie i środowiska, które jest rzekomo (zdaniem Izdebskiej) postrzegane jako dziwacy i jacyś ekstremiści. Tak jakby normalnym poglądem w społeczeństwie było traktowanie zwierzęcia jak przedmiotu. Pewnie znajdzie się niestety wiele takich osób, które nie przejmują się losem zwierząt, ale też jest wiele ludzi je kochających, więc wydaje mi się, że nie można tak uogólniać. Mnie nigdy by do głowy nie przyszło, by traktować pracowników i wolontariuszy organizacji prozwierzęcych jak odmieńców – co sugeruje Izdebska. Jej postawa świadczy moim zdaniem o przewrażliwieniu na tym punkcie.

Źródło
Być może faktycznie autorka nie ma po prostu daru poruszania ludzkich serc... jak sama stwierdza, nie potrafiła przekonać nikogo do adopcji zwierzaków przebywających u niej w domu, bo była w tym zbyt racjonalna, nie chciała grać na emocjach. Ok, nie każdy to potrafi i nie każdy tego chce, ja też jestem powściągliwa, ale powinno się przynajmniej określić własny punkt widzenia, zanim zechce się do niego przekonywać innych. Kinga Izdebska jest zupełnie nieprzekonująca, nawet dla osób, których przekonywać nie trzeba, takich jak ja. Dobra książka – a na pewno w tym temacie – to książka, która porusza - a żeby napisać taką książkę nie wystarczy poprawnie składać zdania.

Metryczka:
Gatunek: autobiografia/pamiętnik
Główny bohater: autorka i koty
Miejsce akcji: Polska
Czas akcji: współcześnie
Ilość stron: 252
Moja ocena: 3,5/6

Kinga Izdebska, Biuro kotów znalezionych, Wyd. W.A.B., 2013

A wszystkim kotom i ich opiekunom składam najlepsze życzenia, z okazji Dnia Kota!

Komentarze

  1. uuu dziękuję Ci za ten tekst, bo już kilka razy prawie ją kupiłam a teraz wiem, że nie mam co się spieszyć

    OdpowiedzUsuń
  2. Fajnie napisane. Pozdrawiam i gratuluję.

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo ciekawie napisane. Jestem pod wielkim wrażaniem.

    OdpowiedzUsuń
  4. Dla firm poszukujących elastycznych rozwiązań w Dolnym Śląsku, wirtualne biuro Wrocław stanowi doskonałą opcję. Oferuje ono prestiżowy adres w dynamicznie rozwijającym się mieście, a także pełen zakres usług biurowych, takich jak obsługa korespondencji, przekierowywanie telefonów oraz wynajem sal konferencyjnych. To idealne rozwiązanie dla małych firm, startupów i freelancerów, którzy chcą zoptymalizować swoje koszty operacyjne, jednocześnie zachowując profesjonalny wizerunek.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

instagram @dzienpozniej

Copyright © Dzień później