Siedem księżyców Maalego Almeidy
W narracji mocno zaakcentowany jest bezsens całego tego konfliktu – kolejnej wojny plemiennej tak naprawdę, w której zwalczają się ludzie tak samo wyglądający i w to samo wierzący, lecz uważający, że się od siebie czymś różnią. Kto odróżni Tamila od Syngaleza? Po co cała ta przemoc? Zwłaszcza, że nikogo poza Sri Lanką to nie obchodzi – to tylko jeszcze jedna wysepka, jeszcze jedno biedne państwo bez znaczenia, w którym ludzie nie potrafią się dogadać. Nikogo nie obchodzi zło, jeśli dzieje się innym ludziom (i daleko od nas). Taka prawda. Ludzie więc umierają po nic, a karma to ściema. Z czego poniewczasie zdają sobie sprawę, tak jak bohater – nic więc dziwnego, że nie spieszy mu się z powrotem na ten padół łez. Na myśl przychodzi refleksja, że taki po prostu jest homo sapiens - nie potrafi żyć z innymi przedstawicielami swojego gatunku w pokoju, zawsze musi znaleźć sobie jakiegoś wroga, z kimś się tłuc, niezależnie od tego, czy będzie się to dziać na poziomie wioski, plemienia, kraju czy kontynentu. Agresję mamy w DNA.
To wszystko wywołało we mnie mieszane uczucia; jak na moje standardy Siedem księżyców było zbyt odjechane, bliższe prozie Salmana Rushdie, niż Agaty Christie. Nie wiedziałam co o tym myśleć, jak sobie to poukładać. Z jednej strony oryginalny pomysł fabularny (choć może nie aż tak bardzo, bo przecież istnieją już powieści tego typu, np. 10 minut i 38 sekund Elif Shafak), kreatywne potraktowanie tematu, rzadka narracja (druga osoba liczby pojedynczej), z drugiej strony irytowała mnie obecność obowiązkowych dziś w literaturze anglojęzycznej motywów (obowiązkowa postać homoseksualna). Z jednej strony brud, turpizm, z drugiej wciągający wątek quasikryminalny. Z jednej strony mrok, z drugiej akcenty humorystyczne. Historia potrzebuje czasu, by uleżeć się w głowie. Ale w końcu poukładałam i doceniłam to, jaki autor znalazł sposób, by opowiedzieć o tragedii swojego kraju.
Gatunek: powieść
Komentarze
Prześlij komentarz