Zagadnienie niemożności skupienia się to powszechna przypadłość. Ręka w górę, kto nie łapie się na tym, że nie może skupić się dłużej, niż kilka minut, że ciągle skacze pomiędzy tym, co robi, apkami na telefonie, nie jest w stanie przeczytać dłuższego tekstu, nie mówiąc o wysiedzeniu np. na seansie filmowym (bez sięgania po telefon)? Nie widzę. Nie zawsze tak było, to jest zjawisko nowe, pojawiło się ono w naszym życiu wraz z nowoczesnymi technologiami. Wiem, co mówię, bo przypominam sobie jeszcze te czasy, kiedy nie miałam problemu ze skupieniem uwagi - a teraz, mimo, że staram się ograniczać bodźce płynące z mediów, sama łapię się na tym, że za często sięgam po telefon, albo nie jestem w stanie przeczytać artykułu w internecie “od deski do deski” - przelatuję go tylko wzrokiem (zwłaszcza, kiedy treści z różnych serwisów mnie zalewają).

O tym właśnie jest książka Johanna Hari. Pisze on o nieustannym zalewie informacji, sprawiającym, że nie jesteśmy w stanie tego przyswoić i wszystko traktujemy powierzchownie. O przyspieszeniu życia. O braku higieny cyfrowej, w tym braku snu. O mediach społecznościowych, rzecz jasna. Tak, jest to kolejne oskarżenie padające w stronę Big Techów, a takich publikacji, o negatywnym wpływie mediów społecznościowych, powstaje ostatnio wiele. Wspomnę tu o narastającej inwigilacji w książce Shoshany Zuboff, o radykalizowaniu społeczeństwa i sianiu nienawiści (W trybach chaosu), o psuciu demokracji, m.in. przez polaryzację, manipulację i fake newsy (Mindfu*k, Zemsta władzy), kryzysie nauki, gdyż nie umiemy odróżnić prawdy od fałszu i dajemy wiarę bzdurom, celebrytom, a nie ekspertom. Złodzieje to kolejny klocuszek w tej układance, koncentrujący się być może na najbardziej oczywistym aspekcie MS, jakim jest rozproszenie uwagi, ale Hari zwraca uwagę, że konsekwencje tego mogą być daleko idące.

Telewizja uczy, że świat mknie szybko i że chodzi w nim o powierzchowność i pozory, i że wszystko na tym świecie zdarza się natychmiast. (...) jaki przekaz przyswajamy z mediów społecznościowych i jak on się ma do tego czerpanego z drukowanych książek? (...) Po pierwsze: że nie powinieneś się na niczym długo skupiać (...) Po drugie: świat powinno dać się zinterpretować i wystarczająco zrozumieć w bardzo krótkim czasie. Po trzecie: najbardziej liczy się to, czy ludzie momentalnie zgadzają się z twoimi krótkimi, prostymi i szybkimi oświadczeniami. (...) Prawda jest taka, że świat jest złożony. Aby uczciwie to oddać, zazwyczaj musisz skupiać się na jednej rzeczy przez znaczącą ilość czasu i potrzebujesz miejsca, by o tym opowiedzieć. (...)

Tu Hari poświęca rozdział czytaniu książek, które oczywiście też cierpi na naszym kryzysie uwagi. Najczęstszą wymówką dla nieczytania książek jest brak czasu. Tymczasem Hari przytacza badanie, w którym okazuje się, że przeciętny Amerykanin poświęca na czytanie książek 17 minut dziennie, a na korzystanie z telefonu 5 godzin! Przyznacie, że robi to wrażenie - i dlatego też uważam, że ów “brak czasu” jest wymówką, a nie realnym powodem. Jeśli ktoś chce czytać, to znajdzie czas, no chyba że jest matką z piątką dzieci… aczkolwiek uważam, że nadal dużo ludzi czyta, i chyba lepiej wygląda to w Europie, niż w Stanach Zjednoczonych. Tu przytoczę też smutny przykład mojej znajomej, która stwierdziła, że nie czyta książek, woli krótkie artykuły, które może skończyć za jednym razem. No tak, ale w czytaniu książek nie chodzi o to, by “szybko skończyć”, o czym pisze Hari: 

Jaki przekaz kryje się w przekaźniku zwanym książką? (...) Po pierwsze, że życie jest złożone i że jeśli chcesz je zrozumieć, musisz na dość długi czas odsunąć się na bok, żeby głęboko o nim pomyśleć. (...) warto też myśleć o tym, jak żyją inni ludzie i jak funkcjonują ich umysły. 

Nota bene, pojawiające się często w opiniach o lekturach uwagi, że “można to było napisać krócej” postrzegam jako znak czasów, właśnie pęd do skracania wszystkiego, nieważne czy potrzebnie, czy nie, bo nie umiemy czytać dłuższych tekstów.

W mediach społecznościowych nie tylko marnujemy swój czas, ale media te powodują u nas spadek zdolności poznawczych (a zapewne też wpływają na pojawianie się zaburzeń rozwojowych, takich jak autyzm, ADHD, których przecież współcześnie diagnozowanych jest coraz więcej, nie wspominając o depresji); stajemy się mniej racjonalni, a bardziej emocjonalni, mniej uważni i mniej inteligentni. Hari pisze, że w mediach społecznościowych staje się osobą, której sam nie lubi - co ja też u siebie zauważyłam (pisałam o tym przy okazji W trybach chaosu). Wreszcie dorzucić do tego trzeba osłabienie tkanki społecznej - dzielenie ludzi, podsycanie konfliktów, osłabianie więzi i zaufania do innych. A ono przecież jest niezbędne, by społeczeństwo efektywnie funkcjonowało.

Jeżeli błądzimy wśród kłamstw, a do tego podsyca się w nas złość na współobywateli, wyzwala to reakcję łańcuchową. Nie pozwala nam ona zrozumieć, co naprawdę się dzieje. W tych okolicznościach nie możemy sprostać naszym zbiorowym wyzwaniom. (...) W rezultacie otoczenie nie tylko wydaje się bardziej niebezpieczne - w rzeczywistości właśnie takie będzie. A w miarę, jak narasta prawdziwe zagrożenie, stajemy się coraz bardziej czujni.

Faktycznie sporo w Złodziejach jest na temat nowoczesnych technologii, ale to nie wszystko, co autor “obwinia” za nasz spadek uwagi. Hari pisze też o śnie, stresie, pracy, czy nawet diecie, co po prostu składa się na “współczesny styl życia” w rozwiniętych społeczeństwach (i wszystko się ze sobą wiąże). Można by tu pomyśleć, że tu autor się już zagalopował. Fakt, że pewnie wpływ diety, czy zanieczyszczenia środowiska na problemy z uwagą trudno udowodnić - i tu to, o czym pisze Hari może wydawać się spekulacjami. Nie jest jednak wykluczone, że w przyszłości znajdziemy więcej argumentów na poparcie tych tez, tak jak znaleźliśmy dowody na to, że palenie szkodzi, albo że ołów powoduje uszkodzenia mózgu. Dziś nasze środowisko jest wypełnione plastikiem (oraz różnymi innymi substancjami) i nie wiadomo jaki to ma na nas wpływ, czy jakie będą tego długofalowe skutki.

Istotne jest to, że Hari problem diagnozuje jako systemowy (zewnętrzny), podobnie zresztą jak Zuboff czy Fisher - i ja się tu zgadzam - tymczasem ów system usiłuje przerzucić odpowiedzialność zań na jednostki (tak, jak zresztą jest z wieloma innymi kwestiami, np. katastrofą klimatyczną, biedą, chorobami cywilizacyjnymi, etc.). Jeśli problem leży po stronie jednostki, to dotyczy on stosunkowo niewielkiej liczby tych jednostek. Jeśli jednak jest on powszechny, cierpi większość ludzi, lub nawet wszyscy, to chyba należałoby przyczyny poszukać “wyżej”, zamiast zganiać na jednostkową “nieudolność”. “Każdy ma przecież rozum i własną wolę”. Czyżby? Żaden człowiek nie funkcjonuje w próżni: na każdego oddziałuje splot różnych czynników, począwszy od biologii, przez środowisko, po doświadczenia życiowe. W ogóle współcześni psychologowie spierają się, czy faktycznie istnieje owa “wolna wola”. A teraz dołóżmy jeszcze przeróżne siły nacisku, ze strony mediów, pracujące nad tym, by ową “wolną wolę” i “rozum” w nas osłabić. Świat pełen jest pokus, a sztaby programistów i marketingowców pracują nad tym, by nam coś sprzedać, do czegoś przekonać, wciągnąć do króliczej nory, wykorzystując ludzkie słabości i psychologiczne mechanizmy, którymi się kierujemy.

można spróbować samokontroli, ale po drugiej stronie ekranu pracuje przeciwko temu 1000 programistów
To żadna tajemnica, same Big Techy przyznają, że media społecznościowe są skonstruowane tak, byśmy spędzali w nich jak najwięcej czasu. Serio, komuś się wydaje, że jest na to odporny? Dlatego też irytuje mnie udzielanie rad typu "wystarczy wyłączyć powiadomienia"*. Oferowanie tego typu prostych rozwiązań na skomplikowane problemy autor nazywa “okrutnym optymizmem”. “Wystarczy mniej jeść”. Nie chodzi tylko o to, że to tak samo, jak powiedzenie alkoholikowi "wystarczy przestać pić", ale chodzi przede wszystkim o to, że człowiek sam niewiele może na to poradzić. Tak samo jak pojedynczy człowiek samodzielnie nie może się uchronić przed wpływem plastiku czy smogu - skoro jest on w powietrzu i czy chcąc, czy nie chcąc, wdychamy go. Możemy chodzić w masce, ale czy to rozwiązuje problem? To leczenie objawów, nie przyczyn. Więc możemy zrobić sobie cyfrowy detoks, ale czy to zmieni politykę Big Techów? Poza tym dostajemy przekaz, że to my powinniśmy dostosować się do technologii, a nie ona być dostosowana do nas. Że to człowiek jest dla technologii, a nie technologia dla człowieka. To my “popełniamy błędy” korzystając z nowoczesnych technologii, a nie one są błędnie zaprojektowane**. Dlatego podobało mi się to, ze Hari nawołuje do tego, by się na to nie godzić, by walczyć z tym, co robią Big Techy. To samo pisze Zuboff, odnosząc się do przekazu o “nieuchronności postępu”.

Johann Hari nie jest naukowcem, ale dziennikarzem (oraz pisarzem), co implikuje i zalety, i wady. Zaletą jest to, że książka ta napisana jest naprawdę w sposób bardzo przystępny, łączący osobiste doświadczenia autora z jego przemyśleniami, obserwacjami świata, analizą źródeł i rozmowami z badaczami. Hari przytacza bardzo wiele badań i publikacji (bibliografia liczy sobie kilkadziesiąt stron), wśród których jest wiele znanych mi nazwisk, jak Naomi Klein, Shosanna Zuboff, Jonathan Haindt, Jason Hickel. Rozmawia on także ze specjalistami z różnych dziedzin. Publikacja ma więc solidną podbudowę merytoryczną, ale zarazem czyta się ją jak powieść, nie jest to nudna praca naukowa. Problemem są natomiast błędy popełnione przez autora w przeszłości (ponad 10 lat temu), wyciągane przez niektórych jako argument przeciwko tej książce. Osobiście nie widzę powodu by dyskredytować tę pracę, i wylewać dziecko z kąpielą z powodów nie mających związku z tą książką. Jest to dla mnie kompletnie bez sensu, zwłaszcza, kiedy już się książkę przeczytało i tym bardziej, że jej treść jest wartościowa; to po prostu przejaw cancel culture. Autor nie mówi nam przecież niczego kontrowersyjnego, czy szkodliwego, na ten temat piszą też inni, z podobnymi wnioskami i postulatami, a świadomość rzeczy, o których mowa, może nam tylko wyjść na dobre. I nawet nie chodzi o badania czy bibliografię, bo dziś badania można zrobić na wszystko. Ale kto kwestionować będzie to, że współczesne życie cechuje się ogromnym przyspieszeniem, że jesteśmy przepracowani, zestresowani, przebodźcowani, cierpimy na choroby cywilizacyjne i coraz trudniej nam się skupić i zrelaksować. Przecież doświadczamy tego wszyscy, na własnej skórze. Nie wydaje mi się, że istnieją dane zaprzeczające ww.

Podzielam obawy autora o to, że ludzie w kryzysie uwagi, z pogarszającymi się zdolnościami poznawczymi, nie potrafiący odróżnić prawdy od kłamstwa i nadmiernie skupieni na sobie, nie będą w stanie poradzić sobie z poważnymi problemami, przed którymi stoimy, pw. katastrofą klimatyczną, ale też kwestią SI. Warto o tym pomyśleć, a nie tylko traktować to jak narzekania boomera, technopesymisty, któremu nie podoba się kierunek, w jakim zmierza świat.

Metryczka:
Gatunek: reportaż/popularnonaukowa
Główny bohater: kryzys uwagi
Miejsce akcji: cały świat
Czas akcji: współcześnie
Ilość stron: 439
Moja ocena: 6/6
 

Johann Hari, Złodzieje. Co okrada nas z uwagi, Wydawnictwo Feeria, 2023

*zwłaszcza jeśli ta rada jest udzielana przez osobę, która sama pracuje nad tym, by przykuć nas do ekranu - jak opisuje to Hari
**np. przypomina mi się artykuł, w którym po raz kolejny programiści utyskują na to, że ludzie stosują słabe hasła, czyli “popełniają wciąż te same błędy”. Więc może odwróćmy ten paradygmat - skoro wiemy, że ludzie zachowują się tak, a nie inaczej, zaprojektujmy rozwiązania tak, by minimalizowały one popełnianie tego typu “błędów” (ważna psychologiczna zasada: jeśli chcesz, by ludzie zachowywali się tak, a nie inaczej, to UŁATW im to), zamiast pouczania i krytykowania - co i tak nic nie daje. Może to owe aplikacje są źle zaprojektowane, a nie “ludzie popełniają błędy” ?

Komentarze

instagram @dzienpozniej

Copyright © Dzień później