To, że media społecznościowe zmieniają nasz świat, wiedziałam już od dawna. Nie sposób nie zauważyć tych ludzi z nosem w telefonach, a po wejściu do Internetu nie przerazić się tym, co można tam znaleźć. Zarazem, kiedy się kogoś zapyta o to czy i z czego korzysta, to przeważnie jest “nie, nie, ja nie korzystam, tylko CZASEM z Facebooka”. Dla mnie takim pierwszym dzwonkiem alarmowym, który mną potrząsnął były rewelacje wyczytane w książce Mindf*ck - i choć nigdy specjalnie nie brylowałam w MS i starałam się chronić swoją prywatność, to od tego czasu stałam się jeszcze bardziej podejrzliwa wobec tego, co serwują nam te platformy.

Sama używam tylko Instagrama, więc będę odnosić się do moich doświadczeń na tej platformie. Kiedyś, jeszcze kilka lat temu Instagram był naprawdę fajnym, prostym serwisem do dzielenia się fotkami. Dziś, po wielu zmianach zafundowanych mu przez Metę stał się słupem reklamowym i kolejną platformą do wyświetlania bezwartościowych filmików i rolek. Zdjęcia w tym giną, bo tak ustawiony jest algorytm. Zadałam sobie trud, żeby to policzyć i wyszło, że zdjęcia to tak ok. 25% kontentu, jaki jest mi wyświetlany, 35% rolki, a reszta reklamy. W dodatku ostatnie zmiany zmieniły algorytm tak, że małe konta nie mają już żadnej szansy się wybić, bo nie pokazuje ich ani feed, ani nie są widoczne pod hasztagiem, bo już nie ma opcji wyświetlania treści “od najnowszych”, a jedynie według popularności. Tym sposobem moje zasięgi zostały zredukowane prawie do zera, niezależnie od tego jak bardzo się staram, żeby to, co zamieszczam było estetyczne i wartościowe. Bo czy naprawdę o to chodzi? No nie. Mimo to nie przestałam (jeszcze) Instagrama używać, a co gorsza nawet się od niego uzależniłam, bo spędzałam tam za dużo czasu. I w pewnym momencie sama złapałam się na tym, że daję się ponieść negatywnym emocjom: Instagram podsuwa mi posty o tematyce, która na mnie “działa”, np. o ekologii, a ja czuję przemożną potrzebę, by je skomentować, oczywiście wyrażając stosowne oburzenie. Albo wejść w polemikę z kimś, kogo wypowiedź mnie zirytowała (najgorzej!). I najpierw piszę, a potem myślę. Nie bez przyczyny w mediach społecznościowych nie ma przycisku “czy na pewno chcesz opublikować ten komentarz?”. I potem czuję się dyskomfort, że dałam się tak ponieść, albo że wdałam się w jakąś bezsensowną pyskówkę. A nie lubię się kłócić, ani w realu, ani w internecie. Nieraz też można obserwować jak nawet niewinna uwaga powoduje od razu atak i prowadzi do bezsensownych kłótni, podczas których ludzie obrzucają się wyzwiskami z powodu jakiejś pierdoły. Nagminne jest błyskawiczne ocenianie kogoś na podstawie kilku słów komentarza… Teraz więc powstrzymuję się od komentowania i dwa razy się zastanawiam, zanim cokolwiek napiszę. I właśnie to wszystko uświadomiłam sobie ostatnimi czasy i chciałam przekonać się, co na ten temat pisze Max Fisher.

Uwierz mi (...) te platformy nie zostały zaprojektowane, by ułatwić rzeczową dyskusję. Twitter, Facebook i inne media społecznościowe promują jeden przekaz: “My mamy rację. oni się mylą. Pokażmy temu komuś, gdzie jego miejsce, żeby popamiętał.
Reportaż ten jest appendixem do monumentalnej książki Shosany Zuboff, piszącej bardziej o tym, jak Big Techy wtargnęły w nasze życie i przez nikogo nie powstrzymywane zaczęły pobierać od nas terabajty danych. Fisher skupia się na innym aspekcie niż wszechobecna inwigilacja: platformach społecznościowych i ich destrukcyjnym wpływie na ludzi. Media społecznościowe zostały zaprojektowane tak, byśmy spędzali w nich jak najwięcej czasu - to pewnie wszyscy już wiedzą. Fisher odkrywa jak żerują one na naszych emocjach (patrz wyżej) i najniższych instynktach, takich jak gniew, strach, oburzenie. To tego typu posty wzbudzają największy odzew, to dlatego promowane są treści kontrowersyjne. Innymi słowy dostajemy w mediach społecznościowych małpiego rozumu i nie ma to nic wspólnego z “łączeniem” ludzi, jest wręcz przeciwnie. MS antagonizują ludzi, zachęcają ich do agresywnych wypowiedzi, do wyolbrzymiania różnych rzeczy. Sieją nienawiść, propagują teorie spiskowe i niebezpieczne ideologie - algorytm ustawiony jest tak, by promować skrajne poglądy. Więc nawet jeśli ktoś takich radykalnych poglądów nie miał, to bombardowany różnymi treściami z MS - może się zradykalizować. Media społecznościowe są też narzędziem służącym do nękania, prześladowania czy karania osób, których zachowanie nas oburzyło, przy czym reakcje internautów są przesadzone, kara nieadekwatna do przewinienia, a konsekwencje dla ofiary nieraz poważne i daleko idące. Autor opisuje wiele takich sytuacji, powołując się na przypadki z różnych platform, głównie jednak Facebooka i YouTube. Ta ostatnia platforma podobno ma szczególne 'zasługi" na polu radykalizowania ludzi i wciągania ich do króliczej nory ekstremalnych poglądów. Fisher przytacza także wypowiedzi osób z branży (nawet programistów, opracowujących algorytmy) czy eksperymenty, jakie przeprowadzano, by sprawdzić, jak ludzie reagują na dane treści. Tłumaczy, jak to działa, i z psychologicznego, i technologicznego punktu widzenia.

Zaprojektowane przez nas momentalne sprzężenia zwrotne napędzane dopaminą podkopują fundamenty życia społecznego, tworzą bowiem świat bez dyskursu obywatelskiego i współpracy, pełen dezinformacji i kłamstw (Chamath Palihapitiya - były dyrektor w Facebooku).
Fisher wyraźnie przy tym podkreśla, że nie jest to wina ludzi, że rzeczy te nie dzieją się dlatego, że społeczeństwo się zmieniło, ale dlatego, że umożliwia to technologia. Bardzo dobrze, że tak pisze, bo irytują mnie te argumenty, o tym, że “to tylko narzędzie” i że “wszystko jest dla ludzi”, trzeba “tylko umieć z tego korzystać" (tym samym argumentem posługują się zwolennicy prawa do posiadania broni…). A zatem problemem nie jest narzędzie - w tym przypadku media społecznościowe - tylko człowiek. Nawet gdyby tak było, to o wiele prostsze jest ograniczanie dostępu do potencjalnie szkodliwych narzędzi, niż zmienianie ludzi. Właśnie dlatego mamy licencje na broń (nie w Ameryce), prawa jazdy, recepty na lekarstwa, czy zakaz sprzedaży alkoholu nieletnim. Oraz wiele różnych regulacji, ograniczających nas “dla naszego dobra” - i jakoś nie słychać, że przecież należy je znieść, bo rozsądny człowiek będzie wiedział czy i jak z danej rzeczy skorzystać…

Wnioski, płynące z tej lektury są niestety bardzo niepokojące, bo, jak zauważyłam wyżej - i jak stoi w tytule - media społecznościowe robią z nami coś bardzo niedobrego, a przeciętny człowiek nie ma jak się przed tym obronić (bo nawet jeśli sam nie korzysta, to korzystają miliony innych). Wiecie, przed erą Internetu i MS zwykły człowiek tak naprawdę rzadko miał do czynienia z prawdziwie złymi ludźmi, czy okropnym zachowaniem - bo ilu takich ludzi możemy spotkać na swojej drodze, w ograniczonym środowisku w realnym życiu? Ale kiedy wchodzi się do MS, to człowiek orientuje się nagle, że świat jest pełen oszołomów, rasistów, okropnych mizoginów obwiniających o wszystko feministki (feministki są naczelnym chłopcem do bicia w tej narracji), psychopatów, ludzi agresywnych i nienawistnych, zdolnych do tego, żeby obrzucić obcą osobę wyzwiskami czy utopić ją w łyżce wody - bez powodu… Człowiek może poczuć się jakby zszedł do piekła. I, jak wynika z lektury W trybach chaosu, okazuje się, że to wcale nie jest złudzenie, ale faktycznie liczba takich ludzi jest ogromna, a za sprawą algorytmów promujących radykalne treści, tylko rośnie.

A wszystko zaczęło się tak niewinnie. Internet pozwalał przecież dojść do głosu outsiderom politycznym, lekceważonym przez oficjalne media. (...) system nauczył się podawać te filmiki liczniejszej grupie, powiększając grono sympatyków, którzy łącznie spędzali więcej czasu na portalu. Algorytm preferował skrajności i kontrowersyjne treści, na czym skorzystali przede wszystkim radykałowie, ze szkodą dla kandydatów o umiarkowanych poglądach.

Mam wrażenie, że w przypadku mediów społecznościowych jest tak jak w przypadku katastrofy klimatycznej tylko jakieś 20 lat temu - specjaliści i wtajemniczeni ostrzegają, bo wiedzą, co się dzieje, ale nikt inny się specjalnie się tym nie przejmuje, ani firmy technologiczne (ze zrozumiałych względów), ani władze, ani sami użytkownicy. Ah, nic nowego, wszyscy o tym wiedzą. Czyli wszyscy wiedzą, a mimo to nadal beztrosko korzystają? Polemizowałam. Bagatelizuje się problem twierdząc, że to “tylko internet”, czyli nie real life. Tylko, że to już dawno przestał być “tylko Internet”, a dowodów na to mamy aż nadto (skoro nawet prezydent USA powiedział, że Facebook “zabija”). Opisane zjawiska nie ograniczają się już tylko do Internetu, ale  wychodzą do realnego świata. Manifestują się konkretnymi wydarzeniami, jak choćby niesławne ludobójstwo w Mjanmie, czy wiele innych pomniejszych aktów nienawiści, ale to tylko wierzchołek góry lodowej. W ludziach dokonują się zmiany: ich postaw, poglądów. Może się to przekładać na wiele różnych rzeczy: rezygnację ze szczepień, negowanie katastrofy klimatycznej, głosowanie na radykalne partie…  Bardzo źle to wróży naszej wolności, prawom człowieka (w tym prawom kobiet), demokracji, itd. Optymiści powiedzą, że przecież media społecznościowe robią też dobre rzeczy, pokazują pozytywne wzorce, wspierają pokrzywdzonych. Tak, problem w tym, że te pozytywne rzeczy są o wiele mniej widoczne, bo, jak już wspomniałam algorytm promuje to, co mocniej działa na ludzi, a to są niestety treści o negatywnym wydźwięku. 

Max Fisher piętnuje postawę Big Techów (głównie gromy skupiają się na Marku Zuckerbergu), które wykazują się ogromną bezdusznością i obojętnością, nawet w sytuacji, kiedy zagrożone jest zdrowie i życie ludzkie (jak np. kiedy nabrzmiewały konflikty prowadzące do zamieszek i ludobójstwa albo kiedy za sprawą platform społecznościowych podczas pandemii szerzyły się antyszczepionkowe teorie). Jesteśmy de facto zakładnikami tych firm, na których czele stoją aspołeczni i pozbawieni empatii ludzie, przeważnie biali faceci zresztą, jak zwykle. I pozwalamy im robić, co chcą. Oni natomiast odmawiają współpracy i umywają ręce od odpowiedzialności, a jedynym co ich interesuje jest ruch na platformie (czyli zysk). Lekceważą nawet przedstawicieli władz, przysyłając na spotkania swoich prawników… Ten moment, kiedy przedstawiciel rządu Sri Lanki traktowany jest jak randomowy użytkownik, który może sobie zgłosić problem przez “formularz na stronie” (i oczywiście nigdy nie otrzymać odpowiedzi)... Dla nich nie jesteśmy ludźmi, tylko rynkiem, parafrazując to, co powiedział premier Sri Lanki. Po pandemii coś tam się ruszyło, rządy i UE próbują utemperować Big Techy, ale z marnym skutkiem.

Autor snuje swoją opowieść w dosyć swobodnym tonie, płynnie przechodząc do kolejnych tematów. Może sprawia to wrażenie ciut nieuporządkowanego, ale nie chaotycznego, a czyta się to bardzo dobrze; nie ma tu przeładowania suchymi danymi, czy nazwiskami, choć śledztwo, jakie przeprowadził autor jest drobiazgowe. Ta narracja jest jednak wyważona, Fisher raczej stara się powściągać swoje emocje i oburzenie. Mimo to w trakcie lektury tego reportażu wzbiera w czytelniku naprawdę przerażenie, kiedy uświadamia sobie, jakiego potwora stworzyliśmy i do czego to może doprowadzić. Martwimy się czy SI przejmie nad nami kontrolę, gdy może tak naprawdę już przejęła, choć nie wygląda to tak jak w filmach SF (i cały czas możemy ją jeszcze wyłączyć). Ale jak skuteczniej przejąć władzę, niż skłócić ludzi, ogłupić ich, pozbawić do siebie nawzajem zaufania, wyalienowac? Nie sposób nie dostrzec, że świat staje się coraz bardziej niespokojny, chaotyczny, wymagający i znikło takie poczucie, że generalnie wszystko idzie ku lepszemu i że przyszłość będzie lepsza… Zapewne to sprawia, że ludzie szukają jakichś rozwiązań, które znajdują właśnie w mediach społecznościowych, jednak owe media społecznościowe są dużą częścią tego problemu. Tworzy się więc błędne koło. Na wyłączenie algorytmów się nie zanosi, a jeszcze dorzuciliśmy do pieca rozwojem SI - dokonujemy w ten sposób samozaorania na kolejnym polu (co przewidywali już futuryści i pisarze dawno temu). 

Myślę, że to jedna z najważniejszych książek, jakie przeczytałam w tym roku. Naprawdę trudno nad faktami przedstawionymi w tym reportażu przejść do porządku dziennego (i dalej bezmyślnie scrollować instagram).  

Metryczka:
Gatunek: reportaż
Główny bohater: media społecznościowe
Miejsce akcji: cały świat
Czas akcji: współcześnie
Ilość stron: 496
Moja ocena: 6/6
 

Max Fisher, W trybach chaosu. Jak media społecznościowe przeprogramowały nasze umysły i nasz świat, Wydawnictwo Szczeliny, 2023

Komentarze

instagram @dzienpozniej

Copyright © Dzień później