Do raju
Yanagihara napisała tak naprawdę książkę fantastyczną. Bo ten XIX wiek jest fikcyjną rzeczywistością, nie było takiego państwa jak Wolne Stany, ani takiej ich historii, jak przedstawia pisarka. Rzecz jasna dystopia, jaką otrzymujemy w ostatniej części to również fantastyka. Tylko środkowa “hawajska” część ma prawdziwy rodowód, bo Hawaje faktycznie były niepodległym królestwem, które zostało anektowane przez Stany Zjednoczone. Co łączy te trzy opowieści? Według blurbu “te trzy pozornie odrębne fabuły łączą się harmonijnie w genialną symfonię wypełnioną dźwiękami i tematami”. Schodząc na ziemię, nie łączy ich w zasadzie nic, poza miejscem akcji (Nowy Jork, plac Waszyngtona) oraz powtarzającymi się imionami bohaterów, aczkolwiek trudno uchwycić jakie zachodzą pomiędzy nimi następstwa pokoleniowe. Wydaje się to być za mało, by czytelnik mógł sobie to jakoś poukładać sensownie w głowie - i faktycznie tak jest, nie dziwią mnie więc konfuzje czytelników.
Pierwsze dwie części Do raju podobały mi się. Rozpoznawałam tu styl Yanagihary, znany z Małego życia - płynąca jak rzeka opowieść, sugestywny, bogaty język, dużo emocji i introspekcji, znajome środowisko. Mając w perspektywie, że za chwilę siądę do lektury tej książki, czułam przyjemność, a nie zawsze tak jest… Żałowałam, że pisarka nie rozwinęła tematu zagarniętych przez USA Hawajów, tożsamości ich mieszkańców, bo to temat ciekawy i mało mi znany. Wątek ten przewija się także w trzeciej części, ale tylko jako wątek poboczny. W obydwu tych częściach dominuje jednak opowieść o codziennym życiu zamożnych gejów, podobnie jak w Małym życiu.
Natomiast nie podobała mi się trzecia część (niestety najobszerniejsza) - była ona nudna i ponura, i tu faktycznie zmuszam się do czytania. Autorka pokusiła się o dystopię, więc znowu mamy przygnębiającą wizję przyszłości, której powinniśmy się bać, w której nie wydarza się nic dobrego. Po świecie szaleją kolejne pandemie, a rządy by je opanować wprowadzają państwo totalitarne. Byłam tym znużona, poza tym przyszło mi do głowy, że pisać o przyszłości pod kątem "medycznym" to dość ryzykowny pomysł. Owszem, naukowcy przestrzegają przed kolejnymi groźnymi wirusami, ale przecież postęp w medycynie jest taki, że trudno powiedzieć, jak będą wyglądały procedury leczenia za lat kilkanaście, a co dopiero kilkadziesiąt. Jakie będą nowe leki czy szczepionki? Tymczasem Yanagihara radzenie sobie z pandemiami w przyszłości opisuje tak, jakby w medycynie nic się nie zmieniło, a jedyne metody stosowane przez zdesperowane rządy to kwarantanny i lockdowny, inwigilacja, zakazy podróży i zakazy wszystkiego. Naukowcy opisani w powieści zajmują się nie wiadomo czym, chyba tylko wykrywaniem coraz to nowych wirusów (co przyjmują z ekscytacją). Gdzie te technologie, które miały nas uratować? Bohaterowie Do raju to tak naprawdę elita społeczna, cała reszta to jakieś zombie, snujące się po mieście, chorzy i biedni… Widać ewidentnie, że na autorkę mocno wpłynęła “nasza” ostatnia pandemia, ale coś tu poszło nie tak, ta wizja jest bardzo sztampowa, dystopia jakich wiele. Byłam zmęczona czytaniem o tym, najnudniejsze fragmenty to te relacjonujące życie bohaterki z przyszłości, które jest zupełnie nieciekawe. Ratują tę część listy dziadka bohaterki (sprzed jej narodzenia), więc mamy tu w zasadzie konstrukcję szkatułkową i epistolarną.
Rodzi się więc pytanie, co autorka chciała tak naprawdę przekazać… W każdej części otrzymujemy rozterki bohaterów, szukających swojej drogi życiowej, szczęścia, miłości, owego tytułowego raju, który rzecz jasna nie istnieje. Ale czyż tego typu dylematy nie są uniwersalne dla wszystkich ludzi, tak jak uczucia: miłość, lęk, wstyd, samotność? Albo konflikt między biedą i bogactwem, chorymi a zdrowymi, między rasami - jak wspomniano w blurbie? Przecież można by to było napisać o każdej powieści, to jest zbyt ogólne. Czegoś więc mi tu zabrakło, jakiegoś ducha spajającego te trzy części w spójną całość. Na pewno zabrakło ciekawych bohaterów - ci, którzy są, są nijacy i zbyt narcystyczni. Poza tym czułam też przesyt kolejnych gejowskich historii - czemu Yanagihara pisze prawie wyłącznie o gejach (mężczyznach) i to bogatych i uprzywilejowanych, których egzystencja w gruncie rzeczy jest pusta i sprowadza się do problemów pierwszego świata? Czytając Do raju odnosi się wrażenie, że związki heteroseksualne w tym świecie są marginesem (tudzież związki homo ale między kobietami). Czy autorka nie zafiksowała się na tej jednej grupie społecznej, podobnie jak na “małości ich życia”? Halo, pani pisarko, pora zmienić płytę!
Gatunek: powieść
Komentarze
Prześlij komentarz