Dziady i dybuki
Poznajemy więc i dziadków i pradziadków Kurskich z Koszyłowiec, których z wybuchem II wojny światowej spotkał los powszechny dla polskich ziemian. Widzimy też babcię w przededniu powstania zjeżdżającą do Warszawy. Wujów, ciotki, rozsypane po całym świecie. Dzieciństwo autora, spędzone w Gdańsku, zaledwie 30 lat po tym, jak do Gdańska triumfalnie wjeżdżał Hitler… Owszem, jest tych postaci dużo i można się w tym pogubić, ale przecież to saga rodzinna, więc nie może być inaczej. Oczywiście dziennikarz nie pisze o wszystkich, ale o postaciach czy to ciekawych, czy to dla niego ważnych - przez to nie jest to nudna kronika przedstawiona w chronologicznym porządku, ale bardziej powieść o skomplikowanych rodzinnych dziejach.
Podziwiam pracę włożoną w rekonstrukcję drzewa
genealogicznego (różnych części rodziny) - przecież to, co przeszli
mieszkańcy dawnej Polski - wojny, pogromy, wysiedlenia, zabory -
naprawdę nie sprzyja zachowaniu rodzinnych pamiątek i dokumentów. A
piszę “mieszkańcy Polski”, a nie Polacy, gdyż dawniej Polska była
konglomeratem różnych narodowości, zwłaszcza na Kresach. Jarosław Kurski napisał nie tylko historię swojej rodziny, ale przede wszystkim wyłuskał z niej bardzo ciekawe postaci. Okazuje się bowiem, że Kurscy nie z jakichś tam chłopów, ale co najmniej z ziemiaństwa (kresowego) się wywodzą, a wśród licznych powinowatych znaleźć można całkiem znane osobistości. Do jego krewnych należał brytyjski historyk, kilku cenionych profesorów, czy architektka należąca przed wojną do światowej elity w tym zawodzie. Aczkolwiek nie było raczej celem autora chwalenie się sławnymi krewnymi, ale ukazanie szerokiej ich mozaiki, a głównie ich skomplikowane związki z Polską, jako że przodkowie Kurskich wywodzili się nie dosyć, że z Kresów, ale i z żydów. Zatem Kurski odkrywa, że jego przodkowie byli żydami o różnym stopniu asymilacji, czy też raczej podejmowanych jej prób. Stosunek różnych członków rodziny do swojego żydowskiego pochodzenia był zaiste ambiwalentny. Dla Polaków jednakowoż Żyd zawsze Żydem pozostanie. W naszym kraju nadal żydowskie pochodzenie do dziś wzbudza emocje i nieraz nieprzychylne komentarze. Nic dziwnego, że mama Kurskiego ukrywała ten fakt i nie chciała, by o tym pisał.
Jednocześnie Dziady i dybuki to potężna dawka polskiej historii, przedstawianej zupełnie inaczej, niż w szkole, odbrązawiająca polskie mity narodowowyzwoleńcze. Autor pisze więc o polskim (i nie tylko) antysemityzmie, o Dmowskim, o sytuacji polityczno-społecznej na Kresach na początku XX wieku, zgłębiając konflikt, który eskalował i doprowadził do rzezi i wysiedleń pod koniec II wojny. Pretekstem do omówienia tego jest sylwetka brytyjskiego historyka Lewisa Namiera, który - jak się okazało - był bliskim krewnym Kurskich - i który został wyklęty z rodziny (a także napiętnowany w Polsce) za swoje poglądy i “szkodzenie polskiej racji stanu”. Sprzeciwiał się on oddaniu Galicji Polsce po I wojnie światowej, argumentując to tym, że tereny te nie powinny być rządzone przez mniejszość (jaką stanowili tam Polacy). To jego obciążono winą za pomysł linii Curzona. Kurski poświęca Namierowi kilka sążnistych rozdziałów, tłumacząc te sprawy i przedstawiając skomplikowaną sylwetkę swojego antenata, a ja muszę przyznać, że tok rozumowania Namiera wydał mi się całkiem sensowny. Bo Polacy chcieli mieć własne państwo, walczyli o nie przez ponad 100 lat, ale już innym narodom (Ukraińcom) tego państwa odmawiali. Czymże więc różniliśmy się od naszych zaborców?
Namier uważał, że Polska, która nie będzie zarzewiem kolejnej wojny, odrodzić się musi w granicach etnicznych, to znaczy takich, na których żywioł polski stanowił większość - na linii, która w zasadzie pokrywała się z granicą trzeciego rozbioru między Królestwem a Rosją. Argumentował, że wersalska zasada samostanowienia narodów nie może dotyczyć jedynie Polski i musi obejmować także niezawisłą Ukrainę.
Jednocześnie Namier, z typową dla ludzkiego rodzaju hipokryzją, jeden nacjonalizm
(polski) potępiał, gdy inny (żydowski) popierał. Był też rusofilem i nie
dostrzegał zagrożeń płynących z tej strony - i tu jak widać się grubo
pomylił. Nie sposób po tej lekturze nie wpaść w zadumę nad sensem tych naszych
wszystkich wojen i kłótni o narody i państwa, nad nacjonalizmem, będącym
przecież tęsknotą za własnym, dobrze znanym skrawkiem ziemi, ale
działającym też bardzo destrukcyjnie.
Najwyraźniej [Namier] uważał, że fatalne skutki nacjonalizmu jednego narodu równoważyć można tylko nacjonalizmem drugiego narodu. Miliony ludzi musiało oddać życie w II wojnie światowej, by wyciągnąć z tego inną naukę. Tę mianowicie, że tylko w ponadnarodowej, zorganizowanej społeczności udaje się przelicytować narodowe egoizmy większą korzyścią, jaką zapewnia wspólnota interesów krajów członkowskich wspólnoty. Ale i ta świeża stosunkowo nauka dziś, niestety odchodzi w zapomnienie.
Wydało mi się, że autor skądinąd sam stosuje metodę wynalezioną przez Namiera, tj. prozopografię. To trudne pojęcie oznacza pokazywanie dziejów z perspektywy pojedynczych osób, o których się opowiada - z jakich wywodzą się rodzin, jakie mieli poglądy, wykształcenie, jakie były motywy ich kariery - tak właśnie Kurski konstruuje swoją rodzinną kronikę. Powiedzieć, że czytało mi się to rewelacyjnie, to mało powiedzieć. Nie dość, że informacje arcyciekawe (zwłaszcza te dotyczące historii Polski), to jeszcze Kurski pięknie pisze: elokwentnie, piękną literacką bogatą polszczyzną, która bardziej przypomina literaturę piękną, niż faktu. Co sprawia, że lektura jest nieodkładalna. I nabrałam ochoty na inne tego typu książki.
Gatunek: literatura wspomnieniowa
Jarosław Kurski, Dziady i dybuki, Wydawnictwo Agora, 2022
Komentarze
Prześlij komentarz