Sto lat samotności
Marquez powiedział, że „Mój najważniejszy problem polegał na zniszczeniu linii demarkacyjnej,
która oddziela to co wydaje się być realne od tego co fantastyczne”. Historia miasteczka Macondo oraz rodziny Buendia jest dla realizmu magicznego archetypiczna. Macondo zawieszone jest gdzieś nieokreślonym czasie i przestrzeni, a czas zatacza tu koło - doświadczenia bohaterów z przeszłości powtarzają się w kolejnych pokoleniach, nazywanych zresztą ciągle tak samo (stąd dezorientacja czytelnika, któremu trudno zorientować się, o której postaci aktualnie mowa). Ta formuła powoduje nieuchronne wyczerpanie się materiału, prowadzi do rozpadu i upadku Macondo, choć w sumie nie wiadomo dlaczego ta karuzela życia się zatrzymała. Narracja u Marqueza płynie jak rzeka, a jej meandrów trudno się domyślić, bo zdarzenia i postępowanie bohaterów jest nieprzewidywalne i wydaje się, że nic nie jest zbyt dziwne, by mogło się zdarzyć... Autor, jeśli już czymś tłumaczy zachowanie bohaterów to jakimś fatum, klątwą, obciążeniami rodzinnymi… To właśnie realizm magiczny: odnosimy wrażenie, jakbyśmy czytali baśń. Bardzo dużo tu też seksualności, do pożądania i relacji intymnych, w tym z bliskimi krewnymi, bardzo rzadko jednak idących w parze z miłością.
Proza Marqueza jest bogata niczym życie w lesie deszczowym, ale szczerze mówiąc, to Sto lat samotności i tym razem mnie nie zachwyciło. Bo jak poskrobiemy i się zastanowimy, to odkryjemy, że owa nieprzewidywalność zdarzeń wynika z tego, że autor nie wchodzi w psychologię postaci, koncentruje się tylko na ich zachowaniu, tak że nie wiemy, co nimi powoduje (poza pociągiem seksualnym). Tym bardziej, że każdy z tych bohaterów jest na swój sposób inny, dziwny - tu nie ma “normalnych” osobowości. Jest to swego rodzaju karykaturalna charakterystyka postaci - one np. nie mają zwykłych hobby, tylko od razu obsesje, jak jest historia miłosna, to anormalna, jak dziewczyna jest piękna to od razu tak, że doprowadza mężczyzn do szaleństwa… Wspomniane już pożądanie jest tu i siłą tworzącą, i niszczącą zarazem, napędzającą akcję i wydaje się być receptą Marqueza na wszystkie jej zwroty. Macondo jest poza tym wypełnione ludźmi, którzy wycofali się do własnego domu, bo są już starzy (ewentualnie mają jakieś problemy psychiczne) i nie mają już czego od życia oczekiwać. I nikt się nimi nie interesuje, jak jedną z wdów, która żyje sobie na uboczu, zapomniana do tego stopnia, że nikt nie wie nawet, czy ona jeszcze żyje, czy już umarła… Innego znowu przywiązali do drzewa, bo się zestarzał i słabo kontaktuje…
Czytałam to z mieszanymi uczuciami, nie do końca odpowiada mi ta duszna atmosfera, quasi-szaleństwa, obecna w powieści. Zwłaszcza, że są w tej książce obecne i kazirodztwo i wątek pedofilski - który w żaden sposób nie jest przez narratora potępiony. Nie jestem oczywiście zwolenniczką poprawiania starszych dzieł literackich, tak by dostosować je do współczesnej wrażliwości, ale nie mogłam oprzeć się myśleniu, że w dzisiejszej literaturze (powieść powstała w latach 60-tych XX wieku) coś takiego raczej nie mogłoby zaistnieć. Mam też problem z obecnym w Stu latach ageizmem - stosunkiem do starszych członków społeczności, postrzegania ich jako zbędnych, nie przedstawiających sobą żadnej wartości dla społeczności, winnych się już tylko położyć do trumny i czekać na śmierć.
Nic dziwnego, że wszystkich tych ludzi prześladuje samotność - wynikająca nie tylko z niezdolności do miłości, ale też z braku komunikacji, braku zainteresowania drugim człowiekiem i wspierania się, nawet w rodzinie. Każdy tu żyje sobie a muzom, mimo, że otaczają go liczni bliscy. Wydawałoby się, że powieść Marqueza jest ponadczasowa, zwłaszcza, że w XXI wieku samotność jest plagą, a dyskryminacja starszych kwitnie. Jednak wspomniane już elementy takie jak pedofilia, sprawiają, że myślę o niej jako o wytworze czasów już jednak minionych.
Gatunek: beletrystyka
Gabriel Garcia Marquez, Sto lat samotności, Wydawnictwo Muza, 2022
Komentarze
Prześlij komentarz