Człowiek, który kochał Syberię

Postępowanie XIX-wiecznych “przyrodników”, którzy zakłócali życie zwierząt, a ich badania zaczynały się od zabicia badanych okazów - wzbudza we mnie niesmak i niezgodę. Wiem, że to były inne czasy i inne obyczaje, ale książki o tej tematyce omijam zazwyczaj szerokim łukiem. Człowiek, który kochał Syberię jest jednak tak pięknie wydany, że nie mogłam “przejść koło niego obojętnie”. Co z tego wynikło?


Dramat. Ta książka opisuje dramat syberyjskich zwierząt zabijanych tysiącami, przez niemieckiego “badacza”. Trzeba od razu zaznaczyć, że opowieść ta jest oparta na faktach - życiu autentycznej postaci. Niejaki Fritz Dorries był niemieckim podróżnikiem, zbieraczem motyli. W drugiej połowie XIX wieku spędził 22 lata wędrując po Syberii i opisując nowe gatunki zwierząt i roślin. Żył aż 101 lat i w trakcie II wojny światowej spisał swoje wspomnienia z życia na Syberii, które po wielu peregrynacjach trafiły do norweskiego pisarza Roy’a Jacobsena, a ten na ich podstawie napisał powieść. Zaczyna się dobrze - jest o fascynacji motylami, świadczącej faktycznie o podziwie dla piękna przyrody i chęci odkrywania jej tajemnic:

Pewien przyjaciel z młodości spytał mnie kiedyś, co jest takiego fascynującego w motylach, są przecież tylko jak zwiewne kawałeczki papieru, pozbawione życia confetti. (...) przyszło mi na myśl, że mój wybór ulubionego obiektu musi mieć coś wspólnego ze śmiercią: motyl jest zwyczajnie zbyt kruchy, aby żyć. Motyl jest delikatniejszy, niż jakikolwiek płatek kwiatu. To żywy płatek śniegu. A mimo to potrafi przewędrować tysiące kilometrów, stawiając opór najtęższym burzom. Motyle to tajemnica, stworzenia, które nie powinny istnieć, a mimo to istnieją, a gdy zaś już raz się je odkryje, nie ma wątpliwości, że właśnie one są prawdziwą duszą krajobrazu.

A jednak w dalszej części książki motyle są obecne w ilości homeopatycznej - a przypomnijmy, że podtytuł Człowieka brzmi: Wspomnienia zbieracza motyli z Syberii Wschodniej. Wspomnienia tego pana z Syberii ja nazwałabym pamiętnikiem myśliwego, bowiem właściwie na każdej stronie znajdują się opisy polowania/wzmianki o ustrzeleniu jakiego zwierzęcia, w tym tygrysów, niedźwiedzi, mniejszych ssaków i ptaków. Szlag mnie trafiał, kiedy czytałam o tym, jak gość strzela do wszystkiego, co się rusza, a "zabić" to jest właściwie pierwsza myśl, która mu przychodzi na myśl, kiedy spotyka jakieś zwierzę. Włącznie ze strzelaniem do samic z młodymi; jest też opis zastrzelenia ciężarnej niedźwiedzicy. I to wszystko bez cienia żalu, czy wyrzutów sumienia - jakiś cień refleksji jest opisany raz jedyny w tej książce - a tak towarzyszy narratorowi radość z udanego polowania i wzbogacenia kolekcji padliny. Za największy swój sukces Niemiec uznał zabicie za jednym zamachem kilkudziesięciu zwierząt, przede wszystkim orłów, przez podrzucenie im na żer zatrutego truchła jelenia. Fritz, brawo ty! Sytuacje, kiedy Dorries daje zwierzęciu spokój, należą naprawdę do nielicznych. W tym miejscu trzeba powiedzieć, co się działo z tymi wszystkimi upolowanymi zwierzętami: została z nich zdjęta skóra lub zostały one wypreparowane po to, by potem stać zakurzone w jakimś muzeum (preparowaniem zajmował się brat Fritza). Taki los spotkał m.in. 520 drapieżników i ponad 4800 ptaków. Plus tysiące owadów. Ja się pytam po kiego grzyba oglądać w muzeum zwierzęce zwłoki? W książce znajduje się także opis kradzieży czaszki człowieka pochodzącego z rdzennej ludności - bo zamówiło ją muzeum… Dorries po prostu z tego żył i na tym zarabiał. Tu kuriozalny moim zdaniem opis jednego z takich preparatów:

jednym z jego mistrzowskich dzieł jest kompozycja złożona z aż 44 kolibrów, przywiezionych z Amazonii i zamontowanych na niedużym drzewku, prawie niewykonalna praca, która wciąż znajduje się w posiadaniu rodziny i jest być może naszym najbardziej spektakularnym trofeum.
Nie liczcie też przy czytaniu tej pozycji na opisy odkrywanych gatunków, czy ich zwyczajów albo opisów syberyjskiej przyrody - te są w ilości szczątkowej. Już więcej znajdziemy o rdzennych syberyjskich ludach, tudzież skazańcach zesłanych na Syberię. Generalnie trudno Człowieka nazwać powieścią, bo Jacobsen nie ubarwił nawet relacji podróżnika, a tylko przepisał jego wspomnienia, więc książka ma charakter suchej relacji - brak tu głębszych refleksji, własnych przemyśleń narratora, wniosków. Moim zdaniem nie ma tu żadnej wartości stricte literackiej. Jest to toporne i też po prostu nudne, bo nawet jeśli Dorries miał jakieś ciekawe przygody czy niebezpieczeństwa (a niemożliwe, by ich nie miał), to jest to opisywane w telegraficznym skrócie, wszystko na tej samej nucie i bez emocji, na zasadzie “przyjechałem, zobaczyłem, zastrzeliłem, do widzenia”. Nie czytałam chyba bardziej beznamiętnej książki podróżniczej. Dobrze oddaje to następujący fragment:
Dobrze nam było w Chenteju; każdy dzień przynosił coś nowego i nieprzewidzianego, nowe gatunki i pejzaże. Mieliśmy tyle jedzenia i wody ile było potrzeba, nic złego nam się nie działo.
Współcześni naukowcy ubolewają, że dokonania Dorriesa (i jemu podobnych badaczy) dziś idą w zapomnienie, gdyż bracia Dorries zaliczali się do tych, którzy, wyposażeni w ogromną wiedzę fachową, wybitną zdolność obserwacji i niesłychaną wytrwałość, pokonywali wszelkie trudności, aby zdobyć materiał absolutnie niezbędny dla nauki.  Cóż, w tej książce w ogóle tego nie widać, nie wiem też, w jaki sposób do rozwoju nauki przyczyniały się zwierzęce mumie, choć -cytując Dorriesa - żadne stworzenie nie wygląda po śmierci lepiej, niż motyl. Z mojego punktu widzenia, bardzo dobrze, że o tym panu zapomniano, bo ja najchętniej wysłałabym go do do dziewiątego kręgu dantejskiego piekła. Myślę, że do końca życia był z siebie zadowolony i przekonany o tym, że “kochał zwierzęta”. Już wolę, żeby ktoś mówił wprost, że morduje zwierzęta dla przyjemności, a nie robił to dla kasy i pod płaszczykiem nauki, opowiadając o tym, jak zwierzęta “kocha”.
 
Podsumowując tę lekturę: wiem, że w XIX wieku naukowcy, mieli zupełnie inne podejście do przyrody, która też nie stała na skraju wyginięcia (ale też tam się znalazła m.in. właśnie dzięki takiemu podejściu, jak pana Dorriesa), ale to, co wyprawiał Dorries to jest przegięcie. Współczesnemu człowiekowi wrażliwemu na naturę i kwestie ochrony środowiska - to wszystko co tu napisano może nastręczać sporo problemów. Zwierzęta to dla mnie nie jest “materiał”, czy jakiś "produkt" i to się po prostu kłóci z moim rozumieniem “miłości” do przyrody. Dlatego też oceniam tę pozycję tak, a nie inaczej. Zanim ją przeczytałam miałam ochotę ją nawet zakupić do kolekcji z uwagi na piękne wydanie, ozdobione kolorowymi ilustracjami - no ale przecież nie z taką treścią…

Metryczka:
Gatunek: powieść podróżnicza
Główny bohater: Fritz Dorries
Miejsce akcji: Syberia
Czas akcji: XIX wiek
Ilość stron: 315
Moja ocena: 1,5/6

Roy Jacobsen, Anneliese Pitz, Człowiek, który kochał Syberię, Wydawnictwo Poznańskie, 2022

Komentarze

instagram @dzienpozniej

Copyright © Dzień później