Witamy w Unterleuten!
Powieść napisana jest metodą wielogłosu - autorka po kolei przedstawia różnych bohaterów, z ich dylematami, zaletami i przywarami. Dzięki temu dostajemy mnóstwo różnych punktów widzenia - jak to w życiu - a czytelnik de facto wcielając się w różne postaci dostaje narzędzie, aby nie ferować od razu wyroków, czy opowiadać się jasno po którejś stronie. Bo, jak widzimy, każdy ma swoje racje, nie ma tu też postaci jednoznacznie pozytywnych, czy negatywnych - nawet ten, kto wydaje się czarną owcą w stadzie, zyskuje przy bliższym poznaniu. Przy tym każda z postaci jest fenomenalnie wykreowana, każda jest inna i “jakaś”. W ten sposób poznajemy dynamikę relacji sąsiedzkich oraz konflikt, który pojawia się wskutek nowej inwestycji. Wiatraki są opisywane jako kolosy, migające światełkami, które wprawiają człowieka w trans i szpecą krajobraz... Są także bardziej kameralne problemy osobiste, z którymi mają do czynienia bohaterowie za zamkniętymi drzwiami własnych domów. Życie na wsi też ma swoje wady… To świetna powieść obyczajowa, gdzie nacisk położony jest na psychologię postaci. Powieść na wskroś współczesna, bo autorka diagnozuje nasze czasy, ale też czyni odniesienia do przeszłości, bo u ludzi, jak wiadomo, wszystko ma w przeszłości swoje korzenie. Autorka przy tym potrafi całkowicie wciągnąć czytelnika w orbitę wydarzeń. Zabawne, bo uświadomiłam sobie, że we wsi nie ma też kościoła, a w powieści żadnej wzmianki o religii - wyobrażacie sobie to na polskiej wsi?
Kolejną zaletą książki (poza świetnymi bohaterami i szybkim tempem) jest język, jakim operuje Juli Zeh - płynny, obrazowy, ale zarazem precyzyjny i trafiający w sedno. Genialny jest np. ten fragment o życiu w mieście, jakże prawdziwy:
Cierpiący na manię wielkości pracodawcy, nieprzyjemne sprzedawczynie, nieustanne remonty na głównych ulicach, godziny spędzone na szukaniu miejsca parkingowego/…/ . Wszędzie obrażające rozsądek reklamy./…/ Sąsiedzi, którzy w sobotni ranek przytwierdzają regały do ścian. Dzieci bawiące się w berka w mieszkaniu wyżej. Ludzie, którzy nie wiedzą, że należy używać słuchawek. i ludzie, którzy cały boży dzień gapią się w swoje smartfony, żeby tylko nie czuć tej niezdrowej mieszaniny paniki i nudy, typowej dla obecnych czasów
I kto utrafiłby lepiej w punkt uwagą, że “kiedy Meiler wyobrażał sobie młode pokolenie, widział armię młodych ludzi z wyciągniętą sztywno prawą ręką - nie w nazistowskim pozdrowieniu, lecz po to, by uchwycić własną twarz na ekranie smartfona”.
Juli Zeh bardzo trafia w mój gust. Swoim klimatem Witamy w Unterleuten przypominała mi Miasto Niedźwiedzia czy Trafny wybór - jedne z moich ulubionych powieści. Brakuje mi takich powieści, zwłaszcza w polskiej literaturze - opowiadających o zwyczajnym życiu, zwyczajnych problemach, ale niewydumanym językiem. Jest u nas albo mnóstwo romansów
i przesłodzonych obyczajówek, jest także mnóstwo
ambitnej literatury, poruszającej wszelkie możliwe trudne
tematy, ale często takim językiem, że nie ma ochoty się tego czytać. Nie ma tzw. literatury środka: prozy, którą po prostu się
dobrze czyta, a przy tym nie jest ona banalna. Taką właśnie powieścią
jest powieść Juli Zeh. Wnioski płynące z tej lektury, dotyczące czasów, w jakich żyjemy, czy ludzkiej natury i zachowań są mało optymistyczne, co czyni ją bardzo realistyczną, w niczym nie przypominającą idyllicznych obyczajówek.
Gatunek: powieść współczesna
Juli Zeh, Witamy w Unterleuten!, Wydawnictwo Sonia Draga, 2022
Komentarze
Prześlij komentarz