Inteligencja sztuczna, rewolucja prawdziwa

Autor w książce tej prognozuje, że za kilka lat (czyli już?) Chiny prześcigną Stany Zjednoczone w pracach nad sztuczną inteligencją. Stanie się to w dużej mierze za sprawą innego podejścia do tematu w obu tych krajach, gdzie w Chinach, w ostatnich latach “wszyscy” rzucili się do rozwoju nowoczesnych technologii, a rząd wspiera to ogromnymi inwestycjami. Poza tym, Chiny to ogromny przecież rynek użytkowników, na którym można dowolnie testować różne rzeczy i zbiegać terabajty danych, tak potrzebnych do rozwoju SI. Śledzenie doniesień z “pola bitwy” potwierdza, że coś jest na rzeczy, że Chiny przestały już tylko kopiować pomysły z Doliny Krzemowej, a Amerykanie dostrzegli już zagrożenie - w listopadzie amerykańska Federalna Komisja ds. Łączności (FCC) wprowadziła całkowity zakaz sprzedaży sprzętu chińskich firm, w tym właśnie Huawei oraz ZTE.  Kolejne państwa banują Tik Toka… Przedstawiciele chińskiego sektora technologicznego są pod coraz większą presją i w istocie mamy już nową “zimną wojnę”, właśnie na tym polu. Ostatnie zwycięstwo w bitwie należy jednak do USA, o czym świadczy spektakularny sukces ChataGPT.

Na pewno niektóre zastosowania SI w praktyce są warte zachodu, ciekawe jest również to, co autor pisze o polityce Chin w zakresie przekształcania się tak, aby dostosować się do nowoczesnych technologii (a nie wciskania ich w stare ramy i narzekania, że “się nie da”), np. budowania dróg specjalnie pod samochody autonomiczne. Jednak rozwój SI niesie ze sobą ogromne zagrożenie - tu nawet nie chodzi o SI, która “przejmuje władzę nad światem”, bo do czegoś takiego nam daleko, co autor przyznaje. Jednak dzięki SI znikną miliony miejsc pracy, a społeczeństwo jeszcze bardziej się rozwarstwi. Zyski z wykorzystania SI trafią do monopolistów branży, takich jak Google, Facebook i ich chińskie odpowiedniki. I nie będzie już “niewidzialnej ręki rynku, która wszystko wyrówna”.

Nie łudźmy się - to nie będzie zwykły tygiel twórczej destrukcji kapitalizmu, z którego wcześniej wyłaniała się nowa równowaga, dająca więcej miejsc pracy, wyższe zarobki i lepszą jakość życia dla wszystkich. Wolny rynek ma się w teorii sam korygować, ale te mechanizmy autokorekcyjne przestaną funkcjonować w gospodarce opartej na SI. Tania siła robocza nie da przewagi nad maszynami, a napędzane danymi monopole będą się stale umacniać.

Kai-Fu Lee, który sam jest inżynierem pracującym całą karierę nad sztuczną inteligencją wydał mi się w pierwszej części dość bezdusznym technokratą, prognozującym rozpad tradycyjnego społeczeństwa z perspektywy naukowca, który jeszcze przykłada do tego rękę. Nie muszę pisać, że mnie to zirytowało. Autor pisze o tych wszystkich autonomicznych samochodach, dostarczających towary dzięki Si, a ja sobie myślałam: a kto wam kupi to wszystko, jeśli ludzie potracą pracę i nie będzie ich na to stać. Przecież ekonomia, podobnie jak biosfera, to system naczyń połączonych… Rozumiem, że zmierzamy z powrotem do społeczeństwa bogaczy i biedaków, takiego jak przed rewolucją przemysłową (i to na własne życzenie), tyle że teraz tych biedaków będzie można kontrolować dzięki wszechobecnej SI. O tym też autor jakby “zapomina”. O tym, że rozwój SI w Chinach wiąże się z wszechobecną inwigilacją, a rząd może inwestować ogromne sumy, nie martwiąc się o to, że ktoś go rozliczy z ewentualnych strat i marnotrawstwa, bo w Chinach nie ma demokracji i możliwości, że rządzący utracą mandat. Oczywiście wszyscy dobrze wiemy też, że w Chinach nikt nie przejmuje się jakąkolwiek etyką czy ochroną danych osobowych, jak w krajach zachodnich (co autor przemyca między wierszami, pisząc o “przedsiębiorczości” Chińczyków). Nie ma mowy o tym, że owa cudowna aplikacja WeChat, którą posługują się Chińczycy jest zarazem narzędziem inwigilacji i ubezwłasnowolniania Chińczyków - a jej monopol oznacza, że kiedy jakiś człowiek utraci do niej dostęp (bo go od niej odetną za karę), wtedy czuje się jak ryba wyrzucona z wody. O tym można sobie poczytać w książce Chiny 5.0. Także kolonizowanie państw rozwijających się, przez chiński kapitał jest opisane przez Lee w bardzo oględny sposób. Podobnie jak podrabianie przez Chińczyków wszystkiego, co wymyśli Amerykanie… No ludzie, nazywajmy rzeczy po imieniu. Wszystko to, co pisze Lee przypomina chińską propagandę - oni zawsze potrafią przedstawić wszystko w okrągłych słowach, tak że wydaje się, że są niegroźni, rozmiłowani w pokoju i prawach obywatelskich. Nic w tej książce też nie ma o gigantycznych mocach obliczeniowych, jakie potrzebne są do działania SI, a co za tym idzie ogromnych zasobach energii jej potrzebnych - jak to się ma do kryzysu klimatycznego?

Na szczęście w kolejnych rozdziałach autor trochę się rehabilituje, ale tu z kolei wywracałam oczami, gdyż merytoryka ustępuje coachingowemu bełkotowi o czynieniu miłości… Wizja tyleż romantyczna, co mało realna. Do tego Kai-Fu Lee sam przyznaje, że doznał “olśnienia” w wyniku zachorowania na raka (a te osobiste wynurzenia są w tej książce niepotrzebne). No tak: jak wiele osób w konsekwencji “spotkania ze strefą cienia” przewartościowuje swoje życie i dochodzi do wniosku, że tym, co się liczy naprawdę są więzi międzyludzkie. Jednak ci, którzy nie mają takich doświadczeń (lub nie doszli do tej mądrości wraz z wiekiem) dalej biorą udział w wyścigu szczurów i gonitwie za mamoną. Poza tym autor sam jest jednym z twórców tej katastrofy, o której pisze, więc nie można mu ufać. Na koniec zauważa

Nie jesteśmy biernymi obserwatorami historii SI - jesteśmy jej autorami. Oznacza to, że wartości leżące u podstaw naszych wizji przyszłości mogą stać się samospełniającymi się przepowiedniami. Jeśli uznamy, że wartość ludzi polega tylko na gospodarczych efektach ich działalności, będziemy postępować zgodnie z tym poglądem. maszyny zastąpią ludzi w miejscu pracy, a my znajdziemy się w wynaturzonym świecie (...), w społeczeństwie podzielonym na kasty tak zwanych użytecznych ludzi i bezużytecznych mas.

Wizja Kai-Fu Lee bardzo niepokoi, zwłaszcza, że Polska, a nawet UE nie należą do gigantów SI. To tak, jakby ludzkość piłowała gałąź na której siedzi, i jeszcze się z tego cieszyła. Wszystko oczywiście z chciwości, w pogoni za zyskiem. Zdumiewa mnie krótkowzroczność takiego podejścia. Tu przypomina mi się Ekonomia obwarzanka, w której autorka zauważała, że w obecnym systemie obciąża się pracodawców za to, że zatrudniają ludzi, co oczywiście prowadzi do tego, że zwolnienia są pierwsze na liście, kiedy trzeba redukować koszty. Zarazem majątek, czy maszyny nie są opodatkowane - a to wspomaga proces zastępowania ludzi przez SI, której przecież nie trzeba płacić… Może więc najwyższy czas to zmienić, zwłaszcza że SI ma generować tak ogromne zyski - może jest to lepszy sposób, niż mrzonki o świecie pełnym miłości… Poza tym rozwój SI powinien iść w parze z rozwiązywaniem problemów etycznych, ekonomicznych i psychologicznych, jakie ona generuje - a nie sądzę, by w Chinach się tym przejmowano. Ktoś może powiedzieć, że “postępu nie da się zatrzymać”, jednak trzeba zadać sobie pytanie, czy postęp jest celem samym w sobie, czy też środkiem do celu? Czy postęp, ekonomia, technologia mają służyć ludziom, czy to ludzie mają służyć im? Celem powinna być poprawa jakości ludzkiego życia, a nie jego pogorszenie. Dlatego mam nadzieję, że ludzie pójdą po rozum do głowy, zanim będzie za późno.

Metryczka:
Gatunek: popularnonaukowa
Główny bohater: sztuczna inteligencja
Miejsce akcji: Chiny, USA
Czas akcji: współcześnie
Ilość stron: 306
Moja ocena: 4/6

Kai-Fu Lee, Inteligencja sztuczna, rewolucja prawdziwa. Chiny, USA i przyszłość świata, Wydawnictwo Media Rodzina, 2019

Komentarze

instagram @dzienpozniej

Copyright © Dzień później