Wszelkimi licznymi opowieściami George'a Martina, pobocznymi z uniwersum Westeros, nie byłam do tej pory zainteresowana - zdenerwowana (jak wielu innych fanów) tym, że pisarz rozdrabnia się na prequele i sequele, a na książkowe dokończenie Gry o tron czekamy już z okładem 10 lat. Zmieniłam zdanie po obejrzeniu Rodu smoka - i zachęcona serialem sięgnęłam po Ogień i krew. Powieść ta opowiada dzieje sławnego rodu Targaryenów, z którego, jak wiemy do czasów Gry o tron ostały się jeno niedobitki. I okazuje się, że ta historia też ma potencjał i jest bardzo ciekawa, a mogłaby być jeszcze ciekawsza, gdyby nie fakt, że Ogień i krew opowiada ją prawie w telegraficznym skrócie. Książka ta jest zatem bardziej kroniką (i taką ma też formę), niż pełnokrwistą powieścią, taką jak Gra o tron. Szkoda, zwłaszcza biorąc pod uwagę narratorski talent George Martina. Mimo wszystko Ogień i tron pochłonęła mnie tak, że czytałam ją z wypiekami na twarzy, choć nie od samego początku. 

Pierwsza połowa pierwszego tomu opowiada o protoplaście rodu Targaryenów w Westeros, Aegonie Zdobywcy, który podbił Siedem Królestw, a także o jego następcy, okrutniku, siejącym śmierć i zniszczenie. I to w zasadzie tyle, co pamiętam z tych rozdziałów, bo wypełniają je głównie opisy bitew. Jak to u Martina pojawia się mnóstwo postaci - nie tylko głównych bohaterów, ale także postaci pobocznych, wszelakich lordów, książąt, etc, którzy biorą udział w wojnie bądź po jednej, bądź po drugiej stronie. Oczywiście czytelnik nie jest w stanie tego wszystkiego spamiętać, dlatego pierwszą połowę tej książki raczej przemęczyłam. Ale potem powieść się rozkręca, kiedy mowa jest o długich i raczej pokojowych rządach kolejnego króla. Jego panowanie zajmuje w zasadzie całą drugą połowę pierwszego tomu i dziwiłam się, że twórcy serialu nie rozpoczęli swojej historii w tym punkcie, bo materiału jest naprawdę wiele, i to ciekawego materiału, pełnego intryg i dramatów rodzinnych. No ale za to przelewu krwi mało… A to, co wypełnia pierwszy sezon Rodu smoka, stanowi zaledwie końcówkę pierwszego tomu i początek drugiego… I jak widać z treści zawierającej się na kilkudziesięciu stronach, można było nakręcić 9 odcinków serialu. Dlatego pierwszą połowę I tomu oceniam na 3, drugą na 6, co daje średnią 4,5.

Teraz kilka słów o serialu. Pozytywnie zaskoczyło mnie to, że Ród smoka nie jest aż tak krwawy, jak Gra o tron, choć znając Martina i tak siedziałam jak na szpilkach, spodziewając się, że zaraz stanie się coś złego. Akcja serialu rozgrywa się na przestrzeni kilkudziesięciu lat i zaliczamy w nim spore skoki w czasie - co ma swoje uzasadnienie, jeśli popatrzymy na treść książki, którą Ród smoka bardzo wiernie odtwarza (poza nielicznymi wyjątkami). Narracja jest genialnie poprowadzona, świetnie wybrane zostały suspensowe momenty - w zasadzie każdy odcinek zostawia widza z otwartymi ustami i pytaniem “co dalej” (czego dowodem jest to, że sięgnęłam po książkę). I z każdym odcinkiem serial się rozkręca… Aczkolwiek w filmie pewne kwestie nie zostały dobrze objaśnione, były dla mnie zagadką i wyjaśniła mi je dopiero lektura Ognia i krwi. Trochę za dużo jest chyba różnych postaci, których rola nie do końca jest dla widza jasna. To, co mi się nie podobało, to notoryczne zmiany aktorów grających tę samą postać, nie do końca uzasadnione upływem czasu i tym, że trzeba było zastąpić dziecko osobą dorosłą. Rhaenyrę grała przecież dorosła kobieta, tak samo żonę króla Alicent… Każdego z synów Alicent grało trzech różnych aktorów. A ludzie kiedy dorastają nie zmieniają się przecież tak, że wyglądają zupełnie inaczej - takie zmiany wprawiają widzów w dezorientację, powodując, że zastanawiamy się kim u licha jest ta postać. Ja np. nie mogłam przyzwyczaić się do aktorki grającej dorosłą Rhaenirę. Inna sprawa, że z drugiej strony niektóre postaci są przedstawiane tak, jakby w ogóle nie imał się ich czas, np. żona króla cały czas wygląda jakby miała 20 lat, choć ma dorosłe dzieci. To samo tyczy się ser Cristona. Z kolei król Viserys wygląda tak, jakby upłynęło nie 20, a 50 lat. Było to dla mnie niespójne i zastanawiałam się, czemu w filmie o takim budżecie mamy do czynienia z tego typu niedoróbkami. Jednak summa summarum Ród smoka to bardzo dobra produkcja, która ponownie ożywia zainteresowanie światem Westeros.

Ostatni odcinek pierwszego sezonu Rodu smoka kończy się bardzo dramatycznie i jeśli ktoś jest niecierpliwy i chce dowiedzieć się, co wydarzyło się dalej - może sięgnąć po książkę, jak ja to zrobiłam. I nie wiem, czy postąpiłam dobrze, bo wojnę o sukcesję, jaka się rozpętuje, a zwaną Tańcem Smoków, można ująć jednym słowem: MASAKRA. W dosłownym i przenośnym tego słowa znaczeniu. Tu dopiero Martin pokazuje swoje oblicze, znane z Gry o tron - a zatem pierwszy sezon Rodu smoka to było tylko preludium do krwawej jatki… I szczerze mówiąc, boję się oglądać to na ekranie…To dramatyczna historia, pełna zwrotów akcji, zdrad, gwałtownych śmierci, a także przemian bohaterów, spowodowanych bolesnymi doświadczeniami. Jest również pełna typowo ludzkich przywar: żądzy władzy, chciwości, pragnienia zemsty. Przyznaję, że wiele emocji wywołały u mnie nie tylko tragiczne (głównie) losy głównych bohaterów, ale także i towarzyszących im smoków…Konkludując, jak słusznie zauważa narrator, czasem nadmiar potomstwa u władców może być takim samym przekleństwem, jak jego brak, jeśli chodzi o następców - ziarna konfliktu zostały wszak zasiane jeszcze w poprzednim pokoleniu, kiedy król Jaehaerys doczekał się trzynaściorga dzieci.

Lektura drugiego tomu była bardzo emocjonująca także z tego powodu, że widzowie serialu są już bardziej zaznajomieni z postaciami i mają swoich ulubieńców, za których trzymają kciuki. Twórcy serialu np. są zdumieni, że widzowie kochają Daemona Targaryena, który przecież miał być czarnym charakterem. Osobiście doskonale rozumiem to zjawisko - to taki typowy bad boy; jest zły, ale zarazem potrafi być czarujący i coś nas do niego ciągnie. Na pewno spora w tym zasługa charyzmatycznego Matta Smitha, ale też już i w pierwszym sezonie widać, że ta postać przechodzi przemianę i staje po jasnej stronie mocy. W sumie, kiedy serialowi bohaterowie jeden za drugim znikają z kart powieści, magia jakby też trochę ulatuje… że nie wspomnę o smokach.

Nie mogę powstrzymać się od refleksji, że świat Siedmiu Królestw jest do bólu patriarchalny (jak cała Zachodnia Europa była w dawnych wiekach), do tego wszystkiego nie musiałoby dojść, gdyby kobiety były traktowane na równi z mężczyznami. Cała ta wojna jest z tego powodu, że odbiera się prawa do rządzenia kobietom tylko z powodu ich płci. I tak samo wielokrotnie bywało w prawdziwej historii. Tymczasem, jak dosadnie podsumowuje to jedna z postaci, do rządzenia potrzebna jest głowa, a nie ta kiełbaska między nogami. Czego więc brakuje kobietom, poza tą kiełbaską? 


Ogień i krew stanowi ledwie pierwszy tom dziejów Targaryenów. Pozostaje pytanie, czy ujrzymy tomy kolejne… 

Metryczka:
Gatunek: fantastyka
Główny bohater: ród Targaryenów
Miejsce akcji: Westeros
Czas akcji: -
Ilość stron: 612 + 518
Moja ocena: 5/6

George R. Martin, Ogień i krew, Wydawnictwo Zysk i S-ka, 2022

Komentarze

instagram @dzienpozniej

Copyright © Dzień później