Nie sposób tak naprawdę przewidzieć kolejnej katastrofy, która może spaść na ludzkość, czy będzie to katastrofa wywołana siłami natury, czy raczej “siłami człowieka”. Owszem, w wielu przypadkach można obserwować symptomy i na ich podstawie wnioskować, co może się wydarzyć, ale tak naprawdę nie ma w występowaniu różnorakich katastrof żadnej reguły, choć wielu stara się takie reguły znaleźć - ot, tkwi to chyba w naturze człowieka. Zarazem w naszej naturze tkwi sceptycyzm, taki, że nie jesteśmy w stanie uwierzyć, że coś strasznego może się stać. Ludzki umysł nie jest po prostu w stanie sobie tego wyobrazić, zwłaszcza, jeśli za swojego życie niczego podobnego nie doświadczył - wtedy potencjalna katastrofa wydaje mu się czymś nieprawdopodobnym, na wzór filmów katastroficznych. Dlatego też nie słuchamy osób ostrzegających o nadchodzącym kataklizmie, które obciążone są tzw. klątwą Kassandry. No tak, w latach 90-tych straszono nas [wstaw dowolne] i nic się nie stało. Zarazem ignorujemy też oczywiste oznaki tego, że “coś się szykuje” i zajmujemy się swoimi sprawami, jak gdyby nigdy nic. Dokładnie tak zachowujemy się teraz w obliczu katastrofy klimatycznej. A kiedy katastrofa nadchodzi - czujemy się, jak gdyby spadł na nas grom z jasnego nieba (jak było z wojną w Ukrainie?). Szary nosorożec zamienia się w czarnego łabędzia. Wydaje mi się, że w dawnych czasach, gdy ludzie nie znali jeszcze prawideł rządzących przyrodą i skłonni byli za wszystko obwiniać wolę boską - łatwiej przychodziło rodzajowi ludzkiemu godzenie się z nieuchronnością jakiejś katastrofy, np. pandemii regularnie pustoszących Ziemię. Dziś wydaje się nam, że mamy nad wszystkim kontrolę. Tymczasem tego, że tak nie jest dowiodła chociażby ostatnia pandemia COVID, a była ona przecież nieporównywalnie mniej zjadliwa, niż wiele innych, jakie dręczyły w przeszłości ludzkość. Zatem nie przygotowujemy się na katastrofalne zjawiska, a mądrzy jesteśmy po szkodzie.

Uparłam się, by przeczytać tę książkę, choć już przecież w ubiegłym roku czytałam co nieco w tym temacie. Fergusson jest jednak poważnym naukowcem, a w publikacji tej zapowiadał, że zajmie się nie tyle samymi katastrofami, ile ich powiązaniami i wpływem z polityką, ekonomią, czy kulturą. No i zawiodłam się - o ile pierwsze 2-3 rozdziały jeszcze były interesujące, to kolejne mnie bardzo zmęczyły. W pierwszych rozdziałach autor pokazuje różne nieszczęścia, jakie spadały na ludzkość. Za dużo tu dat i statystyki jak dla mnie, za mało ciekawych analiz; liczyłam na to, że autor omówi m.in. kwestie psychologiczne dlaczego jedni ludzie w obliczu katastrofy racjonalnie się adaptują, inni są pasywnymi gapiami, a jeszcze inni uciekają w zaprzeczenie lub bunt. Nie znalazłam takiego omówienia. Poza tym miałam wrażenie, że to taki misz-masz i nie wiadomo dlaczego w danym rozdziale znalazły się akurat takie, a nie inne informacje. Nieproporcjonalnie dużo miejsca Fergusson poświęca chorobom i epidemiom (które są przecież tylko jedną z potencjalnie możliwych katastrof) - zapewne wpływ na to miał fakt, że autor pisał tę książkę w 2020 roku. No i to jest jeden z moich dwóch głównych zarzutów co do tej książki. Od połowy książki mowa jest już w zasadzie tylko o COVID, a nie o to mi chodziło, kiedy zabierałam się za lekturę. Drugi zarzut: te opowieści o COVID ograniczają się w zasadzie tylko do Stanów Zjednoczonych, zarówno jeśli chodzi o analizę przebiegu, krytykę postępowania decydentów, jak i omówienie potencjalnych skutków gospodarczych (wstawki dot. innych krajów są bardzo lakoniczne). Serio, Panie Fergusson - pandemia szalała nie tylko w Stanach. Rozumiem, że bliższa ciału koszula (Fergusson jest Brytyjczykiem, ale zarazem profesorem uniwersytetu Harvarda), ale czemu w takim układzie tytułować książkę “Polityka i katastrofy współczesnego świata”. Naprawdę, świat nie ogranicza się do Ameryki. Czytając to, czułam się jak przy oglądaniu hollywoodzkiego filmu katastroficznego, gdzie to zawsze asteroida/plaga spadają na USA i USA ten "świat" dzielnie ratują, a co dzieje się z resztą planety - to nieważne. Rzecz jasna Polska na mapie Nialla Fergussona nie istnieje - Europa kończy się zgodnie z tradycyjnym zimnowojennym podziałem na Odrze. Nie warto też wspomnieć o Afryce, Australii, czy Ameryce Południowej. Jest wiele książek tzw. amerykanocentrycznych, pisanych o Ameryce, przez Amerykanów i dla Amerykanów, ale w przypadku tej jakoś wyjątkowo mnie to rozdrażniło. Wreszcie uwagi autora, że w 2019 i 2020 decydenci zajmowali się głównie kryzysem klimatycznym, zamiast pandemią, co było krótkowzroczne (sic!). Serio? Kryzys klimatyczny jest o wiele groźniejszy, niż pandemia COVID (zwłaszcza, że Fergusson potem wiele razy powtarza, że COVID przecież wcale nie był taki groźny, ani zjadliwy…) i ja ubolewam, że przez te 2 lata pandemii o nim w zasadzie zapomnieliśmy. Autor wykazuje się tutaj ignorancją, którą sam przecież omawia w książce: ludzkość nie jest przystosowana do zapobiegania zagrożeniom, które nadejdą może w przyszłości i nie wiemy kiedy, ani nie znamy ich skali.

Wprawdzie w ostatnim rozdziale omówiono kwestię rywalizacji i zimnej wojny między USA a Chinami, ale bardziej na zasadzie gdybania, niż twardych faktów. Nie widzę u profesora żadnej głębszej refleksji nad dalszymi losami świata w kontekście COVIDU, kryzysu klimatycznego, postępujących przemian społecznych, czy zmieniającego się układu sił geopolitycznych.  Poza konkluzją, że katastrofy były, są i będą, nie wiadomo co następnego na nas spadnie, a show must go on. Gdybym była Amerykanką pewnie oceniłabym tę książkę lepiej, ale cóż, skoro Fergussona reszta świata nie interesuje, a ja nie rozumiem, dlaczego miałby mnie bardziej poruszać los Amerykanów podczas pandemii, a nie Włochów, Brazylijczyków lub Polaków.

O wiele bardziej podobała mi się pozycja Koniec świata, w której autor w naprawdę ciekawy i przystępny sposób omówił kolejne kataklizmy i szanse na ich “powtórkę” (bądź wystąpienie - w przypadku tych, które są efektem rozwoju naszej cywilizacji).

 

Metryczka:
Gatunek: literatura faktu/historyczna
Główny bohater: pandemie i COVID
Miejsce akcji: głównie USA
Czas akcji:współcześnie
Ilość stron: 656
Moja ocena: 3/6
 
Niall Fergusson, Fatum. Polityka i katastrofy współczesnego świata, Wydawnictwo Literackie, 2022

 

Komentarze

instagram @dzienpozniej

Copyright © Dzień później