Koniec świata
W obliczu tych faktów optymizm może oznaczać tylko niewiedzę.
Bryan Walsh bierze na tapet kilka najbardziej oczywistych scenariuszy i omawia je z naukowego punktu widzenia (autor nie jest naukowcem, lecz dziennikarzem naukowym, ale lista źródeł jest imponująca). Do wyboru, do koloru: superwulkan, wojna jądrowa, globalne ocieplenie, pandemia, superinteligencja… W każdym z tych rozdziałów autor przedstawia nie tyle przebieg takiej katastrofy, ale pokazuje przyczyny i rozważa jak podchodzą do tego ludzie. Pisze o tym, co możemy zrobić – i kto może zrobić – i dlaczego nie robimy. Wyjaśnia np. dlaczego ludzie tak beztrosko podchodzą co perspektywy katastrofy klimatycznej, która przecież dzieje się już, na naszych oczach. A przecież ile osób w ogóle w nią nie wierzy… Podobno każdy rodzic zrobiłby wszystko, by uchronić swoje dziecko przed nieszczęściami, zatem dlaczego w ogóle nie myślimy o tym, jaki świat zostawimy naszym dzieciom?
„Twój mózg zachowuje się, jakby twoje przyszłe ja było kimś, kogo nie znasz zbyt dobrze i kto w gruncie rzeczy się nie obchodzi”. Jeśli zaś o samych sobie za kilka lat myślimy jak o kompletnych nieznajomych, o ile mniej zależy nam na życiu pokoleń, które nawet jeszcze się nie narodziły?
To ujęcie było dla mnie nowatorskie i pełne nowych informacji, przy czym każdą z „opcji” autor przedstawił w taki sposób, że nawet najbardziej nieprawdopodobne wydaje się realne. Nie ma w tym szukania sensacji, epatowania jakimiś drastycznymi treściami, chęci straszenia, raczej dociekanie i pokazywanie różnych możliwości. Katastrofa klimatyczna w ujęciu Walsha wydała mi się zresztą najbardziej „lajtowym” scenariuszem, w porównaniu z pozostałymi – a przecież to ona do tej pory najbardziej spędzała mi sen z powiek. To chyba nie jest zbyt optymistyczna konkluzja, bo to znaczy, że może nas spotkać coś o wiele gorszego, a w dodatku większość z tych nieszczęść ludzie sami na siebie sprowadzają. Rośnie bowiem znowu zagrożenie wojną nuklearną, a wyścig naukowców w poszukiwaniu superinteligencji prowadzony jest w zupełnym oderwaniu od kwestii etycznych i ewentualnych konsekwencji, jakie możemy na siebie ściągnąć.
Trzeba zauważyć, że autor szukając sposobów na uchronienie się przed apokalipsą wskazuje konkretne organy czy ludzi – decydentów czy naukowców, a nie stosuje narrację, że każdy z nas może coś z tym zrobić. Bo prawda jest taka, że nie może, choć z drugiej strony zasadne jest pytanie ile przetrwałby świat, gdyby każdy człowiek miał w telefonie guzik, zdolny go wysadzić w powietrze… W rzeczywistości jednak nawet w przypadku zmian klimatu nasze indywidualne wybory niewiele znaczą, dopóki nie zostanie podjęta zmiana systemowa. A nie jest ona podejmowana, bo największą przeszkodą jest nasza mentalność. Tak już jest, że to, czego nie doświadczyliśmy – a zatem również apokalipsa – wydaje się nam nierealne, a co za tym idzie nie warte, by się tym zajmować i inwestować środki w działania zaradcze. To powoduje, że reagujemy dopiero kiedy coś się wydarzy i wtedy możemy już tylko gasić pożar. To właśnie nasza krótkowzroczność. W przypadku zmian klimatycznych sprawa komplikuje się jeszcze o tyle, że zachodzą one stopniowo, a my jesteśmy jak ta żaba, która powoli się gotuje… Wreszcie oliwy do ognia dolewa kult indywidualizmu - żyjemy w takich czasach, że dobro wspólnoty zeszło na plan dalszy, a każdy ma na dany temat własne zdanie, którego nie waha się wyrazić. Zatem nawet w sytuacjach ekstremalnych, zamiast się jednoczyć, dzielimy się i kłócimy ze sobą, rozgrywamy jakieś wojenki o pietruszkę, zamiast działać. Co widać na przykładzie pandemii, a świetnie ilustruje to film Don’t look up. Tymczasem kluczem do przetrwania jest współpraca, a nie indywidualizm, co pokazuje historia ludzkości.
Największe zagrożenie egzystencjalne, jakie stoi przed nami, należy nie do sfer techniki ani polityki, a do sfery myślenia. Musimy wierzyć, że koniec świata może nadejść, a jednocześnie wierzyć, że możemy coś z tym zrobić. Ale jak dotąd wychodzi nam to słabo.
Koniec świata jest książką dającą sporo do myślenia. Autor miał na celu przestrzeżenie ludzi przed tym, co może się stać i uświadomienie, że to na nas spoczywa odpowiedzialność, by przekazać planetę następnym pokoleniom. I żeby te pokolenia w ogóle były. Ta pozycja na pewno podnosi poziom lęku i niepewności odnośnie naszej przyszłości, która już wcale nie wydaje się taka stabilna i bezpieczna, jak być może się nam wydawało. Ja uważam, że homo sapiens jest wyjątkowo inwazyjnym i zdolnym do przystosowania się gatunkiem, zatem wybić nas do cna może być trudno, tym niemniej po globalnej katastrofie możemy zostać sprowadzeni do parteru, a ci, którzy przetrwali będą zazdrościć tym, którzy zginęli. Dlatego lepiej do tego nie dopuścić.
Gatunek: literatura popularnonaukowa
Moja ocena: 6/6
Komentarze
Prześlij komentarz