Wyspa niebieskich lisów

Kiedy niedawno czytałam Arktyczne marzenia Barry Lopeza, w jednej z recenzji natknęłam się na uwagę, iż książka ta opisuje jedynie Zachodnią Arktykę, czyli tą, która znajduje się „nad” Ameryką. Słuszne spostrzeżenie. A co z jej azjatycką częścią? O niej wiemy mniej, bo Rosjanie strzegą swoich tajemnic. Tymczasem i oni podejmowali wyprawy eksploracyjne, mające na celu odkrycie tego, co jest po drugiej stronie Syberii oraz poszukiwania Przejścia Północno-Wschodniego. Jedną z największych takich wypraw była wyprawa pod wodzą Vitusa Beringa – tego, od którego nazwano potem cieśninę oddzielającą Azję od Ameryki oraz pobliskie morze. Bering był Duńczykiem, ale służącym w rosyjskiej marynarce. Misję powierzył mu sam Piotr Wielki, który doceniał cudzoziemców i chciał unowocześnić Rosję na wzór krajów zachodnioeuropejskich, a także oczywiście uszczknąć coś dla siebie ze świata, który jeszcze wtedy nie do końca był odkryty. Samo przedsięwzięcie ciągnęło się jednak tak długo, że doczekało kolejnych władców na rosyjskim tronie. Przez długie miesiące rzesze ludzi przedzierały się przez Syberię aż do Kamczatki (morze uważano za nieżeglowne), wioząc ze sobą materiały potrzebne do zbudowania statków, a także wszystko to, co było potrzebne do pożeglowania na wschód (i to, co było niepotrzebne, też…). Był to niewyobrażalny wysiłek, który nam współczesnym, jest trudno zrozumieć. Nie dosyć, że wszystko trzeba było taszczyć na zwierzętach lub na własnych plecach, to większość z tych terenów była nieznana. Podobnie zresztą jak w przypadku wód, na które potem wypuścił się Bering ze swoimi podwładnymi – wyobraźcie sobie podróżowanie bez mapy i bez wiedzy, na co się człowiek natknie w swojej podróży. Podróżowanie po Syberii, czy Arktyce i dziś jest trudne, a co dopiero w XVIII wieku… 

 

Moje doświadczenia z książkami opisującymi wyprawy polarne są nienajlepsze – przekonałam się o tym, że ta tematyka mnie nudzi. Ale kiedy przeglądnęłam Wyspę niebieskich lisów zauważyłam, że jest to przede wszystkim książka historyczna i to skłoniło mnie do jej lektury. I muszę powiedzieć, że poczułam się mile zaskoczona – Stephen R. Bown prowadzi bowiem narrację tak, że już od pierwszych stron nie potrafiłam się oderwać od lektury. Już samo nakreślenie tła tych wydarzeń, atmosfery polityczno-gospodarczej panującej wtedy w Rosji, wreszcie sylwetki cara, wielkiego reformatora – jest arcyciekawe. Bown w swojej relacji skupia się właśnie przede wszystkim na ludziach, na ich osobowościach, motywacjach, a także relacjach interpersonalnych. Dowiadujemy się, jakim człowiekiem był Bering, a jakim jego zastępcy i naukowcy grający główną rolę w tej opowieści. Czytamy o organizacji wyprawy i kłopotach z tym wynikających, w tym licznych konfliktach między członkami wyprawy i nie tylko. Konflikty rodziło również zetknięcie się ludzi z cywilizowanej części Rosji z mieszkańcami Wschodu, którzy niekoniecznie mieli ochotę pomagać w całym tym przedsięwzięciu, bo car przecież był daleko. Niekoniecznie też mieli ku temu środki i możliwości – na Syberii zamieszkiwały przecież tylko niewielkie skupiska ludności, tymczasem Wielka Ekspedycja liczyła sobie kilkaset ludzi, których trzeba było wyżywić i zakwaterować. Bown opisuje warunki panujące na Syberii i mentalność tamtejszej ludności. Nie zabrakło także problemów związanych z morską częścią ekspedycji: pogody, warunków panujących na statkach, szkorbutu, wyczerpujących się zapasów żywności i wody pitnej. Ludzi dokonujących odkryć geograficznych należy niezmiernie podziwiać, za odwagę, hart ducha, choć niestety często wykazywali się też nieznośną arogancją, głupotą i okrucieństwem, zwłaszcza w stosunku do rdzennej ludności i do zwierząt. 

 

W efekcie tej wyprawy Rosjanom udało się dopłynąć do Alaski, co zapoczątkowało podbój przez nich tamtejszych terenów. Niestety długo nikomu nic nie było wiadomo o odkryciach dokonanych przez Beringa i jego ludzi, gdyż raporty z tej ekspedycji utknęły w carskich archiwach (wbrew woli Piotra Wielkiego). Tym bardziej współczułam temu żeglarzowi, który poświęcił temu przedsięwzięciu kawał swojego życia i przed którym postawiono nierealne do wykonania zadania.

Planowana przez Beringa podróż miała być szybkim i owocnym wypadem, który zapewniłby mu karierę i fortunę (…). Pokonałby Pacyfik, który uważano wówczas za znacznie mniejszy niż w rzeczywistości, sporządziłby przybliżoną mapę wybrzeża; (…) w imieniu carskiej Rosji rościłby jej prawo do nowego, rozległego świata i jeszcze dłuższej granicy, a także przyniósłby sobie i Rosji sławę na arenie międzynarodowej w zakresie odkryć naukowych i rozwoju wiedzy. (…) A oto przebywał tutaj, osłabiony i zmizerniały, na opuszczonej i zamarzniętej plaży.

Żal mi było też przyrodnika Georga Stellera, który odgrywa w tej opowieści dość ważną rolę, a został niedoceniony przez historię: Steller całe miesiące poświęcił obserwacji zachowań, wzorów migracji, diety, cyklu życiowego i historii kilku najbardziej znanych stworzeń endemicznych na Wyspie Beringa, Aleutach i na wybrzeżu Alaski. Stworzeń, które nota bene potem wyginęły, wybite przez ludzi przybyłych na odkryte lądy. 

 

Nie ma tutaj niepotrzebnych szczegółów przebytej przez eksploratorów drogi, jest za to, to, co najważniejsze: jej duch. Tak powinny być pisane wszystkie relacje podróżnicze. Chwała wydawcy na czytelne mapki – nie są one może bardzo szczegółowe, ale jak najbardziej oddają przebieg trasy wyprawy i bardzo często do nich zaglądałam. 


Metryczka:
Gatunek: historia
Główny bohater: Wielka Ekspedycja Północna
Miejsce akcji: Rosja 
Czas akcji: XVIII wiek
Ilość stron: 384

Moja ocena: 6/6

 

Stephen R. Bown, Wyspa niebieskich lisów. Legendarna wyprawa Beringa, Wydawnictwo Poznańskie, 2020

Komentarze

instagram @dzienpozniej

Copyright © Dzień później