Wyspa niebieskich lisów
Moje doświadczenia z książkami opisującymi wyprawy polarne są nienajlepsze – przekonałam się o tym, że ta tematyka mnie nudzi. Ale kiedy przeglądnęłam Wyspę niebieskich lisów zauważyłam, że jest to przede wszystkim książka historyczna i to skłoniło mnie do jej lektury. I muszę powiedzieć, że poczułam się mile zaskoczona – Stephen R. Bown prowadzi bowiem narrację tak, że już od pierwszych stron nie potrafiłam się oderwać od lektury. Już samo nakreślenie tła tych wydarzeń, atmosfery polityczno-gospodarczej panującej wtedy w Rosji, wreszcie sylwetki cara, wielkiego reformatora – jest arcyciekawe. Bown w swojej relacji skupia się właśnie przede wszystkim na ludziach, na ich osobowościach, motywacjach, a także relacjach interpersonalnych. Dowiadujemy się, jakim człowiekiem był Bering, a jakim jego zastępcy i naukowcy grający główną rolę w tej opowieści. Czytamy o organizacji wyprawy i kłopotach z tym wynikających, w tym licznych konfliktach między członkami wyprawy i nie tylko. Konflikty rodziło również zetknięcie się ludzi z cywilizowanej części Rosji z mieszkańcami Wschodu, którzy niekoniecznie mieli ochotę pomagać w całym tym przedsięwzięciu, bo car przecież był daleko. Niekoniecznie też mieli ku temu środki i możliwości – na Syberii zamieszkiwały przecież tylko niewielkie skupiska ludności, tymczasem Wielka Ekspedycja liczyła sobie kilkaset ludzi, których trzeba było wyżywić i zakwaterować. Bown opisuje warunki panujące na Syberii i mentalność tamtejszej ludności. Nie zabrakło także problemów związanych z morską częścią ekspedycji: pogody, warunków panujących na statkach, szkorbutu, wyczerpujących się zapasów żywności i wody pitnej. Ludzi dokonujących odkryć geograficznych należy niezmiernie podziwiać, za odwagę, hart ducha, choć niestety często wykazywali się też nieznośną arogancją, głupotą i okrucieństwem, zwłaszcza w stosunku do rdzennej ludności i do zwierząt.
W efekcie tej wyprawy Rosjanom udało się dopłynąć do Alaski, co zapoczątkowało podbój przez nich tamtejszych terenów. Niestety długo nikomu nic nie było wiadomo o odkryciach dokonanych przez Beringa i jego ludzi, gdyż raporty z tej ekspedycji utknęły w carskich archiwach (wbrew woli Piotra Wielkiego). Tym bardziej współczułam temu żeglarzowi, który poświęcił temu przedsięwzięciu kawał swojego życia i przed którym postawiono nierealne do wykonania zadania.
Planowana przez Beringa podróż miała być szybkim i owocnym wypadem, który zapewniłby mu karierę i fortunę (…). Pokonałby Pacyfik, który uważano wówczas za znacznie mniejszy niż w rzeczywistości, sporządziłby przybliżoną mapę wybrzeża; (…) w imieniu carskiej Rosji rościłby jej prawo do nowego, rozległego świata i jeszcze dłuższej granicy, a także przyniósłby sobie i Rosji sławę na arenie międzynarodowej w zakresie odkryć naukowych i rozwoju wiedzy. (…) A oto przebywał tutaj, osłabiony i zmizerniały, na opuszczonej i zamarzniętej plaży.
Żal mi było też przyrodnika Georga Stellera, który odgrywa w tej opowieści dość ważną rolę, a został niedoceniony przez historię: Steller całe miesiące poświęcił obserwacji zachowań, wzorów migracji, diety, cyklu życiowego i historii kilku najbardziej znanych stworzeń endemicznych na Wyspie Beringa, Aleutach i na wybrzeżu Alaski. Stworzeń, które nota bene potem wyginęły, wybite przez ludzi przybyłych na odkryte lądy.
Nie ma tutaj niepotrzebnych szczegółów przebytej przez eksploratorów drogi, jest za to, to, co najważniejsze: jej duch. Tak powinny być pisane wszystkie relacje podróżnicze. Chwała wydawcy na czytelne mapki – nie są one może bardzo szczegółowe, ale jak najbardziej oddają przebieg trasy wyprawy i bardzo często do nich zaglądałam.
Gatunek: historia
Moja ocena: 6/6
Komentarze
Prześlij komentarz