Księga tęsknot
Jezus pokazany jest jako pobożny Żyd, ale przede wszystkim jako dobry człowiek, kierujący się nie tylko nakazami starej religii, ale przede wszystkim własnym sercem, do którego przygarniał biednych, ubogich, ludzi poszkodowanych przez los (czyli tak naprawdę przez tych, którzy stali na szczycie drabiny społecznej). Głoszący przykazania miłości i pokoju, będący też kimś de facto nie z tego świata, oderwanym od rzeczywistości, jaka go otaczała, pełnej niesprawiedliwości i okrucieństwa. Przy czym Jezus w Księdze tęsknot to człowiek, człowiek mający swoje codzienne sprawy i pragnienia, człowiek obwołany Mesjaszem – i na tym koniec. Jest to Jezus na pewno bardziej przystępny, bardziej ludzki, niż ten ukazany w Biblii – i czytając Księgę tęsknot rozumie się, dlaczego porwał swoimi naukami tak wielu ludzi. No dobrze, a co z Aną? I tu pojawia się kłopot, bo główna bohaterka jest niestety dla mnie postacią mało wiarygodną. Poznajemy ją kiedy ma lat 14 i zachowuje się bardziej jak współczesna krnąbrna nastolatka, niż Żydówka wychowywana na skromną i posłuszną kobietę. Ana jest od tego jak najdalsza – nie dosyć, że nie chce wychodzić za mąż, to jeszcze chce zajmować się pisaniem, które jest jej pasją. Sue Monk Kidd uczyniła z Any prawdziwą buntowniczkę, dziewczynę, a potem kobietę, która ma aspiracje i marzenia nie przystające do jej płci, nie chcącą podporządkować się wyznaczonej jej roli społecznej. Niestety jest to walka z wiatrakami i przysparza jej to tylko mnóstwa kłopotów. Ana staje się wyrzutkiem społecznym, wspomnianym mamzerem, niejako tylko z powodu tego, kim jest, czy też jak chce żyć, ale też co rusz zachowuje się w sposób, który niejako utrwala przypiętą jej łatkę: a to coś ukradnie, a to kłamie, kręci, oszukuje… Wszystko to jest jakoś tam uzasadnione okolicznościami, ale w pewnym momencie zaczęłam myśleć, że dziewczyna za bardzo kombinuje. Rzecz jasna bardzo wiele tych okoliczności jest związanych z uciskiem kobiet, które w tamtych czasach nie miały praktycznie żadnych praw. Przekazywane z rąk do rąk, od ojca do męża, jak przedmiot transakcji, nie mający głosu. A Ana ponad wszystko ten głos chce mieć. Tu Księga tęsknot wpisuje się w nurt powieści o silnych kobietach żyjących w niesprzyjających im czasach. I ja to wszystko rozumiem, ale szczerze mówiąc, to przy tej powieści miałam przesyt podkreślania tego, jak to kobiety były biedne i uciśnione. Wydaje mi się, że jest to tu przerysowane po to, by wywołać współczucie dla Any. Trochę za dużo tu tych nieszczęść spadających na bohaterkę i nieżyczliwych jej ludzi (łącznie z rodzicami, którzy wcale nie dbają o jej dobro). To, że spotkała takiego Jezusa, który zaakceptował ją taką była – to w zasadzie zakrawa na cud. Nie wydaje mi się, aby dziewczyna żyjącą w tamtych czasach mogła myśleć tak, jak ona, a już w szczególności by, będąc panną, posiadała taką wiedzę na temat spraw damsko-męskich. Ta protagonistka jest zbyt słabo osadzona w realiach epoki.
Autorka zgrabnie spina swój zamysł w posłowiu, ale moim zdaniem powieść jest trochę nierówna. Z jednej strony chce być uduchowiona, mówiąca o ludzkim wnętrzu, z drugiej jest w niej wiele momentów rodem z powieści przygodowej. Na początku, kiedy poznajemy Anę, fabuła mi się dłużyła. Ta część jest mocno poetycka, opowiadająca o pragnieniach Any, o jej rodzinie, ale zbyt długo dochodzimy do tego jak to się stało, że Ana została żoną Jezusa. Z kolei w ostatniej części akcja wyraźnie przyspiesza, a Księga tęsknot zamienia się trochę w powieść awanturniczą, opisując różne perypetie i intrygi Any. Fajnie, bo „coś się dzieje”, ale jednak trochę mi nie pasowało do kontekstu. Najbardziej podobała mi się środkowa część książki opisująca codzienne życie Any z Jezusem i najbardziej zbliżona właśnie do „ewangelii”.
Gatunek: powieść historyczna
Moja ocena: 4,5/6
Sue Monk Kidd, Księga tęsknot, Wydawnictwo Literackie, 2021
Komentarze
Prześlij komentarz