Dan Simmons nie jest – oględnie mówiąc – moim ulubionym autorem. Z wszystkich jego książek pamiętam, że udało mi się przebrnąć tylko przez Terror i „przebrnąć” jest tu dobrym słowem, bo powieść setnie mnie wynudziła. Potem przypomniałam sobie, że czytałam jeszcze Drooda, który całkiem mi się podobał. Na inne książki tego pisarza, typu Hyperion i Olimp spuśćmy zasłonę milczenia… Niewątpliwie Simmons ma skłonność do tworzenia opasłych tomisk naszpikowanych najdrobniejszymi szczegółami. Takim tomiskiem jest również Abominacja, nic więc dziwnego, że zabierałam się do niej jak pies do jeża, szykując się na ciężką przeprawę, zupełnie niczym wspinacze na Mount Everest… Ale mimo wszystko postanowiłam spróbować ze względu na tematykę: wysokogórską wyprawę w Himalaje w początkach XX wieku, a więc w czasach, kiedy himalaizm dopiero raczkował. Jest rok 1925, rok wcześniej na zboczach Everestu zginął George Mallory, obwołany od razu przez Brytyjczyków bohaterem. Znacznie mniej osób zainteresowało się wtedy innym wspinaczem, lordem Bromleyem, który również zaginął na Evereście w tym samym czasie, co Mallory, przy czym w ogóle nie powinno go tam być. Kameralna i na wpół tajna wyprawa złożona z trójki wyśmienitych wspinaczy ma odkryć co tam się stało…  

 

Jakież było moje zdziwienie, kiedy powieść wciągnęła mnie tak, że w pierwszy wieczór pochłonęłam całą jej pierwszą część, czyli 1/3 książki. I ani chwili się nie nudziłam. Część ta poświęcona jest przygotowaniom do wyprawy - będę tu stała w opozycji do większości recenzentów, którzy tę część uważają za niepotrzebną i krytykują Abominację, za zbyt wolne „rozkręcanie się”. Ja tak bym tego nie nazwała – może to wprawdzie sprawiać wrażenie opowiadania od „samego początku świata”, ale uważam że przygotowania do wyprawy to jej immamentna część, dlatego szanuję zamysł, żeby nie wrzucać czytelnika od razu w sam środek akcji. Tym bardziej, że cała ta otoczka jest bardzo ciekawa z punktu widzenia historii himalaizmu, a z kolei relacje z samego napierania na górę są często bardzo nudne, co wiedzą wszyscy, którzy czytują literaturę górską. Dlatego ja najbardziej w książkach górskich lubię czytać właśnie te tematy „okołowyprawowe”. Simmons pokazuje zatem jakiego sprzętu używali ówczesni wspinacze, jakie mieli poglądy na organizację wypraw (te puszki z foie gras!), także jak wyglądała ówczesna polityka związana z alpinizmem. Czytając to trudno o brak refleksji związanych z tym, jak małe szanse w starciu z ośmiotysięcznikiem mieli tamci wspinacze, poubierani w wełniane swetry i pumpy – skoro współcześnie, dysponując zaawansowanymi technologiami nadal tak wiele osób przegrywa w starciu z górą. Nie bez znaczenia były wtedy także różnice klasowe, a także narastające w Europie napięcie, przede wszystkim Wielką Brytanią, Francją i Niemcami. A naprawdę ciekawie robi się, kiedy panowie docierają wreszcie do Indii i tu boleśnie zderzają się z własnymi ograniczeniami, podczas gdy wydawali się (sobie i czytelnikowi) tak nowocześni… Nie da się ukryć, że w tej części Abominacja jest typową powieścią historyczną i miałam tu trudności w odróżnieniu tego, co jest fikcją literacką, a co MOŻE być prawdą – zwłaszcza, że w treści występuje wiele autentycznych postaci. Skłoniło mnie to do poszukiwań w sieci dotyczących chociażby tego, kiedy wynalezione zostały przyrządy wspinaczkowe, takie jak 12 – zębne raki, czy małpa. Zresztą sam sposób narracji sprawia, że od samego początku mamy wrażenie, że opowiadana historia jest autentyczna. 

 

Z pozostałą częścią książki uporałam się w zasadzie następnego dnia. Tu już akcja rozgrywa się stricte na Mount Evereście i zawiera m.in. standardowe treści związane ze zdobywaniem góry. Oczywiście Simmons nie szczędzi czytelnikowi szczegółów (z których wiele faktycznie może wydawać się zbędnych, jak np. kilka stron o zepsutym prymusie), dotyczących czy to wspinaczki, czy krajobrazów, czy ogólnie otoczenia i tła akcji. Czasem faktycznie chciałoby się popędzić do przodu, ale przecież to Simmons, a on nie odpuszcza ;) Nie ma tu jednak monotonii, która tak zabijała mnie w Terrorze, bo cały czas dzieje się coś, co zmienia sytuację. W istocie realizm, z jakim autor oddaje całą górską scenerię zapiera dech w piersiach, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że przecież nie widział tego na własne oczy (tu naprawdę przydałyby się jakieś mapki). Te wszystkie nawisy, seraki, szczeliny w lodowcu, czy formacje skalne, które bohaterowie musieli pokonać… Nie sądziłam, że to wszystko aż tak mnie wciągnie, bo jak już wspomniałam – opisy górskich akcji są nudne.

 

Podczas lektury doświadczałam emocji typowych dla powieści przygodowych, zżyłam się z głównymi bohaterami i z napięciem oczekiwałam finału. Z tego typu powieściami jest tak, że czytelnik po szumnych zapowiedziach spodziewa się fajerwerków, a najczęściej dostaje zapaloną zapałkę. Również przypadku Abominacji spodziewałam się czegoś innego, w szczególności biorąc pod uwagę tytuł oraz klasyfikowanie tej powieści jako horror. Byłam jednak zadowolona z tego, że autor poprowadził akcję w tę, a nie inną stronę. Faktycznie jednak duże wątpliwości wzbudza, czy tego typu akcja byłaby w ogóle możliwa. Ja uważam, że nie – w innych, niższych górach, np. Alpach – tak, ale nie na Mount Evereście. Pisarz chyba za bardzo popuścił tu wodzy fantazji, w kontraście do tego, jak bardzo przez cały czas dba o zachowanie realizmu, tu faktycznie wkrada się jakaś nuta fantastyki. Niewiele to jednak zmienia w mojej ocenie tej powieści. Zachwycił mnie sposób, a jaki Simmons wplótł fikcyjne wydarzenia w kanwę tych rzeczywistych, historycznych, a także jak oddał klimat himalaizmu. Praca związana z napisaniem czegoś takiego musiała być ogromna. To na pewno jedna z najlepszych powieści, jakie czytałam w tym roku. I na pewno żaden horror. 

 

Metryczka:
Gatunek: powieść historyczna (?)
Główny bohater: Jake Perry oraz jego kompani
Miejsce akcji: Himalaje
Czas akcji: 1925 rok
Ilość stron: 644
Moja ocena: 6/6

Dan Simmons, Abominacja, Wydawnictwo Vesper, 2020

 

Komentarze

instagram @dzienpozniej

Copyright © Dzień później