Trzy siostry mieszkają w zapuszczonym domostwie na południu Hiszpanii. Region jest winiarski, ale winnica posiadłości La Urracas od lat nie daje plonów, zatem rodzina coraz bardziej ubożeje. Mówi się o niej, że jest przeklęta, że w kobietach o płomieniście rudych włosach tkwią demony, że to one ponoszą winę za wszelkie nieszczęścia nawiedzające miasteczko, a diabeł odwiedza rozstaje dróg, przy którym stoi posiadłość. Gloria, Theresa i Veronika zresztą same po trochu w to wierzą, wierzą, że są przeklęte i że zasługują na swój los, tym bardziej, że żadna z nich nie jest typową dla swoich czasów dziewczyną. Te kompleksy podsyca jeszcze w nich ich brat Rafael, na każdym kroku podkreślając swoją władzę nad siostrami, posiadaną i z powodu starszeństwa, i z racji tego, że jest mężczyzną. To on kiedyś odziedziczy całą posiadłość i los sióstr będzie zależeć od niego. 

 

Posępne zaniedbane domisko, rodzinne sekrety i silne kobiety, które nie poddają się narracji, jaką dla nich przygotowano o tym, że są gorsze, inne, dziwne… Chociaż fabuła powieści kręci się wokół demonów, jakie rzekomo zamieszkują posiadłość La Urracas oraz trzy siostry, to tak naprawdę jest to powieść o walce kobiet o swoje prawa w czasach, gdy dla mężczyzn płeć piękna była niewiele warta i niewidzialna. Mamy XIX wiek, małe hiszpańskie miasteczko, kobiety tu nie mają żadnych praw, nie mają nic do gadania. Ich talenty i wiedzę się lekceważy, wymaga się od nich przede wszystkim posłuszeństwa, a jedyne na co mogą liczyć to to, że bliscy im mężczyźni będą je dobrze traktować. A z tym, jak wiadomo, różnie bywa. Jakikolwiek sprzeciw jest karany, niepokorne działania, odstępstwa od ogólnie przyjętych norm, tłumaczone są chorobą, czy opętaniem. Tymczasem demony tak naprawdę zamieszkują tu w ludziach pragnących uciskać innych ludzi i wykorzystywać swoją nad nimi władzę.

 

Atmosfera tej książki nie przypomina bynajmniej radosnych opowieści o winobraniach i południowoeuropejskich małych miasteczkach, gdzie wszyscy siebie znają i kochają. Miasteczko San Dionisio jest raczej kłębowiskiem żmij i źródłem intryg. Z tą na wpół opuszczoną posiadłością, kryjącą niejedną tajemnicę oraz ziemią spaloną słońcem i uśpionymi winnymi krzewami Córy ziemi to powieść mroczna, trochę gotycka. Jednak nie ma tu metafizyki, ani nie jest to powieść grozy, a jeśli już to jest to groza, jaką znajdziemy np, w Jane Eyre, czy Wichrowych wzgórzach. Groza, jaką zapewniają nam postępki innych ludzi, a nie nadprzyrodzonych mocy. To taki historyczny thriller, a na wpół nawet baśń. 


Powieść jest w swojej wymowie bardzo feministyczna, bowiem pokazuje, jak w bohaterkach budzi się siła i determinacja, jak potrafią się one wspierać i dopiąć swego, mimo, że prawo i konwenanse im nie sprzyjają. Nie można jednak zapominać, że Córy ziemi to przede wszystkim pozycja rozrywkowa. Dobrze się to czyta, jest nastrój, jest klimat, są bohaterki, którym sekundujemy, choć taki trochę biało-czarny świat przedstawiony w tej powieści może razić. Charaktery protagonistów i protagonistek są tu raczej nieskomplikowane, jeśli ktoś jest dobry, to jest dobry, jeśli zły, to zły, jak w bajce, a linia podziału co do zasady leży pomiędzy kobietami a mężczyznami (z niewielkimi wyjątkami). W tle Cór ziemi jest produkcja wina, ale autorka bardziej skupia się właśnie na walce między płciami i na wartkiej akcji, obfitującej w dość dramatyczne wydarzenia, niż na pokazaniu winiarskich tradycji. Ciekawe czytadło na jesienną pluchę.

 

Metryczka:
Gatunek: powieść historyczna
Główny bohater: siostry Veltrán-Belasco
Miejsce akcji: Hiszpania
Czas akcji: XIX
Ilość stron: 544

Moja ocena: 4,5/6


Alaitz Leceaga, Córy ziemi, Wydawnictwo Albatros, 2021

 

Komentarze

instagram @dzienpozniej

Copyright © Dzień później