Bezgwiezdne Morze
sam nigdy nie przepadałem za Narnią, za dużo tam alegorii
Erin Morgenstern zapewne chciała napisać pełną magii powieść naszpikowaną symbolami i literackimi metaforami. W stylu najbardziej czytelne są nawiązania do Alicji w Krainie Czarów, ale jest też mnóstwo nawiązań wprost do innych książek, i to wcale nie klasyki, ale raczej literatury współczesnej. Podziemna Przystań, gwiezdny pył, tajne stowarzyszenie, kampus w Vermoncie? Problem polega na tym, że treść Bezgwiezdnego morza kompletnie mnie nie zainteresowała, bo jest to napisane w tak zagmatwany sposób, że nie wiedziałam, o co właściwie autorce chodzi. Od momentu zawiązania akcji, gdy bohater natrafia na tajemniczą książkę, Ezra praktycznie przez cały czas krąży po różnych miejscach, ale jaki jest sens tej jego wędrówki, tego nie potrafiłam uchwycić. Jego „perypetie” przeplatane są baśniowymi opowieściami, które też nie wiadomo co mają przekazać. To nie jest do końca powieść szkatułkowa, bowiem owe baśnie nie są opowiadane przez postacie z głównego wątku. Pszczoły, klucze, miecze? Symbolika tej powieści była dla mnie nieczytelna, a też autorka nic z tego nie wyjaśnia. Zabawne, że jeden z bohaterów stwierdza: sam nigdy nie przepadałem za Narnią, za dużo tam alegorii. Paradoksalnie, powieść ta posiada bardziej konwencję gry komputerowej, niż książki, z tym przechodzeniem z poziomu na poziom, różnymi artefaktami, które pomagają bohaterom oraz kolejnymi ich życiami.
Zachary miał szczerze dość drzwi
Prawdę mówiąc ja też. Pod koniec lektury miałam dość nawet książek, choć przecież książki kocham. To co najbardziej mi przeszkadzało, to to, że w częściach z peregrynacjami Ezry gros treści stanowią rozbudowane opisy miejsc, w które chłopak trafia. Czytamy więc o tym jak wyglądają komnaty, czytamy o posadzkach, obszernych księgozbiorach, kandelabrach, umeblowaniu, gobelinach, obrazach drzwiach, gałkach do drzwi, zamkach, korytarzach, windach, etc. I tak bez końca. W tym wszystkim jakakolwiek fabuła oraz postacie kompletnie się gubią. Bohaterowie są bardziej miazmatami, niż postaciami z krwi i kości – i nie uważam, by ta ich „tajemniczość” stanowiła zaletę. Nie wiemy kim oni są, nie wiadomo również jaką funkcję spełniają adepci, akolici i strażnicy. Podobno autorka pisała tę powieść 10 lat i być może w tym tkwi problem – jeśli coś robisz zbyt długo, możesz stracić kierunek i sens tego, co robisz, zupełnie jak bohaterowie Bezgwiezdnego morza, tułający się po meandrach różnych opowieści.
jeżeli nic się nie zmienia, to pszczoły tracą zainteresowanie
Z początku jeszcze byłam zainteresowana, bo myślałam, że książka się rozkręci, więc pierwsze sto stron przeczytałam szybko. Potem zaczęło się mozolne brnięcie przez kolejne stronice, a kiedy przeczytałam połowę i nic się nie zmieniło – autorka w głównej mierze kontynuowała opisywanie kolejnych miejsc tego „podziemnego książkowego świata” i rzucanie bohatera na ich kanwę, że tak to nazwę – kompletnie straciłam do tej lektury serce. Przypominało mi to senny majak, kiedy błąkamy się w jakimś labiryncie, szukając czegoś, ale sami nie wiemy czego. Zbyt wysoki poziom abstrakcji, jak dla mnie, a oniryzmu w literaturze nigdy nie lubiłam. Zresztą Bezgwiezdne morze okazało się dla mnie świetnym remedium na bezsenność – wystarczyło kilkanaście stron, żeby zmorzył mnie sen. Nawet w środku dnia.
Ale żeby nie było, to polecam wam również recenzje, które mnie zachwyciły, a których autorkom ta powieść podobała się znacznie bardziej, niż mnie: TU i TU. Być może jednak odnajdziecie w niej to, czego ja znaleźć nie potrafiłam.
Gatunek: fantastyka
Moja ocena: 3,5/6
Erin Morgenstern, Bezgwiezdne Morze, Wydawnictwo Świat Książki, 2020
Komentarze
Prześlij komentarz