Pięć Stawów
Pięć Stawów można by nazwać biografią Piątki. Posuwamy się bowiem od czasów jej powstania, na początku XX wieku, aż do czasów współczesnych. Poznajemy rodzinę Krzeptowskich - gospodarzy schroniska, z dziada pradziada, przejmowanego przez kolejne pokolenia. Bardzo dużo jest tutaj historii, i to nie tylko tej związanej ściśle ze Stawami (jak nazywane jest schronisko w książce), ale generalnie z regionem. A zatem jest np. o kurierach kursujących przez Tatry w czasie II wojny światowej, czy o przeprawach z ZOMOwcami w stanie wojennym. Rzecz jasna nie zabrakło też opowieści o wypadkach w górach otaczających dolinę – przecież to nad nią wznosi się Orla Perć i najbardziej wymagające wspinaczkowo szczyty w polskich górach. Schodząc z nich dowiemy się, jak ciężką pracą jest prowadzenie takiego obiektu i to w różnych aspektach: począwszy od kwestii związanych z położeniem, a skończywszy na kontaktach z turystami przewalającymi się przez Stawy. Tu nie zabrakło niewesołych refleksji o tym, jak zmieniają się czasy, a wraz z nimi ludzie – niestety nie na lepsze. Więcej roszczeń, mniej szacunku.
Trochę w zasadzie mam pretensji do autorki, bo ta publikacja jednak nie okazała się do końca tym, czego oczekiwałam. Jak to z biografiami bywa – nie wszystkie wątki były ciekawe. Za dużo było tu historii, czy anegdot nie do końca związanych z samym schroniskiem. Bardziej interesowały mnie też czasy współczesne, niż to, co działo się kilkadziesiąt lat temu. Rozumiem, że klimat tego miejsca tworzą ludzie tam gospodarujący, a zatem to oni powinni być osią tej opowieści, ale oczekiwałam że dowiem się przede wszystkim o tym, jak wygląda prowadzenie schroniska od kuchni, w tym uzmysłowienie czytelnikowi jakie wyzwania się z tym wiążą. Na przykład marnowanie jedzenia: czy turysta, który w schronisku nie dojada zdaje sobie sprawę, ile wysiłku wymagało przetransportowanie żywności na górę, po to, by przygotować posiłek? Chętnie poczytałabym też coś więcej o samych turystach i interakcjach z nimi, a nie tylko o państwu Krzeptowskich i ich znajomych. Te informacje oczywiście w książce są, ale wydaje mi się, że giną one pośród licznych innych wątków, są zbyt mało wyeksponowane. Po przemyśleniu doszłam jednak do wniosku, że inaczej chyba ta książka nie mogła wyglądać, bo w zasadzie jest w niej wszystko: i teoria, i praktyka, i technika, i sztuka, i historia, i teraźniejszość.
Czy zazdroszczę Krzeptowskim? Zawsze wydawało mi się, że praca w schronisku górskim byłaby dla mnie pracą marzeń, ale Beata Sabała – Zielińska pozbawiła mnie tych złudzeń… Życie i mieszkanie w takim miejscu to oczywiście co innego, tym niemniej dla większości ludzi (zwłaszcza współcześnie żyjących i przyzwyczajonych do cywilizacyjnych wygód) byłoby one nie do zniesienia na dłuższą metę.
Dawno już w Piątce nie byłam niestety, obawiam się teraz tych tłumów, o których mowa także w książce (choć bardziej między wierszami – Krzeptowscy nie narzekają, wszak więcej turystów, to i więcej dutków). Na razie książka musi mi wystarczyć.
Gatunek: literatura faktu
Moja ocena: 4,5/6
Beata Sabała-Zielińska, Pięć Stawów. Dom bez adresu, Wyd. Prószyński i S-ka, 2020
Komentarze
Prześlij komentarz