W krainie kolibrów
Historyczna powieść umiejscowiona w Ameryce Południowej wywołała dosyć duże zainteresowanie blogerek, więc kiedy nadarzyła się okazja, postanowiłam się z nią zapoznać. Powieść Sofii Caspari traktuje o niemieckiej emigracji do Argentyny. W XIX wieku zdaje się, że cała Europa ogarnięta była wizją wyjazdu za ocean, do krajów mlekiem i miodem płynących, obiecujących przybyszom góry złota oraz własną ziemię za darmo. Emigrowano - jak widać nie tylko do Stanów Zjednoczonych, ale i do Ameryki Południowej; Argentynę szczególnie upodobali sobie Niemcy, stąd chyba potem kraj stał się głównym miejscem ucieczki faszystów. Tymczasem mamy połowę wieku XIX, Anna właśnie płynie do Buenos Aires. Płynie sama, gdyż wcześniej wyjechała już cała jej rodzina: rodzice, kilkoro rodzeństwa oraz mąż. W Niemczech wiodło im się tak sobie, ciągłe podziały ziemi między kolejne pokolenia doprowadziły do tego, że ziemi tej było za mało, by z niej wyżyć, ale za dużo, by umrzeć. Nie trzeba być jasnowidzem, by przewidzieć, że po przybyciu na miejsce okazuje się, iż szumne obietnice były tylko obietnicami. Ziemi dla nowych emigrantów nie ma, bo została dawno rozdzielona, rodzinie Anny pozostaje więc szukać sobie pracy, tak jak wielu innym biedakom. Z trudem wiążą koniec z końcem i żyją w gorszych warunkach, niż w ojczyźnie. Równolegle Caspari opowiada nam losy bogatej przyjaciółki Anny, Viktorii Santos. Kobiety spotkały się i zaprzyjaźniły - mimo dzielących ich różnic społecznych - na statku. Viktoria jest żoną obszarnika z położonej w głębi Argentyny estancji. Również jej oczekiwania odnośnie tego, jak będzie wyglądać jej życie za oceanem, sporo rozminęły się z rzeczywistością: kochający dotąd mąż przestaje się nią interesować, a złośliwa teściowa robi wszystko, by obrzydzić Viktorii życie.
Nie ma co się oszukiwać, że W krainie kolibrów to wybitna literatura. Z początku autorka chyba nawet próbuje. Przedstawia tło historyczno-społeczne, dowiadujemy się co nieco o historii Argentyny i jej gospodarce w tamtych czasach. Opisuje dwa, a nawet trzy światy: wielojęzyczną biedotę emigracyjną zamieszkującą zaułki Buenos Aires, świat bogatych posiadaczy ziemskich oraz Indian, tubylców stopniowo wypieranych z ich terytoriów przez białych. Niestety te fragmenty są dosyć encyklopedyczne i działają raczej na niekorzyść fabuły. Myślę, że ta powieść mogłaby się toczyć gdziekolwiek, bo pisarka wcale nie eksploatuje tych wiadomości historycznych, by jakoś powiązać je z losami bohaterów. W końcówce książki, autorka daje się ponieść
wyobraźni, skręcając w stronę kina klasy B. Powieść staje się typową
przygodówką: mamy tu ucieczki, pościgi, porwania, pobyt w indiańskim
obozie. W krytycznych momentach zawsze dziwnym zbiegiem okoliczności (którego autorka nigdy nie tłumaczy) pojawia się jakiś wybawca, wyrastający jak spod ziemi... Nie zabrakło oczywiście wielkiej miłości, której udaje się przetrwać
próbę czasu i wielu niedogodności. Jest spektakularne padanie sobie w objęcia pogodzonych ze sobą przyjaciółek...
W krainie kolibrów to ewidentnie powieść bez drugiego dna: wszystko tu jest łopatologicznie wyłożone, bohaterowie są jednowymiarowi, albo dobrzy, albo źli. Szlachetność Anny momentami przyprawia o mdłości: to kobieta, która martwi się o wszystkich dookoła, tylko nie o siebie. Kiedy ktoś jej ubliża, czy zachodzi za skórę, ona nie potrafi być asertywna, tylko nieodmiennie gryzie się w język, podkula ogon i ucieka. Ciągle myśli kategoriami: tak nie wolno, tak trzeba, co ludzie powiedzą. Kiedy w desperacji szuka pomocy u Viktorii i faktycznie los się do niej uśmiecha - ona z wydumanych powodów odrzuca wyciągniętą do niej rękę. A potem oczywiście ma wyrzuty sumienia, bo nie jest w stanie zapewnić swojemu dziecku tego, co mają inne dzieci... Dlatego jej przemiana w silną, odnoszącą sukcesy przedsiębiorczynię nie wydaje się być wiarygodna - autorka zresztą bardzo wygodnie pomija ten wątek. Również zakochany w Annie Julius jest postacią wyidealizowaną bardziej niż pan Darcy, poczynając od tego, że czeka na swoją wybrankę przez wiele lat, z których wiele nawet nie ma z nią kontaktu. Co do motywów złych bohaterów - to nic się o ich nie dowiemy, oni po prostu są źli i jako tacy, zasługują na karę. Caspari pisze bardzo prostym, opisowym, miejscami egzaltowanym językiem,
charakterystycznym dla mało skomplikowanej literatury. Autorka ma
tendencję do nadmiernej rozwlekłości: powtarza się, pisze trzy razy o
tym samym, przez co fabuła robi wrażenie monotonnej. Tak jest zwłaszcza
na początku książki, zanim akcja się rozkręca, np. morska podróż do
Argentyny ciągnie się jak flaki w oleju, potem też w zasadzie niewiele
się dzieje, a losy Anny można podsumować jednym zdaniem: nie wiedzie jej
się. O niektórych wątkach autorka zapomina i ich nie kończy.
Jedyną refleksją, jaką można mieć po przeczytaniu W krainie kolibrów to ta, że emigracja to wcale nie taki łatwy kawałek chleba, a często można na niej trafić z deszczu pod rynnę... Dla mnie to za mało. Ze względu na prosty styl i "filmowość" opowiedzianej historii pewnie jednak powieść będzie się podobać wielu mało wymagającym czytelnikom.
Sofia Caspari, W krainie kolibrów, Wyd. Otwarte, 2015
Książka bierze udział w wyzwaniu Grunt to okładka oraz Czytam opasłe tomiska
Metryczka:
Gatunek: powieść historyczna
Gatunek: powieść historyczna
Główny bohater: Anna i Viktoria
Miejsce akcji: Argentyna
Czas akcji: XIX wiek
Ilość stron: 632
Moja ocena: 3/6Sofia Caspari, W krainie kolibrów, Wyd. Otwarte, 2015
Książka bierze udział w wyzwaniu Grunt to okładka oraz Czytam opasłe tomiska
Jakoś mnie ta książka nie przekonuje. Szczególnie ten jasny obraz sytuacji, czarno-biały. Przecież nic takie nie jest.
OdpowiedzUsuńCzyli typowa powiesc landscape a la Sarah Lark. Tyle tylko, ze ta pampa argentynska taka plaska... No chyba ze się bohaterowie gdzies do Patagonii przenoszą- tam to są landscapes!
OdpowiedzUsuńNie czytałam Sarah Lark, ale tak mi się skojarzyło, że ona też coś takiego pisuje
UsuńWreszcie ktoś napisał prawdę o tej książce. Naczytałam się ohów i jakoś wierzyć mi się nie chciało, że taka świetna. Okładka piękna, a co za nią się kryje???? No właśnie.
OdpowiedzUsuń