Poradnik-odradnik
Nie będę pisać, że książkę tę przeczytałam w jedno popołudnie. Nie mogłam spać, przewracałam się z boku na bok i tak gdzieś o północy sięgnęłam właśnie po Poradnik-odradnik Pauliny Młynarskiej. Zanim się zorientowałam, przeczytałam prawie pół książki, a resztę dokończyłam w niedzielny poranek.
Młynarska od pewnego czasu słynie ze swoich zdecydowanych poglądów na pewne rzeczy, z tego, że jest kobietą silną i niezależną. I jako taka nie karmi czytelnika (-czkę) papką, ale wali z grubej rury. Nie opowiada, jakie to jej życie jest wspaniałe, a jeśli będziemy tylko chcieli, i nasze będzie tak wyglądać. Pierwszy rozdział (choć to zależy z której strony zaczniemy) jest o tym, jak Młynarska w wieku 14 lat została wrzucona w świat filmu i doznała traumy, która właściwie wywróciła jej świat do góry nogami, determinując jej dalsze losy. To dlatego będąc 16-latką wyjechała, a właściwie uciekła do Francji. Drugi rozdział jest o paskudnej francuskiej chorobie na "F", czyli feminizmie. Do którego Młynarska przyznaje się bez żadnych "ale", bez słynnego polskiego "nie jestem feministką, ale...". Tu jej słowa jako żywo przypominały mi słowa Caitlin Moran; zresztą po przeczytaniu całej książki stwierdziłam że jest ona właśnie takim polskim odpowiednikiem Jak być kobietą, tyle, że o wiele lepszym. Młynarska nie pisze bowiem o pierdołach, nie zajmuje się cały czas seksem i własną waginą, ale zwraca uwagę na naprawdę istotne problemy dotyczące kobiet. Bez żadnego owijania w bawełnę. Jest o nieudanych związkach, o depresji dopadającej i najsilniejszych, o współuzależnieniu od toksycznego partnera, o blaskach i cieniach (ale głównie o cieniach) macierzyństwa, o samotnych podróżach, godzeniu się z własną metryką. O dbaniu o własny wygląd też, ale zajmuje to chyba miejsce na szarym końcu priorytetów Młynarskiej - nie jest ona jednak typową celebrytką wystającą na ściance i bawiącą się na przeróżnych rautach środowiska. Mało tu znajdziemy takich typowych porad - bardziej jest to opowieść autobiograficzna - ale te porady, jeśli już są, brzmią bardzo sensownie. Dotyczą one m.in. podróżowania oraz rozstawania się z partnerem oraz rodzicielstwa.
Młynarska od pewnego czasu słynie ze swoich zdecydowanych poglądów na pewne rzeczy, z tego, że jest kobietą silną i niezależną. I jako taka nie karmi czytelnika (-czkę) papką, ale wali z grubej rury. Nie opowiada, jakie to jej życie jest wspaniałe, a jeśli będziemy tylko chcieli, i nasze będzie tak wyglądać. Pierwszy rozdział (choć to zależy z której strony zaczniemy) jest o tym, jak Młynarska w wieku 14 lat została wrzucona w świat filmu i doznała traumy, która właściwie wywróciła jej świat do góry nogami, determinując jej dalsze losy. To dlatego będąc 16-latką wyjechała, a właściwie uciekła do Francji. Drugi rozdział jest o paskudnej francuskiej chorobie na "F", czyli feminizmie. Do którego Młynarska przyznaje się bez żadnych "ale", bez słynnego polskiego "nie jestem feministką, ale...". Tu jej słowa jako żywo przypominały mi słowa Caitlin Moran; zresztą po przeczytaniu całej książki stwierdziłam że jest ona właśnie takim polskim odpowiednikiem Jak być kobietą, tyle, że o wiele lepszym. Młynarska nie pisze bowiem o pierdołach, nie zajmuje się cały czas seksem i własną waginą, ale zwraca uwagę na naprawdę istotne problemy dotyczące kobiet. Bez żadnego owijania w bawełnę. Jest o nieudanych związkach, o depresji dopadającej i najsilniejszych, o współuzależnieniu od toksycznego partnera, o blaskach i cieniach (ale głównie o cieniach) macierzyństwa, o samotnych podróżach, godzeniu się z własną metryką. O dbaniu o własny wygląd też, ale zajmuje to chyba miejsce na szarym końcu priorytetów Młynarskiej - nie jest ona jednak typową celebrytką wystającą na ściance i bawiącą się na przeróżnych rautach środowiska. Mało tu znajdziemy takich typowych porad - bardziej jest to opowieść autobiograficzna - ale te porady, jeśli już są, brzmią bardzo sensownie. Dotyczą one m.in. podróżowania oraz rozstawania się z partnerem oraz rodzicielstwa.
To, co podkreśla Młynarska, jako podstawę, by w życiu nie robić z siebie ofiary, nie popadać w toksyczne związki i generalnie, nie marnować tego życia, to lubienie i szanowanie samej siebie. Niby banał, ale nie brzmi to w tej książce jak porady innej celebrytki, Beaty Pawlikowskiej, ale jak nauka wyniesiona z własnych błędów i porażek. Dziennikarka niewątpliwie przeżyła niejedno, wychowanie w artystycznej
rodzinie, dwie emigracje, cztery rozwody, wiele zawodów, jeszcze więcej
romansów, niezliczone ilości podróży. Na wszystko można popatrzeć tak,
lub siak, potraktować albo jako fuks, szczęście, albo jako błąd. Po drugie kobieta powinna być niezależna, a nie uwiązana do mężczyzny, licząca na to, że związek/małżeństwo jest sposobem na życie. Często nie jest, w czasach gdy co trzecie małżeństwo kończy się rozwodem. Tymczasem kobietom ciągle gra się na poczuciu winy, jeśli pracują, bo albo: jak godzi życie rodzinne z zawodowym, a jeśli nie godzi, bo nie ma dzieci, to pojawia się pytanie czemu, a nawet jakim prawem, tych dzieci nie ma. Ciągle praca kobiet jest gorzej płatna, traktowana z lekceważeniem (kobieta przecież winna być utrzymywana przez męża...), podobnie zresztą jak prawa kobiet w naszym kraju, że zacytuję autorkę: zmuszanie nas do życia według zasad, których autorzy nigdy nie poniosą osobistych konsekwencji przyjmowanych przez siebie praw. Widać u Młynarskiej takie zacietrzewienie, złość na to wszystko, ale to jest taka pozytywna złość, napędzająca do działania, do angażowania się, do brania własnego życia w swoje ręce, przeżywania swojego życia najpełniej i najpiękniej, jak się da, a nie tylko do narzekania. Dziennikarka swoją postawą sprzeciwia się typowemu polskiemu kołtuństwu,
postawie
Matki Polki, obłudzie każącej na wszystko narzekać i nie robić nic oraz
notorycznemu obwinianiu za swoje lenistwo braku pieniędzy. Szlag mnie
trafił, kiedy na LC w jednej z recenzji przeczytałam właśnie: Ciężko przyjmować mi rady od osoby, która notorycznie podkreśla, że
dzięki swojej rodzinie było jej łatwiej wejść w życie (jednocześnie
zapewniając, że do wszystkiego doszła sama – wyczuwam paradoks), a jej
główną poradą na każdy problem życiowy jest: „Jeśli to tylko możliwe,
poszukaj terapeuty!”. No cóż… patrząc na ceny takich usług, trudno mi
uwierzyć, żeby przeciętny Polak szukał pomocy właśnie w ten sposób. Tak,
u Polaka na nowy samochód jakoś kasa jest, na to żeby zapełniać wózek
jedzeniem w
markecie też, na fryzjera i paznokietki a jakże, ale kiedy trzeba wydać
trochę kasy na terapeutę i leczyć swoją psychikę, a nie ciało - wtedy
okazuje się, że pieniędzy na to nie ma. Podobnie jak na inne,
notorycznie zaniedbywane przez nas potrzeby duchowe: kulturę, relaks, naukę. Na to zawsze brakuje pieniędzy i czasu. Poza tym
Młynarskiej na pewno nie było łatwiej w życiu, bo miała znanych rodziców
- są tego blaski i cienie, o czym pisze w książce, podkreślając jak
ciężko zawsze pracowała. Wreszcie trudno obwiniać kogoś o to, że urodził
się w takiej, a nie innej rodzinie - co też niestety jest typowe dla
pełnych zawiści Polaków, patrzących krzywym okiem, jeśli tylko komuś
wiedzie się lepiej, niż jemu samemu, choćby nawet człowiek ten wypruwał
sobie żyły, by osiągnąć to co ma.
Dlatego podpisuję się obiema rękami pod tym, co głosi Młynarska i uważam, że tę książkę powinna przeczytać każda Polka, uważająca się za myślącą i niezależną istotę (lub mająca aspiracje, by takową być). Bo nie mogę pojąć, dlaczego kobiety w Polsce z uporem maniaka ciągle się od feminizmu odżegnują, ciągle uważają feministki za oszołomki, a wszystko, co dostaje łatkę feministycznego, z góry jest krytykowane i obśmiewane.
Paulina Młynarska, Na błędach! Poradnik-odradnik, Wyd. Prószyński i S-ka, 2015
Książka bierze udział w wyzwaniu Grunt to okładka
Metryczka:
Gatunek: poradnik
Gatunek: poradnik
Główny bohater: Paulina Młynarska
Miejsce akcji: Polska
Czas akcji: współcześnie
Ilość stron: 272
Moja ocena: 5/6Paulina Młynarska, Na błędach! Poradnik-odradnik, Wyd. Prószyński i S-ka, 2015
Książka bierze udział w wyzwaniu Grunt to okładka
Ha, ja też nie mogę zrozumieć, dlaczego kobiety w Polsce odżegnują się od feminizmu. Ja na pewno nie powiedziałabym: "nie jestem feministką, ale...". Przeciwnie, powiedziałabym raczej: "jestem feministką, ale...". Bo przekonanie, że kobieta ma prawo realizować się w życiu i podążać za swoimi własnymi aspiracjami (jakiekolwiek one by były) tak samo, jak każda inna istota ludzka (mniej więcej tak rozumiem feminizm), nie oznacza, że moje poglądy na życie i społeczeństwo są takie same, jak każdej innej feministki.
OdpowiedzUsuńUważam się za "niezależną i myślącą istotę", ale po książkę Młynarskiej raczej nie sięgnę, chociaż dla autorki mam wiele sympatii. Z prostego powodu: literatura poradnikowa po prostu mnie nie kręci. A już zwłaszcza literatura, która miałaby mnie uczyć, jak być kobietą :) Do mądrości życiowej i tak każdy musi dojść na własną rękę.
A tak przy okazji: może miałabyś ochotę przyłączyć się do blogowego festiwalu z okazji 200 rocznicy wydania "Emmy" Austen? Szczegóły znajdziesz u mnie na blogu. Mile widziane interpretacje feministyczne :)
To nie jest poradnik sensu stricte, raczej opowieść o życiowych doświadczeniach Młynarskiej...
UsuńTak, autobiografie też mnie nie interesują.
UsuńChętnie przeczytam. Zaintrygowałaś mnie, naprawdę.
OdpowiedzUsuń