Rush
Wybrałam się wczoraj do
kina na najnowszy film Rona Howarda - Rush (Wyścig). Ostatni raz byłam w kinie z rok temu –
straciłam zupełnie orientację odnośnie tego, co słychać w
kinematografii i gdyby nie to, że natknęłam się na wpis o tym
filmie na którymś z blogów, pewnie nie miałabym
pojęcia, że coś takiego nakręcono. No wstyd.
Rush opowiada historię
rywalizacji słynnych kierowców Formuły 1 z lat 70-tych: Niki Laudy
i Jamesa Hunta. Temat zainteresował mnie, bo mam w rodzinie
zagorzałego fana Formuły 1 – i to od wielu lat, a nie tylko od
czasów Roberta Kubicy. Zatem chcąc nie chcąc oglądałam wiele
wyścigów i coś tam o tym sporcie wiem: kiedyś, w czasach o
których opowiada film, Formuła była naprawdę niebezpiecznym zajęciem. Nieporównywalnie bardziej, niż jest nim dzisiaj. Ludzie
ginęli na torach. Niki Lauda twierdził, że akceptuje 20%
prawdopodobieństwo śmierci... Ostatnim kierowcą, który zginął w
zawodach Formuły był Ayrton Senna w 1994 roku. Rozpoczęło to dyskusję w Formule 1 na rzecz poprawy bezpieczeństwa. Dziś, po serii
wielu zmian, Formuła 1 właściwie całkiem zmieniła swój
charakter – nie ma już tankowania paliwa podczas wyścigu, zmiany
opon też zostały ograniczone, spektakularne kraksy zdarzają się
coraz rzadziej, choć dla niektórych to one były solą tego
sportu... Jest bezpieczniej, o ile bezpieczna może być jazda z
prędkością 300 km/h z bakiem pełnym paliwa...
Film jest mocny. Ja boję
się prędkości, tymczasem Rush zrobiony jest w taki sposób, że
widz czuje się nieomal wrzucony na tor – widzimy wyścig oczyma
kierowcy. W tych chwilach siedziałam wbita w fotel, serce waliło mi
jak młotem i miałam ochotę zakryć sobie oczy. Było mi naprawdę
obojętne kto wygra tę rywalizację, modliłam się tylko o to, żeby
nikomu nic się nie stało! Bo o ile historię Niki Laudy znałam, to
nic nie wiedziałam o losach Jamesa Hunta. Wypadek Niki Laudy to
straszna scena – Lauda spędził w płonącym bolidzie minutę
(zanim go wyciągnięto), mnie wydawało się to wiecznością. Obok
mnie siedział starszy pan, który z pewnością pamiętał te
zdarzenia sprzed lat – i przeżywał je na nowo... Zatem emocji
dostarczył mi Rush co niemiara. I bynajmniej nie były to emocje
związane z kolejnymi efektami specjalnymi lub zabijaniem
wyimaginowanych potworów. Jakżeż to też było inne od nudnego
obserwowania jak bolidy jeżdżą przez dwie godziny w kółko.
Dodatkowo atmosferę podbija fantastyczna oprawa muzyczna, autorstwa
mojego ulubionego Hansa Zimmera.
Ale w Rush nie chodzi
tylko o adrenalinę na torze - to przede wszystkim pokazanie
zderzenia dwóch kompletnie różnych osobowości, kompletnie różnych
stylów życia. Rozsądny, zimny, wyrachowany wręcz i nie
wzbudzający zbyt wiele sympatii Niki Lauda oraz ekstrawertyczny,
towarzyski playboy, żyjący z dnia na dzień, jakim był James Hunt.
Obaj są demonami prędkości, ale kierują nimi zupełnie inne
motywacje. Już z daleka widać było, że będzie iskrzyć i że nie
może się to dobrze skończyć... Co ciekawe żaden z tych
kierowców w filmie nie dominuje – to nie jest opowieść głównie
o Laudzie, czy głównie o Huncie – obydwaj są równoważnymi
bohaterami, w dodatku pokazanymi z dużą dozą sympatii. Są inni,
ale każdy z nich ma swoje racje. Wspomnieć tu trzeba o
doskonale dobranych odtwórcach głównych ról: Danielu Bruehl jako
Niki Laudy oraz zabójczo przystojnym Chrisie Hemsworthcie w roli
Hunta. Widać, że Hunt miał z definicji przewagę w postaci uroku
osobistego – ja byłam oczarowana obłędnie niebieskimi oczami
Hemswortha – lecz Danielowi Bruehlowi udało się pokazać charyzmę
Niki Laudy tak, że w niczym nie ustępował on Huntowi. Moja
sympatia w stosunku do tych dwóch mężczyzn została podzielona po
równo, nie potrafiłam wybrać komu kibicować. Czy bardziej
doceniać Laudę za jego hart ducha, za heroiczny powrót na tor
zaledwie kilka tygodni po wypadku, czy też Hunta za to, że postawił
na szali swoje życie, by wygrać rywalizację z Laudą i zostać
mistrzem świata? Zaciskałam kciuki za obydwu, za to, żeby się po
prostu nie pozabijali.
Lubię takie filmy, o
których myślę jeszcze długo po seansie – a Rush taki właśnie
jest. Szczerze mówiąc ten film zrobił na mnie większe wrażenie,
niż wszystkie przeczytane ostatnio książki. Może to efekt tego,
że tak długo nie byłam w kinie, ale nie wydaje mi się ;) To nie
jest prosta opowieść o konflikcie i rywalizacji – wręcz przeciwnie. Świadczą
o tym słowa Niki Laudy – współcześnie wypowiedziane – o
(nie żyjącym już) Huncie. Zadziwiające w kontekście tego, co widzieliśmy na ekranie.
Chcecie wiedzieć co powiedział? Zobaczcie film*.
O, a tu jeszcze kawałek z genialnej ścieżki dźwiękowej do filmu
Życie ma to do siebie, że potrafi pisać przewrotne scenariusze. W niedzielę wypadkowi uległa kolejna ikona Formuły 1 – 7-miokrotny mistrz świata, Michael Schumacher. Wypadek był nie na torze, ale na nartach... Teraz Schumacher walczy o życie w szpitalu. Niedługo będzie kończyć 45 lat...
Of course he didn't listen to me. For James, one world title was enough. He had proved what he needed to prove. To himself and anyone who doubted him. And two years later, he retired. When I saw him next in London, seven years later, me as a champion again, him as broadcaster, he was barefoot on a bicycle with a flat tire, still living each day like his last. When I heard he died age 45 of a heart attack, I wasn't surprised. I was just sad. People always think of us as rivals but he was among the very few I liked and even fewer that I respected. He remains the only person I envied - Niki Lauda
Życie ma to do siebie, że potrafi pisać przewrotne scenariusze. W niedzielę wypadkowi uległa kolejna ikona Formuły 1 – 7-miokrotny mistrz świata, Michael Schumacher. Wypadek był nie na torze, ale na nartach... Teraz Schumacher walczy o życie w szpitalu. Niedługo będzie kończyć 45 lat...
Of course he didn't listen to me. For James, one world title was enough. He had proved what he needed to prove. To himself and anyone who doubted him. And two years later, he retired. When I saw him next in London, seven years later, me as a champion again, him as broadcaster, he was barefoot on a bicycle with a flat tire, still living each day like his last. When I heard he died age 45 of a heart attack, I wasn't surprised. I was just sad. People always think of us as rivals but he was among the very few I liked and even fewer that I respected. He remains the only person I envied - Niki Lauda
Komentarze
Prześlij komentarz