Na pewno znacie historię pisarza Paula Sheldona, uwięzionego po wypadku samochodowym przez jego fanatyczną wielbicielkę, która okazała się szaloną morderczynią. Ja do dziś mam przed oczyma oscarową Kathy Bates z siekierą, w ekranizacji tej znanej powieści Stephena Kinga. Annie Wilkies jest rozwścieczona tym, iż Sheldon uśmiercił jej ulubioną powieściową bohaterkę, Misery. Żąda od Sheldona wskrzeszenia jej i napisania dalszego ciągu jej przygód. Ten oczywiście nie ma innego wyjścia, będąc uwięziony i zdany na łaskę i niełaskę Annie. Jego gehenna trwa wiele miesięcy... Pisarz jest jednocześnie przekonany, że skończenie powieści będzie równać się jego śmierci. Od dawna chciałam to przeczytać, bo wydawało mi się, że Misery będzie takim horrorem w wersji light: przecież nie ma w niej żadnych duchów, zjawisk nadprzyrodzonych, ani potworów. Tylko dwójka ludzi. Autor kontra czytelnik. Zapomniałam, że najgorszym potworem jest człowiek...

Wierzcie mi, myliłam się, jeśli myślałam, że będzie lekko, łatwo i przyjemnie. Nie było. Ta książka wprawiła mnie w absolutne przerażenie. To nie było napięcie, to było po prostu przerażenie tym, co jeden człowiek może zrobić drugiemu. Nie będę wam w szczegółach opisywać jak się czułam, ale nie było dobrze. Nie mam zbyt mocnych nerwów. Były takie chwile kiedy włosy stawały mi na głowie, a nawet kiedy miałam wrażenie, że za chwilę zemdleję. Z początku po prostu wczuwałam się w sytuację bohatera, więc mdliło mnie, kiedy czytałam o tym, jakich urazów doznał wskutek wypadku, odczuwałam jego fizyczne cierpienie związane z nimi. A także bezradność w obliczu kogoś, kto go krzywdzi, kto jest całkowicie nieprzewidywalny i kto de facto może zrobić z nim wszystko. W umyśle Sheldona Annie przekształca się w okrutną, dziką boginię podobną do afrykańskich bożków, lub do bogini Kali. Potem sprawdzają się najgorsze przeczucia (bohatera i czytelnika) i dzieje się mnóstwo niefajnych rzeczy.

Dziwne jest to, że Misery w gruncie rzeczy jest bardziej powieścią psychologiczną, niż powieścią akcji. Czytelnik śledzi cały czas to, co dzieje się w głowie bohatera: jego wręcz zwierzęcy strach, panikę, wolę przetrwania przeplataną z pragnieniem śmierci i zakończenia tego koszmaru, bezsilność, gniew. Są chwile, gdy Paul Sheldon wprost odlatuje w świat swoich snów, majaków, czy (tak żywej) wyobraźni. Wcale nie jest to literatura łatwa w odbiorze. Ta proza jest mroczna, ponura, paranoiczna i klaustrofobiczna, jak umysł psychopatycznej Annie Wilkies. Emanuje wprost jej szaleństwem, jej okrutnymi pomysłami. Może przyprawiać o dreszcze i koszmary senne. Jest boginią zła, ale jednocześnie Annie nie traci rysu człowieczeństwa - Sheldon boi się jej i nienawidzi jej, ale gdzieś w głębi duszy docenia to, że zmusiła go ona do napisania kontynuacji Misery oraz dostrzega to, że kobieta jest chora psychicznie, a nie po prostu zła. Portrety dwójki bohaterów oraz ich wzajemna relacja są tu dopracowane do perfekcji.

Oczywiście nie bez znaczenia jest, że bohaterem tej powieści jest pisarz - i Stephen King zamieszcza w tej książce mnóstwo refleksji na temat pisania. Opisuje jak świat fikcji może uzależnić, wciągnąć czytelnika. Wspomina wielbicieli Sherlocka Holmesa, Dickensa, czy Władcy Pierścieni. Oj, można sobie wyobrazić, że chętnie sterroryzowałoby się Conan Doyle'a, gdy ten zabił Sherlocka, lub - jeszcze chętniej - George'a Martina, aby ten przywrócił do życia Renly'ego, Robba, Lorasa i kilku innych bohaterów... King zauważa również, że pisanie jest narkotykiem, że autor staje się Szeherezadą nie tylko dla czytelnika, ale w gruncie rzeczy dla samego siebie. Gdy się pisze, odpływa się w inny świat. Potwierdzam to. Nie jestem pisarką, ale kiedy tworzę swoje teksty, odczuwam ulgę. Pisanie mnie uspokaja, daje odpocząć od problemów. 

Oj, chyba sporo wody upłynie, zanim odważę się sięgnąć po jeszcze jakiś klasyczny horror Stephena Kinga. A Misery będę długo pamiętać. Po jej skończeniu potrzebowałam sporej chwili, żeby ochłonąć. Bezbłędna.

Metryczka:
Gatunek: horror
Główny bohater: Paul Sheldon
Miejsce akcji: Stany Zjednoczone
Czas akcji: lata 80-te XX wieku
Ilość stron: 368
Cytat: Pisanie może być jak masturbacja, ale uchowaj Boże, gdyby miało się zmienić w akt autokanibalizmu.
Moja ocena: 6/6

Stephen King, Misery, Wyd. Prószyński i s-ka, 2009

Książka bierze udział w wyzwaniu Grunt to okładka

Komentarze

  1. O tak, mój zdecydowany numer jeden Kinga. I najlepsza ekranizacja, brr.

    OdpowiedzUsuń
  2. "Misery" jest na pewno jedną z bardziej udanych książek Kinga. Nie wzbudziła we mnie takiego zachwytu jak w Tobie, ale mogę powiedzieć, że czyta się ją świetnie nawet po kilkukrotnym obejrzeniu filmu. King jest (albo potrafi być, bo nie zawsze mu się chce) bardzo dobrym pisarzem. Z jednej strony mamy ciekawe studium relacji pomiędzy ofiarą i katem, a z drugiej - nie mniej ciekawy wątek dotyczący artystycznej wolności pisarza i jego relacji z czytelnikami (i wydawcami). A fragmenty, w których mamy szansę przeczytać dzieło tworzone na zamówienie makabrycznej wielbicielki, są na dodatek całkiem zabawne.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Te fragmenty fikcyjnej powieści były dla mnie sporą niespodzianką

      Usuń
  3. Cudownie straszna opowieść i bardzo dobra ekranizacja z genialną Kathy Bates !
    Czytałaś "Cmętarz dla zwierzaków" ? To chyba najmocniejsza, najstraszniejsza opowieść Mistrza..
    tommy z Samotni

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O nie, nie mam zamiaru brać się za "Cmętarz" - jak się zbiorę na odwagę to przeczytam jeszcze Lśnienie

      Usuń
  4. Wiele lat temu oglądałam film i porządnie mnie przeraził. Podejrzewam, że lektura nie była przyjemna ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Ja mam podobnie z książkami tego autora. Czytałam tylko ,,Cujo" i ,,Lśnienie". Obie w rocznych odstępach. Na razie już minęło prawie półtora roku i jeszcze nic nie wypożyczyłam :)
    Moje-ukochane-czytadelka

    OdpowiedzUsuń
  6. Te wątki psychologiczne szczególnie mnie zainteresowały :) Być może się rozejrzę za nią, w końcu Kinga nigdy dość :) Ach i Twój blog pięknie wygląda :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

instagram @dzienpozniej

Copyright © Dzień później