Książka Kingi Choszcz Prowadził nas los, o 5-letniej włóczędze dookoła świata była jedną z pierwszych książek, jaką opisałam na blogu. 6 lat temu. Dostarczyła mi ona tylu emocji, że postanowiłam to gdzieś spisać - i tak powstał pomysł, by pisać o książkach. Choć mam zupełnie inną osobowość od bohaterów książki, Kingi i Chopina, ich styl życia zupełnie do mnie nie przemawia, to jednak doceniłam ich pasję i optymizm, z jakim przemierzali świat. Dlatego dziś, po kilku latach z sentymentem sięgnęłam wreszcie po Moją Afrykę - książkę, która zakończyła peregrynacje Kingi na tym padole. Autorka bowiem zachorowała w trakcie swojej podróży na malarię mózgową i zmarła w Ghanie. 

Niestety Moja Afryka srodze mnie rozczarowała. Być może ja się zmieniłam i taka beztroska wędrówka dokąd oczy poniosą w ogóle mnie już nie bawi. Życie na walizkach i niepewność jutra nigdy mnie nie pociągały, nie dla mnie spanie pod gwiazdami i kurzenie się w pyle drogi. To dobre dla młodzieży, ale w wykonaniu dorosłego człowieka zakrawa to na ucieczkę od normalnego życia. Zwłaszcza, że Kinga niewiele za te niewygody otrzymała - kiedy się czyta Moją Afrykę, można odnieść wrażenie, że na tym kontynencie nie ma nic ciekawego do oglądania. W życiu bym tam nie pojechała, gdybym miała się kierować tylko tą lekturą. Tylko piach, namolne dzieci i kochliwi mężczyźni. Ok, ludzie są gościnni. Najgorsze jest jednak to, że ta książka jest niesamowicie nudna. Nudna, jak "dziennik pokładowy pogłębiarki" - że użyję określenia zaczerpniętego od Johna Gimlette. Jak to możliwe? Ano możliwe, jeśli czytamy w kółko tylko o tym, jak autorka wsiadła do złapanego środka transportu, przejechała x kilometrów, wysiadła, przenocowała, ewentualnie coś zjadła - i następnego dnia to samo. I liczenie każdego euro. I tak przez ileś stron. Straszliwa monotonia. Opisy otoczenia i tego, co autorka zobaczyła - szczątkowe. Zero informacji o kulturze odwiedzanych krajów, zero refleksji, poczucie humoru nieobecne. Po prostu dziennik przemieszczania się od punktu A do punktu B. Mnożą się za to w książce imiona spotykanych ludzi - o których nic nie wiemy i którzy czytelnikowi się mieszają - oraz nazwy miejscowości, zazwyczaj tak mało ciekawych, że nie zasługują nawet na kilka zdań opisu. Skoro nawet bajkowemu Fezowi autorka poświęca jedynie kilka linijek?! Uff. Nie winię nawet Kingi. Moim zdaniem, nie było komu tę książkę zredagować po śmierci podróżniczki. Rodzina po prostu przepisała jej dziennik podróży - składający się z mało interesujących szczegółów - i zrobiła z tego książkę. I wyszedł gniot, bo tak się tego nie robi. I nie można tej książki oceniać tylko przez pryzmat tego, że autorka już nie żyje.

Po śmierci Kingi wszyscy podkreślali to, jak podziwiają ją za to, że miała odwagę by realizować swoje marzenia. Moim zdaniem to nie odwaga - to po prostu osobowość, podparta wychowaniem. Trzeba umieć ryzykować i zaprzyjaźniać się z kimś po dwóch zdaniach - jeśli ktoś tego nie potrafi, nie ma co wybierać się w podróż śladem Kingi - i żadna odwaga tu nic nie da. Poza tym to słowa takie, jak gdyby autorka co najmniej poleciała na Marsa lub odkryła lekarstwo na raka. To za takie rzeczy można kogoś podziwiać, a nie za to, że włóczy się bez celu po świecie. Epoka hipisów już minęła. Czy należy kogoś podziwiać za to, że jest szalony i nierozważny? A chyba takie mamy czasy: liczy się fun, przygoda, szaleństwo, a nie zdrowy rozsądek. Dla mnie Kinga była zbyt lekkomyślna i momentami naprawdę naiwna. Moja Afryka jest takim memento mori. Podróżniczka opisuje, jak na swojej drodze napotkała grupę Izraelek, które przestrzegały ją przed afrykańskimi chorobami. Oczywiście autorka ostrzeżenia te wyśmiała. Free spirit zwyciężył z rozsądkiem. Pozwólcie więc, że ponownie zacytuję, to samo, co na końcu wpisu o Prowadził nas los, bo słowa te idealnie pasują do Kingi Choszcz:
To prawda - do odważnych świat należy. Tylko po co komu cały świat? Na awersie medalu za odwagę wygrawerowano maksymę: żyje się tylko raz!  No właśnie: tylko raz. Druga strona tego medalu też zawiera pewne życiowe prawdy. Wygrawerowano je dużo mniej krzykliwymi czcionkami, ale dość dobitnie: Ostrożni żyją dłużej od odważnych. Umierają mniej tragicznie. I rzadziej przy tym krzyczą ze strachu.
Metryczka:
Gatunek: literatura podróżnicza
Główny bohater: Kinga Choszcz
Miejsce akcji: Afryka Zachodnia
Czas akcji: 2006 rok
Cytat: Jeśli muzułmański mężczyzna ci coś obieca, uwierz w 50% tego i będzie dobrze. A jeszcze lepiej - w 40.
Moja ocena: 3/6

Kinga Choszcz, Moja Afryka, Wyd. Bernardinum, 2008

Komentarze

  1. Zgadzam się z Tobą w 100 proc. Historia Kingi zupełnie mnie nie urzekła :), mówiąc kolokwialnie.
    Cały ten szum, może, wynikał z początków wolnej turystyki, po czasach izolacji. Takie mam wrażenie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Często czytam książki podróżnicze i zawsze spędzam w ich towarzystwie miło czas...

    OdpowiedzUsuń
  3. Ciekawa jestem zatem, jak wypada książka o Nepalu. Była to pierwsza wyprawa Choszcz, a podczas niej też pisała pamiętnik, który potem jej rodzina postanowiła wydać.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

instagram @dzienpozniej

Copyright © Dzień później