Zdobywam zamek
Gdyby nie entuzjastyczne opinie na blogach pewnie bym nigdy
po tę książkę nie sięgnęła, bo na młodzieżówki jestem za stara. Powieść, wydana
w Anglii po raz pierwszy w 1948 roku – u nas doczekała się tłumaczenia dopiero
po ponad 60 latach – to też swoisty ewenement. Czyżby zawierała jakieś
wywrotowe treści? Nic podobnego. Zdobywam zamek to pisana w konwencji
pamiętnika opowieść nastolatki, porównywana do Błękitnego zamku Lucy Maud
Montgomery (tego ostatniego nie czytałam, więc nie mogę się odnieść). 17-letnia
Cassandra mieszka ze swoją rodziną w podupadającym zamku w Surrey, niedaleko
Londynu. Rodzina ta jest - delikatnie
mówiąc – ekscentryczna: ojciec-pisarz, od lat cierpiący na niemoc twórczą, dużo
młodsza od niego żona – modelka, starsza siostra i młodszy brat. Pies i kot.
Jest ciężko, bo Mortmaine'owie nie mają żadnych dochodów i w oczy zagląda im
bieda, a po domu hula wiatr… Poznając jego zakamarki balansujemy pomiędzy
naszymi romantycznymi wyobrażeniami o średniowiecznych zamczyskach, a brutalną
prawdą o przeciągach i braku podstawowych wygód. Opisy biedy doskwierającej
rodzinie dziewczyny są bardzo dosłowne – może i pisanie
pamiętnika w świetle świec jest romantyczne, ale czy aby na pewno chciałybyśmy
tego doświadczać na własnej skórze? Niespodziewanie jednak w życiu sióstr
pojawia się dwóch młodych Amerykanów, którzy odziedziczyli sąsiedni majątek. I
zaczynają się gry małżeńskie…
Nawiązania do Jane Austen narzucają się same, są nawet
sceny, kiedy sama główna bohaterka nawiązuje do twórczości tej pisarki.
Wprawdzie akcja Zamku rozgrywa się w pierwszej połowie XX wieku (aczkolwiek
dokładnie nie wiadomo kiedy, co mi trochę przeszkadzało), ale dylematy sióstr
są jak żywcem wyjęte z wieku XIX. Jedyną szansą na poprawienie swojego losu
upatrują panny w korzystnym zamążpójściu i kiedy tylko los stawia na ich drodze
mężczyznę (a w zasadzie dwóch mężczyzn) – pierwszą ich myślą jest jak go
złowić. Cassandra jest tą mniej wyrachowaną z dwóch sióstr. Tak jak każda
nastolatka marzy o miłości, jest idealistką. Mimo biedy nie traci pogody ducha,
potrafi zrobić „coś z niczego”, śmiać się i dobrze bawić. Jest także bystra i dowcipna oraz – jak na
17-latkę - pod pewnymi względami bardzo jeszcze dziecinna. Cassandra jest jak z
innych czasów, tak bardzo niewinna i świeża, na poły wzięta z Jane Austen, na
poły z Alicji z krainy czarów, rozważna i romantyczna zarazem ;) W miarę czytania Zamku możemy obserwować jak
dziewczyna dorośleje, do czego przyczynia się pierwsza miłość. Też trochę
naiwna, ale w gruncie rzeczy spostrzeżenia dziewczyny a propos natury miłości
okazują się całkiem trafne. Miłosne perypetie sióstr wiodą również moje
myśli w kierunku szekspirowskich komedii; generalnie w powieści wiele jest
literackich odniesień, co czyni z niej dodatkową gratkę dla bibliofilów.
Poprzez fakt, że narratorką jest nastoletnia dziewczyna,
jest w Zdobywam zamek coś z atmosfery powieści młodzieżowych – mnie się to
kojarzyło z naszą rodzimą Jeżycjadą. W książce panuje dosyć pogodny nastrój i
czytelnik nie ma wątpliwości, że to wszystko zmierza do szczęśliwego
zakończenia. Z drugiej strony wcale nie
jestem przekonana, że jest to rzeczywiście książka skierowana tylko do
młodzieżowego odbiorcy. Poza opisami miłosnych cierpień, można
natknąć się w niej na całkiem poważne fragmenty (rozmyślania Cassandry) dotyczące np.
wiary w boga czy miłości. Te wynurzenia pewnie zanudziłyby współczesną młodzież. Niewątpliwie powieść mocno zyskuje
na swoim uroku z jeszcze jednego powodu: ponieważ jest bardzo, ale to bardzo
angielska. Zamek w którym mieszka rodzina ma średniowieczny rodowód, w powieści
przewijają się opisy angielskich krajobrazów, domostw o historycznych
korzeniach oraz typowo brytyjskich obyczajów. Cassandra wykazuje się iście
angielskim poczuciem humoru. Poza tym sami bohaterowie są jakże brytyjscy w tym
swoim stoickim znoszeniu niedogodności losu, dbałości o maniery, wrażliwości,
patriotyzmie, a nawet ekscentryczności.
Pozycja na pewno oryginalna i wyróżniająca się na tle innych
książek (zwłaszcza młodzieżowych) wydawanych obecnie. Urocza i zabawna w
staroświeckim stylu. Podobało mi się to, bo kojarzyło z czasem dzieciństwa, ale
też nie mogę powiedzieć, bym książka zachwyciła się aż tak mocno, jak większość
blogosfery. Czasami powieść mi się dłużyła i nie mogłam opędzić się od
wrażenia, że Cassandra jest nazbyt „rozmyślnie naiwna”, niedzisiejsza nawet jak
na lata 30 ubiegłego wieku. Gdyby porównać ją np. z Marianną z Upalnego lata
Marianny (nie wspominając o dzisiejszych nastolatkach) – to dzieli je cała
przepaść, kulturowa i osobowościowa.
Nie mogę nie pochwalić bardzo starannego polskiego wydania książki – okładka jest po prostu piękna, a w środku znalazły się ryciny, kojarzące mi się ze starymi, klasycznymi wydaniami literatury dziecięcej, jak chociażby Alicja w krainie czarów czy Prosiaczek Fryderyk.
Dodie Smith, Zdobywam zamek, Wyd. Świat Książki, 2013
Odkąd tylko ujrzałam tę książkę w zapowiedziach, wiedziałam, że to lektura stworzona dla mnie. Nie miałam jeszcze okazji jej czytać, ale wierzę, że niebawem to zmienię...
OdpowiedzUsuńU mnie ta książka czeka na przeczytanie, ale tylko dlatego, że chcę na nią mieć więcej wolnego czasu (po świętach) i się nią podelektować :). Żałuję tylko, że nie kupiłam w oryginale. Boję się, że po przetłumaczeniu mogła troszkę na uroku stracić :(.
OdpowiedzUsuń