Tygrysie wzgórza

Wakacje w pełni, upał niesamowity, asfalt się roztapia, więc kontynuuję spotkania z literaturą z egzotycznych krajów. Tym razem indyjskie Przeminęło z wiatrem. Odbyłam literacką podróż do południowych Indii, żyznej krainy kawy, herbaty i pól ryżowych. Nie sposób nie zakochać się w tamtejszych krajobrazach kreślonych bardzo sugestywnie przez indyjską autorkę. To kraina mlekiem i miodem płynąca. Wzgórza kipiące zielenią, morze wszelakich kwiatów, powietrze przesycone aromatem jaśminu, złotokapu i bambusa. Egzotyczne zwierzęta i piękni ludzie: kobiety w kolorowych sari, pobrzękujących kolczykach i bransoletkach, dumni mężczyźni realizujący się na polowaniach. To także kult miejscowych bóstw, niezwykłe obrzędy, duchy przodków czuwające nad żywymi. Przełom XIX i XX wieku, w Indiach ciągle żywy jest kolonializm, choć wydaje się, iż w Kodangu nikt o nim nie słyszał...

Główną bohaterkę powieści, Dewi, poznajemy w dniu jej narodzin. Jest pierwszą od kilkudziesięciu lat dziewczynką w rodzinie i dlatego dzieckiem hołubionym i rozpieszczanym. Dostaje wszystko, na co ma ochotę. Już w wieku kilku lat jej najwierniejszym towarzyszem zostaje Dewanna, osierocony przez matkę chłopiec z jednej ze spokrewnionych rodzin. Początkowo zahukany chłopczyk zyskuje pewność siebie, kiedy dzieci trafiają do misyjnej szkoły – tam okazuje się jednym z najbardziej utalentowanych uczniów, w przeciwieństwie do Dewi, która do nauki się nie garnie. Za to już mając 9 lat zakochuje się w o wiele starszym od siebie Maću, kuzynie Dewanny, pogromcy tygrysa. Tylko za niego chce wyjść za mąż. Mijają lata, dziewczyna dojrzewa i odrzuca oświadczyny wszystkich kandydatów do jej ręki, ciągle marząc o Maću. To zaledwie początek perypetii Dewi i Dewanny. Oczywiście ich losy się komplikują, a szczęście coraz bardziej oddala. To odwieczna opowieść o tym, jak krzywdzą nas ci, co powinni nas kochać, jak reputacja i honor rodziny są ważniejsze od czyjegoś szczęścia. Jak nieszczęścia, które dosięgają bohaterów przeradzają się w kolejne tragedie, bo życiowe decyzje podejmowane są pod wpływem wyrzutów sumienia, poczucia krzywdy, zemsty lub ślepego trzymania się tradycji. Sami sobie też szkodzimy bezmyślnością, brakiem wrażliwości, nieumiejętnością porozumienia się z tymi, na których nam zależy oraz nieumiejętnością wybaczania. A konsekwencje tego rozciągają się na kolejne pokolenia.
Urazy narastają. Jeśli nie zostaną świadomie odrzucone, narastają i karmią się sobą. Nasze serca twardnieją od nich, gęstnieją i wyżłabiają się. Z początku próbujemy zrywać strupy, by pozostać nieskalani i niewinni jak dawniej. Z czasem to jednak coraz trudniejsze. To wymuszone zrywanie bandaży, odświeżanie bolesnych wspomnień. Łatwiej je zamknąć, odsunąć, przemilczeć. Taszczyć je niczym niewidzialny kamień u szyi. Zostawiamy rany w spokoju. Nasza skóra twardnieje, warstwa po warstwie, aż w końcu pewnego dnia budzimy się i odkrywamy, że staliśmy się nieodwracalnie uodpornieni. Zakorzenieni w zabliźnionej przeszłości, podczas gdy świat poszedł naprzód.
Niesamowicie mnie podobne historie denerwują i dlatego denerwowałam się i wzruszałam również czytając Tygrysie wzgórza, choć historia ta była dla mnie do bólu przewidywalna. Oczywiście Dewi wyrasta na piękność, a skoro tak, to na pewno będą kłopoty... Jeśli miłość, to oczywiście wieczna... Wiadomo też, że jeśli żołnierz obiecuje sobie, że to ostatnia bitwa i po niej wraca do domu, to na pewno coś mu się stanie...
Głównej bohaterki, Devi nie potrafiłam obdarzyć sympatią – najpierw jest ona rozpuszczoną dziewczyną, myślącą tylko o zdobyciu mężczyzny, potem, kiedy los daje jej po głowie staje się silna, ale nadal jest samolubna i niewrażliwa na potrzeby innych. Łamie konwenanse, bo nie ma już nic do stracenia. Zgadzam się z nią tylko w tym, że w życiu trzeba być silnym, bo jeśli się takim nie jest, to ludzie nas zadepczą. Tym samym Tygrysie wzgórza to kolejna opowieść o silnych kobietach, dźwigających na swoich barkach cały trud życia codziennego i słabych mężczyznach, których rola wydaje się sprowadzać tylko do prokreacji...

Wspominałam już o niesamowitym klimacie stworzonym przez autorkę w powieści. Jeśli w Tanamerze brakowało mi atmosfery tropików, to w Tygrysich wzgórzach dostałam ją aż z nawiązką. Bogactwo opisów, kreujące scenerię wydarzeń z początku mnie zachwyciło. Jeśli czegoś zabrakło, to kulinarnych smaków i aromatów, które zazwyczaj pojawiają się w tego typu lekturach. Jednak po jakimś czasie te powtarzające się ciągle opisy zaczęły mnie irytować. Obudowane jest nimi każde zdarzenie, obrzęd, święto, a nawet czynności życia codziennego, nie wspominając już o krajobrazach. Wydaje się, że w książce tej każdy rzeczownik musi być poprzedzony przymiotnikiem. Zauważalne jest to szczególnie w pierwszej połowie książki, w której akcja posuwa się jakby w zwolnionym tempie, a moje myśli przy czytaniu zaczęły gdzieś uciekać. Wycięcie połowy tych kwiecistych opisówek w niczym by jej nie zaszkodziło. Trzeba również dodać, że Indie z powieści Sarity Mandanny to takie Indie bardzo podkoloryzowane, bajkowe, jak z bollywoodzkich filmów. Autorka nie porusza w książce żadnych problemów społecznych, bohaterowie powieści żyją w pięknych domach, w dostatku, nie znajdziemy tu nędzy, kwestii kast, konfliktów na tle religijnym, ani nawet katastrof naturalnych. Tygrysie wzgórza to przede wszystkim historia miłosna.

Historia opowiedziana w Tygrysich wzgórzach nie jest w najmniejszym stopniu oryginalna – miałam wrażenie, że już to gdzieś czytałam, i to nie raz. Mimo, że akcja książki jest bardzo silnie osadzona w Indiach, to jej przesłanie jest uniwersalne – to mogło się zdarzyć wszędzie: w Ameryce, w Europie, nawet w Polsce. Jednak Tygrysie wzgórza to bardzo dobra beletrystyka, zapewniająca doskonałą rozrywkę i oderwanie się od szarej codzienności. Czyta się ją świetnie, zwłaszcza gdzieś pod chmurką. Oddaję autorce, że powieść jest bardzo dobrze napisana: pięknym literackim językiem, wyrafinowanym i bogatym w detale. Porusza wyobraźnię i zmysły, fascynuje egzotyką, wzbudza wiele emocji, wreszcie zachęca do pozostania w podobnych, tropikalnych klimatach. 

Sarita Mandanna, Tygrysie wzgórza, Wyd. Otwarte, 2011

Komentarze

instagram @dzienpozniej

Copyright © Dzień później