Wyznania otrzeźwiałego ekologa

Zacznę może od przedstawienia autora: Paul Kingsnorth jest angielskim pisarzem, ekologiem, współzałożycielem Dark Mountain Project. Książka składa się z szeregu esejów, w których na centralnym miejscu stoi ekologia. Jej tytuł może być mylący: nie spodziewajcie się w niej krytyki ekologii, dyskredytowania jej założeń i "nawrócenia" na palenie węglem - ta książka to raczej "wyznania zniechęconego ekologa": zniechęconego tym, co ludzkość wyprawia i nie wierzącego, że da się odwrócić kierunek w jakim to zmierza. To jest krytyka naszego społeczeństwa, konsumpcjonizmu, bezmyślnej wiary w technologię i odłączenia się od natury. 

Autor krytykuje też ruch ekologiczny, z którym się już nie identyfikuje, gdyż ten zmienił swoje paradygmaty, de facto został też przemielony i wchłonięty przez kapitalizm, by stać się jego kolejnym narzędziem. Mówiąc wprost, zielonych zainfekowała technokracja. Mowa o tym, że ideały przyświecające ekologii (które ludzie lubią obecnie nazywać “naiwnymi”, czy “idealistycznymi”) zamieniły się w przeliczanie na pieniądze, gadanie o liczbach i wskaźnikach oraz użyteczność dla człowieka. 

Współczesny ekologizm padł ofiarą kultu użyteczności, podobnie zresztą jak każda inna sfera naszego życia, od nauki po oświatę. Teraz nie zostaje się ekologiem za sprawą reakcji emocjonalnej odczuwanej w odludnych miejscach. Dziś robi się to po to, by promować tzw. zrównoważony rozwój. (...) Rzecz w tym, aby podtrzymać naszą cywilizację na odpowiednio wysokim poziomie komfortu*, który bogaty świat, czyli my, uznaje za właściwy, i robić to tak, by nie niszczyć przy tym “kapitału naturalnego” lub też “zaplecza surowcowego”. Innymi słowy jest to kawał całkowicie skoncentrowanego na człowieku politykierstwa pod przykrywką troski o planetę. 
Neoekolodzy wpadają w to myślenie i mówią to, co cywilizacja chce usłyszeć, a więc że możemy uciec od pułapki rozwoju. Przystosowali się do obowiązującej narracji, ponieważ:  

Gdy Zieloni mówią o koncepcji zerowego wzrostu, oskarża się ich o myślenie życzeniowe. Gdy krytykują konsumeryzm, oskarża się ich o snobizm i hipokryzję. Jeśli ekolodzy bezpośrednio angażują się w działania mające chronić dziką przyrodę, stają się terrorystami, a gdy kwestionują plany na przyszłość, w których wygląda ona jak teraźniejszość, stają się naiwnymi idealistami. 
Znamy to? Znamy. Doświadczam tego na własnej skórze. To dlatego nawet ekolodzy przestali już mówić o pięknie przyrody, o jej wartości samej w sobie, o prawie do życia wszystkich istot, a nie tylko człowieka… o tych wszystkich “romantycznych” i niedzisiejszych kwestiach, które w ogóle nie są rozważane w dyskursie o zrównoważonym rozwoju. Tymczasem dla każdego biofila - takiego jak autor i jakim ja też jestem - są to kwestie fundamentalne. Takie osoby ogarnia czarna rozpacz, kiedy widzą, jak to, co kochają umiera wskutek działalności człowieka (i jak ten człowiek mało się tym przejmuje) - i o tym również pisze Kingsnorth. 

W zrównoważonym rozwoju chodzi bowiem w gruncie rzeczy o ludzką sprawiedliwość społeczną, ludzki rozwój. Nagle niekończący się wzrost gospodarczy okazał się rzeczą dobrą, bo przecież prawem ubogich jest stać się zamożnymi. Poza tym - jak pisze Kingsnorth - ekologia traktowana jest dziś jak wymysł klasy średniej, burżuazyjne gadanie, gdy tymczasem klasy niższe nie mają na to czasu ani pieniędzy (tak tak, to zarzucanie Ostatniemu Pokoleniu, ze są dzieciakami z dobrych domów, które mogą sobie pozwolić na przesiadywanie na drogach, gdy tymczasem pracujący ludzie spieszą się do swoich zajęć). 

Niestety ja też tak to widzę. Tzw. zrównoważony rozwój jest polem do przysparzania firmom kolejnych zysków i uprawiania greenwashingu. Przy czym ów zrównoważony rozwój/zielone kompetencje pozostają na papierze -  tworzymy kolejne raporty, tabelki i zestawienia. I opowiadamy jacy to jesteśmy “ekologiczni”. Nie idzie za tym samoograniczanie się, gdyż potrzebujemy coraz więcej i więcej energii (m.in. po to żeby nakarmić maszyny i sztuczną inteligencję), więc teraz dewastujemy przyrodę stawiając wiatraki, farmy fotowoltaniczne i zapory na rzekach. Tak, być może przez to emitujemy mnie CO2, ale jego emisja jest tylko jednym z wielu problemów ekologicznych i przejawem myślenia, które nadal się nie zmienia: że gospodarka musi rosnąć, a przyroda jest po to by nam służyła do generowania zysków. 

(...) Powinno być wystarczająco jasne do czego to wszystko prowadzi, jednak wielu pozornie świadomych ludzi woli tego nie widzieć. Mamy tu do czynienia z tą samą starą śpiewką, a wiec ekspansją, kolonizacją i postępem ludzkości, tyle że bez węgla. Jest to ostatnia faza naszego lekkomyślnego, egoistycznego i powodowanego ślepą ambicją niszczenia tego, co dzikie, czyste i pozaludzkie. 

Podoba mi się podejście opisane przez Jasona Marka, a cytowane przez Kingsnortha: 

Ochrona przyrody polega na samokontroli oraz stanowi wyraz dyscypliny nakazującej zostawić odpowiednio dużo samej naturze [tak jak to robiły ludy pierwotne]. Powściągliwość, dyscyplina, pokora i samokontrola. Tak wiem, to są wartości staromodne (...) jednak wciąż są znaczącą przewagą dla tych, którzy wybrukowaliby wszystko, co tylko można, dla kilku dolców. 
Moim zdaniem zachwycamy się postępem i technologiami, a takie myślenie jest de facto reliktem przeszłości - spadkiem po dawnych czasach, gdy musieliśmy z przyrodą walczyć, by przeżyć oraz po epoce oświecenia, kiedy na piedestał wynieśliśmy rozum, a natura była bezrozumnym tworem, który trzeba okiełznać. Tylko że dawniej człowiek jednak zawsze był podporządkowany naturze, ona miała nad nami przewagę, podczas gdy dziś to my zagrażamy naturze i powinniśmy ją chronić i hołubić, a nie nadal niszczyć czy poddawać kontroli. Przyznał to nawet Kościół, w osobie papieża Franciszka (tymczasem nasz polski Kościół nadal jest na etapie czynienia sobie ziemię poddaną i piętnowania ekologizmu jako grzechu). Wpadliśmy w tak zwaną pułapkę postępu, co tez jest koncepcją wartą przeanalizowania**. 

Każda forma doskonalenia naszej wiedzy i technologii tworzy nowe problemy, które będą wymagały kolejnych udoskonaleń. Te z kolei sprawiają, że społeczeństwo się rozrasta, robi się coraz bardziej złożone, coraz słabiej skrojone na ludzką miarę, stwarza coraz większe zagrożenie dla życia pozaludzkiego i sprawia że rośnie ryzyko załamania pod własnym ciężarem [patrz koncepcja antykruchości]. 

(...) postęp przypomina mechanizm zapadkowy, który z każdym obrotem coraz bardziej wciąga nas w tryby maszyny stworzonej po to, by rozwiązać problemy wykreowane przez sam postęp. Jest już za późno na myślenie o racjonalnym rozmontowaniu tej maszyny, zresztą któż by tego chciał? Nie można zaprzeczyć, że choć stopniowo zadusza ona nas oraz nasz świat, to jednak dostarcza też sporo korzyści. Właśnie te korzyści sprawiają, że zazwyczaj milczymy i nie skarżymy się, gdy Maszyna toczy się (...). 
Efektem tego jest upadek naszego świata podczas gdy my udajemy, że nic się nie dzieje. I nic nie robimy, bo taki jest nasz wybór - wolimy dzisiejszą wygodę, niż przyszłość naszych dzieci, czy - już w ogóle jakichś abstrakcyjnych ptaszków, owadów czy lodowców. 

Życie w czasach upadku jest zdumiewającym doświadczeniem, ale chyba najbardziej zdumiewa to, czego nikt nie chce przyznać - że mamy do czynienia z upadkiem. Chociaż coraz trudniej w przekonujący sposób zaprzeczać efektom 50 lat “wzrostu” (...) to nasi rządzący trzymają front dzielnie. Nikt nie chce być tym pierwszym, który powie, że tama pękła, a jej naprawa jest już niemożliwa. 

Dlaczego tak jest? Jak tłumaczy autor tym czymś, czego unikamy, jest tzw. „natura”, a fakt, od którego próbujemy odwrócić uwagę, dotyczy naszej przynależności do niej, życia w niej, a więc świadomości, że wszystko, co jej robimy, robimy samym sobie.  

Każdy świat się kiedyś skończy, imperia upadają od zawsze, klimat zmieniał się już wcześniej, a jedyną stałą rzeczą jest zmiana. Pocieszamy się takimi narracjami, aby jakoś przebić się przez mrok. Dzięki nim możemy nadal unikać zmierzenia się z ogromem tego, co zrobiliśmy i co wciąż robimy. Pozwalają nam również udawać, choćby jeszcze przez chwilę, że żyjemy we właściwy sposób, że to normalne i nieuniknione, że będzie tak nadal oraz że z problemami tymi można się uporać dzięki rozważnemu wykorzystaniu osławionej ludzkiej inteligencji. Ale czy na poziomie prymarnym, intuicyjnym ktoś na serio w to wierzy? Myślę czasem, że w głębi serca, czyli tam, gdzie wciąż jesteśmy dzikimi zwierzętami, każdy z nas wie, co zrobiliśmy. To prawda, że każdy świat się kiedyś skończy, ale nie w taki sposób. ten koniec jest inny. ten przerasta wszystkie, których doświadczyliśmy od początku istnienia naszego gatunku. My jesteśmy za niego odpowiedzialni i będziemy musieli go przeżyć, o ile to w ogóle możliwe. 

Od refleksji na temat świętości natury autor przechodzi do przemyśleń na temat nauki, w tym tej, w której znowu człowiek stawia się w miejsce boga, chcąc np. ożywiać wymarłe gatunki oraz do dążenia niektórych, by stopić się w jedno z Maszyną. Czego wynikiem jest szalony wyścig prac nad AI. Nawiasem mówiąc, bardzo fajnie podsumowuje to esej Kingsnortha, mówiący o rozumienia pojęcia “romantyczność” oraz o koncepcji Leopolda Kohra “małe jest piękne”: małe państwa, małe narody i małe gospodarki są bardziej pokojowo nastawione, zamożniejsze i bardziej kreatywne od wielkich mocarstw czy superpaństw. Zatem 

Kryzys światowy, z jakim obecnie mamy do czynienia jest kryzysem wzrostu, ale nie w takim sensie o jakim zazwyczaj słyszymy. Nie jest on wynikiem tego,że wzrost jest zbyt mały, ale przeciwnie, zbyt wielki. 

Doszłam do wniosku, że taka wrażliwość na przyrodę, jaką prezentuje autor, czy inni ekolodzy, jest udziałem tylko niektórych ludzi, reszta ma do przyrody stosunek obojętny. Biofilów być może wcale nie jest tak mało, ale najwyraźniej niewystarczająco wielu, by stawić opór niszczycielom i tym, którym po prostu jest to obojętne. Czy da się z przerażeniem patrzeć na postępujący atak człowieka na przyrodę, być zdeterminowanym i starać się temu zapobiec, a przy tym wiedzieć, że w zasadzie nic z tym nie można zrobić, nieważne jakbyś się starał? Czy da się patrzeć w przyszłość, która jawi się w coraz ciemniejszych barwach, odrzucić złudne nadzieje i desperacki pseudoptymizm, nie popadając zarazem w rozpacz? - pyta autor. Kingsnorth niestety ma kassandryczne wizje naszej przyszłości i pisze o tym wprost w tej książce. Zwłaszcza, że sam - jako obywatel bogatego, rozwiniętego państwa - czuje się częścią tego problemu, osobą uprzywilejowaną w ten sposób, że może sobie wygodnie żyć w kraju, który rozwinął się za sprawą setek lat grabieży. (...) to z kolei oznacza, że jestem też blisko szczytu piramidy ludzkiej chciwości i destruktywności, które wiodą świat natury w przepaść. *** Jego eseje są bardzo osobiste i emocjonalne. Każdy zatroskany stanem naszej planety na pewno się w tych rozważaniach odnajdzie i należy chyba bardziej rozpatrywać tę książkę w tym kontekście: jako rzecz, dającą poczucie, że nie jest się samemu w tym przerażeniu i depresji klimatycznej****, ale że są inni ludzie, którzy też tak czują. Choć nie wiem, czy sposób autora na radzenie sobie z własnymi emocjami i rozczarowaniem odnośnie ruchu ekologicznego - będzie dla wszystkich przekonujący. Do mnie bardziej przemawia maksyma o pesymizmie rozumu i optymizmie woli. Na koniec jest też trochę przemyśleń o Anglii i o angielskiej tożsamości. Lektura jest więc pesymistyczna, ale stanowi pole do wielu przemyśleń - mój egzemplarz jest pełen zakładek i podkreśleń. Postawiłabym ją na półce obok Końca lodu oraz O czasie i o wodzie. Najfajniejszym podsumowaniem będzie chyba fragment recenzji z Goodreads, w której ktoś pisze: 

Don't let this be the first book on environmentalism you read, or even one of the first. Read the others first, read all one books on technology too, sign some petitions, buy eggs from a neighbour, grow vegetables, and then when you despair read this. It's not that it's hopeful, it's just honest.
Metryczka:
Gatunek: eseje, publicystyka
Główny temat: katastrofa klimatyczna
Miejsce akcji: głównie kraje bogatego Zachodu
Czas akcji: współcześnie
Ilość stron: 304
Moja ocena: 6/6
 
Paul Kingsnorth, Wyznania otrzeźwiałego ekologa, Wydawnictwo Ha!art, 2024

*jak wiemy, niektórzy nie chcą żadnych wyrzeczeń, nawet tak banalnych jak rezygnacja z plastikowych słomek czy toreb;
**o tym pisze de facto Jared Diamond w Upadku, choć niektóre z jego teorii są podważane;
***nota bene, choć takie życie, jak uznaje sam autor, jest także blisko szczytu materialnej piramidy ludzkiego szczęścia - to przecież mieszkańcy bogatego Zachodu wcale nie czują się szczęśliwsi od mieszkańców mniej uprzywilejowanych państw, a wręcz przeciwnie, toczy nas plaga zaburzeń psychicznych;

****ostatnio czytałam, że nie ma czegoś takiego jak depresja klimatyczna (z punktu widzenia mądrych ludzi, którzy to przeanalizowali) - tylko jak inaczej to nazwać? 



Komentarze

instagram @dzienpozniej

Copyright © Dzień później