Sporym dylematem dla mnie jest to, jak ocenić tę książkę. Z jednej strony wpisuje się ona jak ulał w to, co się obecnie dzieje na świecie - posunięcia Trumpa, wojnę handlową, rozpad sojuszy. To gra nie tylko o dominację na świecie, o utrzymanie (lub ponowne zdobycie - w przypadku Chin) mocarstwowej roli, ale i o [kurczące się] zasoby. W tej książce znajdziemy m.in. wyjaśnienie roli Tajwanu, roli ropy i innych surowców (w tym na Ukrainie) oraz potencjalne strategie i taktyki wojny Chin z Zachodem.


Autor zwraca uwagę, że w silnie zglobalizowanym świecie znajdujemy się w sieci wzajemnych zależności, z których nie sposób się tak łatwo wymiksować (jak się wydaje Trumpowi). Każda taka próba może wywołać reperkusje na skalę światową. Inaczej mówiąc: ten system jest zbyt wielki i przez to stał się niestabilny (lub kruchy, jak mówi Nasib Taleb). Jednocześnie rzeczywistość stawia nas przed zmianą dawnych paradygmatów, tradycyjnego pojmowania wojny na rzecz wojny hybrydowej, prowadzonej często podprogowo tak, aby osłabić przeciwnika, zniszczyć jego systemy decyzyjne, doprowadzić go do utraty spójności, a nawet samozniszczenia. Nasze zachodnie otwarte społeczeństwa są na to szczególnie narażone, a patrząc na wyczyny Trumpa i - szerzej - kryzys demokracji - to można domniemywać, że Chiny już osiągnęły sukces. A na pewno moment na uderzenie, zgodnie z chińską filozofią wuwei, jest idealny. Żadnej walnej bitwy jednak nie będzie. I być może USA właśnie postanowiły przewrócić stolik, jak to opisuje Plebaniak:

Sednem problemu Zachodu jest to, że nagle może się okazać, iż Zachodowi, w tym Ameryce, może bardziej opłacać się zniszczyć globalny system wymiany towarowej, niż próbować wyrugować z niego chińskie wpływy i przewagi lub podjąć próbę odzyskania uprzywilejowanej pozycji.
Waszyngton ma moc szantażowania świata wycofaniem się z kontroli nad całą gamą instytucji podtrzymujących ład międzynarodowy. Taki czyn będzie skutkować osiągnięciem przez Chiny celu “usunięcia globalnego hegemona”. Ale będzie też prawie na pewno mieć jako następstwo załamanie cywilizacyjne na skalę globalną.
Stany mogą uznać, że celowe będzie doprowadzenie do załamania globalnego. Ameryka sama straci nimb najpotężniejszego mocarstwa i instrument petrodolara, ale za to załamanie prosperity na całym świecie rzuci wszystkich innych na kolana.
Jak by nie było, wydaje się, że to właśnie robi Trump - czy świadomie, czy też nie, to już jest inna sprawa (ciekawą analizę znajdziecie TU), cytat z tego artykułu: 

istnieją bardzo skomplikowane hipotezy, jakoby Trump rozgrywał trójwymiarowe szachy, których celem jest obalenie porządku neoliberalnego i budowa nowego porządku świata, opartego o system sztywnych kursów walutowych i uzależnienia dostępu do amerykańskiego rynku i wojskowego parasola ochronnego dla innych krajów od ich „dobrego zachowania”. Oraz jedna hipoteza zupełnie przeciwna – że Trump jest jak Król Julian z Madagaskaru, którego rozkaz brzmi: „Teraz prędko, zanim dotrze do nas, że to bez sensu!”

I byłoby dobrze, gdyby autor skoncentrował się na geopolityce... Niestety spora część książki (cała część II, III i IV) to filozofowanie autora na tematy różne, w tym zalegające mu widocznie na wątrobie. O Chińczykach Plebaniak pisze w duchu: dzieli nas przepaść mentalnościowa, Chińczycy są tacy sprytni, a my, ludzie Zachodu, tacy głupi (bo jesteśmy pyszni i nie przykładamy się do zrozumienia przeciwnika lub - inna wersja - Azjaci są podstępni, a my uczciwi i prostolinijni). My gramy w warcaby, a oni w go… choć bardziej adekwatne byłoby porównanie starcia kamienia z papierem  z gry papier, nożyce, kamień, gdzie kamień symbolizuje twardą taktykę USA, a papier miękkie podejście Chin. Chińscy władcy są tacy fajni, bo dbają o swój lud i żyją z nim w “harmonii”. Taa, zwłaszcza dawni cesarze, dbający o rzesze głodujących wieśniaków, albo Mao - byli tacy “troskliwi”. Albo Xi Jinping, zamieniający Chiny w cyfrową dyktaturę. Czy aby nie jest to pogląd, zbudowany na niewiedzy i niezrozumieniu (coś na zasadzie tworzenia dawnych bogów, gdyż nie rozumieliśmy sił natury)? Bo spotykam to już w którejś książce pisanej przez zachodnich “ekspertów” od Chin, zachwycających się chińskim postępem gospodarczym (i zapominających, że jest to kwestia ostatnich 30 lat i odwilży ideologicznej, której kres już nadszedł). Tudzież jest to stare dobre kolonialne postrzeganie ludów “niebiałych", jako dzikusów, grających nie fair, w kontraście do cywilizowanego i rycerskiego człowieka Zachodu. W każdym razie jakaś wersja orientalizmu. Owszem, Chińczycy na pewno myślą inaczej niż my, ale też są ludźmi (a nie przybyszami z innej planety), i niekoniecznie mają zawsze rację, bo gdyby byli tacy omnipotentni, to w ogóle nie utraciliby dawnej hegemonii nad światem (i nie potrzebowaliby kopiować zachodnich rozwiązań). I w takim razie po co Chińczykom jest w ogóle armia (o której rozbudowie wzmiankuje Plebaniak), skoro mogą nas załatwić w białych rękawiczkach? Na pewno jednak chińska propaganda odnosi sukcesy…

Jest tu nie tylko o mentalności Chińczyków i koncepcjach wojny, budowaniu imperiów (w telegraficznym skrócie o tym, dlaczego cywilizacja zachodnia zdominowała świat - na ten temat czytałam już kilka książek, dodam, że żadnej z nich nie ma w bibliografii Oni kontra my), ale i mnóstwo prawicowego oraz alt-prawicowego bełkotu, obwiniającego tradycyjnie feministki, zielonych i imigrantów o wraże działania i zamach na naszą wspaniałą cywilizację (tak, tę samą, która wynalazła broń masowej zagłady, kolonialny wyzysk i doprowadziła do katastrofy klimatycznej - jak widzą to inni). Zamiast przykładów konkretnych działań Chin dowiaduję się np. o tym, że Onet “programuje Polki” do rozwiązłości, że "ideologia" miast 15-minutowych jest dla "plebsu, który wszędzie musi chodzić z buta" (sformułowanie dosłowne, za autorem). W słowie “Murzyn” też autor nie widzi nic złego, a kolonializm nie był zbrodniczym systemem wyzysku i ludobójstwa, tylko niósł kaganek postępu i cywilizacji, który teraz próbuje zniszczyć dekolonializm. Według autora 

(...) celem teorii postkolonialnej jest stworzenie “teorii krytycznej” w sposób, który zdemontuje, zdekonstruuje, zdelegitymizuje i w inny sposób unieważni zachodnie społeczeństwo i ideały. Chodzi o pozbawienie osób identyfikujących się jako przynależnych do cywilizacji zachodniej poczucia prawa m.in. do samoobrony i walczenia o własne przetrwanie i propagację wartości kulturowych.

Bardzo dużo autor ma do powiedzenia nt. kobiet - np. że aborcje są jedną z metod antykoncepcji, a "całe zjawisko jest przejawem kultury braku odpowiedzialności i samokontroli.

W kontekście macierzyństwa kwestie odpowiedzialności i samokontroli w życiu seksualnym zostały całkowicie wywrócone na nice przez wynalazek pigułki antykoncepcyjnej. Ona i inne formy antykoncepcji spowodowały bezpowrotnie zanik równowagi między odpowiedzialnością za ciąże z przypadku a mechanizmami kontroli społecznej tradycyjnie wymagającej od kobiet rozważnego doboru partnerów.
No tak, oczywiście ta odpowiedzialność i samokontrola tyczy się tylko kobiet (podobnie jak antykoncepcja), wszak społeczną rolą kobiety jest rodzenie dzieci, za to rola mężczyzny jako dostarczyciela zasobów jest “biologicznie uwarunkowana” (według Plebaniaka, bo ja bym obstawiała, że jest jednak odwrotnie). Autor dorzuca też, że jedną z przyczyn “zapaści demograficznej” (w krajach Zachodu ma się rozumieć) było “zdjęcie z kobiet mechanizmów kontroli społecznej zmuszających do rodzenia dzieci” (wyboldowanie moje). No i klasyczne teksty z manosfery: o dyskryminacji mężczyzn z powodu wieku emerytalnego, zasądzania alimentów i prawa ojców do decydowaniu o aborcji w przypadku niechcianego dziecka (zatem aborcja jest zła, ale wtedy kiedy to kobieta nie chce dziecka - kiedy mężczyzna nie chce potomka, to już jest dopuszczalna). A ile tu pogardy dla biedniejszych narodów, którym de facto autor odmawia prawa do godnego życia i płodzenia potomstwa - bo w tym rozumieniu katastrofą jest to, że bogate narody się nie rozmnażają, natomiast biednym i gorszym należałoby tego zabronić, bo tylko replikują biedę i przestępczość… (to te utyskiwania prawicy, że mamy katastrofę demograficzną, z tym że zapominają, że owa katastrofa dotyczy tylko bogatych krajów, a świat summa sumarum jest przeludniony). 

W książce jest też dużo o energii, popycie na nią i źródłach. Autor tłumaczy jak krowie na rowie, że ENERGIA JEST NAJWAŻNIEJSZA - stąd wyścig o zasoby takie jak pola roponośne. Rozpisuje się o paliwach kopalnych, jakby nie istniał w ogóle problem katastrofy klimatycznej (ta zasłużyła jedynie na złośliwą wzmiankę o "aktywistach przyklejających dupy do asfaltu"), a największe zagrożenie cywilizacyjne nasz mądrala upatruje w tym, że zabraknie nam ropy. Niechybnie. Zapewne tak samo myślą decydenci udający, że z klimatem się nic nie dzieje i myślący tylko o tym, żeby położyć łapę na kolejnych złożach.

I takich kwiatków jest tu więcej. Mamy tu też ewidentne błędy czy bzdury, takie jak stwierdzenie, że jezuici byli zakonem monastycznym i że to oni wykradli z Chin tajemnicę wytwarzania jedwabiu, w VI wieku n.e. Tyle tylko, że jezuici nie byli żadnym zakonem monastycznym, a zostali powołani do życia w XVI wieku… Inna bzdura: istnienie genu (sic!) "warunkującego zdolność do integracji w społeczeństwa europejskie", którego rzekomo brakuje mieszkańcom Sahelu - no każdy genetyk czytając to przewróciłby się z wrażenia. Tudzież, według Plebaniaka, rodzina nuklearna jest optymalna do “przekazywania wzorców dyscypliny i samokontroli, bez których dorastający chłopcy nabierają tendencji do zachowań aspołecznych”. Taki drobny szczegół, że rodzina nuklearna jest wynalazkiem XX-wiecznym, typowym dla społeczeństw przemysłowych i bynajmniej nie sprzyja ona budowaniu więzi społecznych*. 

Nie wiem, jak stworzył te swoje koncepcje autor, źródeł tych rewelacji oczywiście brak, a cytuje Plebaniak głównie sam siebie (ze swoich innych książek). Nie ma to nic wspólnego z racjonalnym dyskursem, ani z faktami - są to po prostu poglądy autora, które często są na bakier z aktualnym stanem wiedzy (zwłaszcza w naukach społecznych), pełne uproszczeń, a autor wyrażając je, posługuje się pogardliwą retoryką i typowymi chwytami z radykalnie prawicowych mediów. Co ideologia "woke" i Gwiezdne wojny (film) mają do sprawy Chiny vs USA? To wie tylko Plebaniak. Sprawia to wszystko wrażenie cherry-picking, pod tezę, a całość nie do końca trzyma się kupy. Autor bowiem z jednej strony pisze o tym, jakie wspaniałe są nasze zachodnie ideały i wartości (wolność? równość? demokracja?) i o tym, że trzeba ich bronić, a z drugiej strony krytykuje ich przejawy takie jak prawa kobiet, społeczności LGBT czy polityka migracyjna. Jakże typowo dla “prawaka” (że posłużę się retoryką autora) - wolność, ale bez przesady, i pod warunkiem, że dotyczy uprzywilejowanych (czyli białych i bogatych mężczyzn). Tak, demokracja znajduje się w opałach i zachodnie społeczeństwa są podatne na zawirowania związane z tym, że różne grupy społeczne próbują dojść do głosu, tylko że taka jest cena wolności, a nie trzymania ludzi za mordę, za przeproszeniem. I większość z tych grup są to ludzie do tej pory marginalizowani i uciszani, tak jak kobiety, osoby nieheteronormatywne, ludność rdzenna, itp. (wszyscy ci, których nienawidzi Trump) - a demokracja polega na tym, że prawo do wypowiedzenia się ma każdy. Nawet osoby gadające bzdury i szerzące szkodliwe idee. Trochę to nas prowadzi do samozaorania.

Brak źródeł, o czym już wspomniałam - jakaś bibliografia na końcu jest podana, ale autor sam pisze, że są to wybrane pozycje. Na podstawie jakich kryteriów? Podany w książce link do dodatkowych zasobów niestety prowadzi donikąd… Generalnie autor nie jest dla mnie zbyt wiarygodny, z uwagi na powyższe. Nigdzie nie znalazłam też informacji o Piotrze Plebaniaku, które potwierdzałyby, że jest on wiarygodnym ekspertem od tematyki chińskiej - a jest raczej sinologiem-amatorem, propagatorem tzw. psychohistorii (która przez szanujących się naukowców jest uznawana za pseudonaukę)**. Poza tym Plebaniak ma fatalny styl - już to używa skomplikowanych wyrażeń i zdań, zawiłej argumentacji, już to przerzuca się na język kolokwialny, co robi wrażenie chaosu i niezrozumienia całości tego, co autor miał na myśli. W niektórych momentach naprawdę nie wiedziałam o co chodzi. Czytając pierwszy rozdział, w którym jest dużo o półprzewodnikach, można odnieść wrażenie, że faktycznie współczesna technologia niczym nie różni się od magii - nie idzie z tego zrozumieć nic.

Faktem jest, że jakieś imperium właśnie upada, a inne kontratakuje… Być może problem leży w samej militarnej idei, obecnej już w tytule książki - walka o dominację (która, jak twierdzi autor jest "naturalna"), uprawianie jakiejś gry o sumie zerowej, my kontra oni, podkreślanie różnic między ludźmi, tego co nas dzieli, a nie łączy. Tym samym wracamy do XIX-wiecznych koncepcji układu sił opartych na rywalizacji mocarstw. Takie coś uwielbiają politycy i wojskowi, ale dla zwykłych ludzi nigdy nie kończy się to dobrze. Że zacytuję tu z kolei Wojny makowe Rebeki Kuang (polecam jeśli ktoś nie lubi historii, bo ta trylogia fantastyczna jest oparta właśnie o historię Chin): 

Wojna nie jest grą, której stawką są podziw i zaszczyty; to nie zabawa, nad którą czuwają mistrzowie, chroniący zawodników przed poważniejszymi urazami. Wojna to koszmar.

Podsumowując: można z tej książki wyciągnąć pewną wiedzę, i tu polecam część pierwszą oraz części V, VI i VII (z wyj. ostatniego eseju), ponieważ w tych częściach Plebaniak przedstawia konkrety, a nie filozofuje, a jego diagnozy są - moim zdaniem - trafne, patrząc na obecne wydarzenia na świecie. Może być to pomocne w zrozumieniu absurdalnych - wydawałoby się - posunięć decydentów z USA i nie tylko.  Środek książki natomiast można sobie podarować, z uwagi na jego mocno dygresyjny charakter oraz ideologiczne skrzywienie. I zalecam jednak sprawdzanie informacji zawartych w tej pozycji. 

Metryczka:
Gatunek: popularnonaukowa
Główny temat: geopolityka, walka o dominację między USA a Chinami
Miejsce akcji: cały świat
Czas akcji: współcześnie
Ilość stron: 360
Moja ocena: 3/6
 
Piotr Plebaniak, Oni albo my. Stany Zjednoczone kontra Chiny i koniec pięciu stuleci dominacji Zachodu, Wydawnictwo Prześwity, 2024

*psychologowie wskazują, że rodzina nuklearna jest nienaturalnym dla człowieka odejściem od wychowania wielopokoleniowego (stąd powiedzenie, że "do wychowania dziecka potrzebna jest cała wioska") i że rodzicielstwo w izolacji to rodzicielstwo zestresowane. Dzieci z takich rodzin czerpią wzorce głównie od rówieśników, a nie od rodziców, co też niekoniecznie jest korzystne z punktu widzenia procesu wychowawczego. 

**Według Wikipedii psychohistoria pozostaje kontrowersyjną dziedziną nauki, spotykającą się z krytyką w środowisku akademickim, przy czym krytycy nazywają ją pseudonauką. Tudzież jest to fikcyjna dyscyplina, wymyślona przez Isaaca Asimowa (w książkach sci-fi). 

Komentarze

instagram @dzienpozniej

Copyright © Dzień później