Wszyscy czujemy, że żyjemy w świecie, który stał się zbyt skomplikowany, żeby go zrozumieć. Globalizacja, skomplikowane regulacje prawne, zawiłości polityki, regulaminy, nowoczesne technologie i algorytmy, których nikt nie rozumie…Problem polega na tym, iż im bardziej skomplikowany system, tym słabszy (i tym więcej energii trzeba, by go utrzymać). Inaczej mówiąc: kruchy. Tworzymy taki świat pragnąc stabilności, oddając wolność za wygodę, tylko że system ten może zburzyć jedno nieoczekiwane zdarzenie. A to, że takich zdarzeń nie umiemy przewidzieć (a tak naprawdę trwamy w przekonaniu, że najgorsze się nigdy nie wydarzy, bo wnioskujemy jedynie z przeszłości i patrząc post factum), tego dowodził Taleb w Czarnych łabędziach… Taka stabilność to więc bomba zegarowa z opóźnionym zapłonem. Warto zapamiętać, iż:

Ludzki umysł zajmuje się zmienianiem historii w regularną, liniową opowieść, dlatego nie doceniamy wagi przypadkowości.
Ta książka jest "uzupełnieniem" słynnych Czarnych łabędzi. Koncepcja antykruchości Nasima Taleba jest w gruncie rzeczy bardzo prosta. Autor opisuje różne aspekty rzeczywistości w kontekście tego, jak bardzo są antykruche, np. nieliniowość, losowość, reakcję na stresory, ale to wszystko można sprowadzić do dobrze znanego “co cię nie zabije, to cię wzmocni”. To podejście ilustrują także inne stare maksymy: małe jest piękne*, lepsze jest wrogiem dobrego, mniej znaczy lepiej, praktyka jest lepsza od teorii; można tu odwołać się do koncepcji brzytwy Ockhama oraz zasady nieingerowania w rzeczy, których nie rozumiemy. Wynotowałam sobie bardzo dużo fragmentów z Antykruchości, bo to bardzo ciekawa książka, ale opinia o tej teorii mogłaby się sprowadzać do powyższego. Cały myk polega na tym, by zrozumieć, że antykruchość nie jest prostym przeciwieństwem kruchości, czyli odpornością, wytrzymałością, a czymś znacznie więcej. Rzeczom antykruchym służą bowiem wstrząsy, chaos, stres - dzięki temu rozwijają się one i wzmacniają. Jest to teoria zasadniczo pasująca do wszystkiego, poczynając od ludzkich charakterów, przez edukację, medycynę, gospodarkę, a na ewolucji kończąc. Antykruchość nie stanowi więc absolutnie li tylko koncepcji ekonomicznej, a ta książka nie jest pozycją z dziedziny ekonomii czy finansów. 

ekonomia nie jest nauką ścisłą, a ekonomiści nie powinni doradzać politykom

Autor oczywiście podaje mnóstwo przykładów na kruchość i antykruchość, a cały ten wywód jest bardzo przekonujący, dzięki osobowości Taleba, który błyszczy erudycją i pewnością siebie. I tego nie sposób przy omawianiu tej książki pominąć. Taleba jest w tej książce po prostu bardzo dużo - chyba jeszcze nie spotkałam się z pozycją popularnonaukową, w której było to aż tak wyraźne, a idea głoszona przez danego naukowca była tak mocno akcelerowana jego osobistymi poglądami. Wielu postrzega to jako arogancję. W istocie, autor często robi przytyki do innych ludzi, nawet znanych naukowców, prezentuje dosyć zjadliwy humor. Mnie to bawiło, lubię kiedy “poważni” ludzie okazują się nie mieć kija w tyłku, a poza tym szanuję bardzo szczerość i to, że ktoś mówi to, co myśli, a nie owija w bawełnę, bo boi się, że kogoś urazi swoją opinią. A te są u Taleba dość bezkompromisowe (jeśli widzisz oszustwo i nie nazywasz go oszustwem, sam jesteś oszustem; kompromis oznacza przyzwolenie). Niestety wielu ludzi to drażni, a Taleb - czego nie ukrywa - narobił sobie w ten sposób sporo wrogów. Autor jawi się tu bowiem jako ktoś w rodzaju buntownika w starym stylu: jest przeciwnikiem establishmentu, biurokratów, bezdusznych korporacji, akademików pierdzących w stołki, postępu dla samego postępu, państw narodowych, zbędnego interwencjonizmu, w tym medycznego, regulacji pętającym wolność ludzi, długoterminowych strategii, innowacji ujętych w biznesplany, nadopiekuńczych matek (tu bardzo blisko antykruchości jest to, co mówią psychologowie na temat pokolenia Z), “wymyślonych” chorób, perfekcjonizmu, nudy i tabelek w Excelu. Żywiołem Taleba wydaje się chaos, ryzyko, popełnianie błędów (małych), hartująca ducha walka z przeciwnościami. Paradoksalnie koncepcja Taleba (i on sam) jawi się jako coś głęboko konserwatywnego (nie mylić ze staroświeckością), ale tak w klasycznym tego słowa znaczeniu - konserwatyści są wszak przeciwnikami ingerowania państwa w sprawy obywateli, nadmiernych regulacji oraz nadmiaru nowoczesności. Taleb również krytykuje współczesną tzw. neomanię, zwraca uwagę na to, że nadmiernie zawierzamy technologiom, co może nas gubić, gdyż tracimy czujność, a poza tym technologie częściej wykrzaczają się w sposób krytyczny (weźmy chociażby pod uwagę nie tak dawny przypadek sparaliżowania lotnisk w wyniku drobnego w sumie błędu w systemie operacyjnym Windows).

Ewolucja postępuje w drodze nieukierunkowanego, wypukłego bricolage’u lub kombinowania o inherentnej wytrzymałości, to znaczy osiągając potencjalne korzyści dzięki nieustannym, powtarzalnym, niewielkim, ograniczonym błędom. Ludzie odgórnie kontrolowanej nauki wybrali przeciwną drogę: metodę interwencji (...) która przynosi pewne niewielkie korzyści dzięki ekspozycji na ogromne potencjalne błędy. Nie rozumiemy ryzyka w systemach złożonych (biologii, ekonomii, klimacie), bo retrospektywnie przeinaczamy fakty (ryzyko rozumiemy dopiero po tym, gdy doznamy szkody, a mimo to wciąż popełniamy ten sam błąd) i nic mnie nie przekona, że jesteśmy coraz lepsi w zarządzaniu ryzykiem.
Dorzucić tu można jeszcze jedną maksymę: stare jest lepsze od nowego (rzeczy, które istnieją od dawna, nie “starzeją się”), co również wydaje się logiczne - skoro coś przetrwało X lat, to znaczy, że jest antykruche. Taleb jest w gruncie rzeczy fanem tego, co BARDZO stare, czyli antyku - i bardzo często odwołuje się tu do filozofii starożytnych. Wierzy również w staroświeckie wartości, jak honor, spryt, kształcenie dla samego kształcenia się, a nie dla bogacenia się (trudno tu odmówić racji stwierdzeniu, że korporacje nie mają honoru ani moralności, a jedyne, co je interesuje to zysk, zatem oddawanie władzy w ich ręce to strzał w stopę…). Zatem, choć aby poprzeć antykruchość autor tworzy naukowe wyjaśnienia, na gruncie probablistyki, to tak naprawdę sprowadza się to do stosowania prostych i zdroworozsądkowych heurystyk, i myślę, że mocno uwarunkowane jest osobowością tego naukowca. 

Ciekawość jest antykrucha, podobnie jak uzależnienie, a próby zaspokojenia jej tylko ją pogłębiają - książki wypełniają tajną misję, mnożąc się na potęgę, o czym wie każdy posiadacz regału na całą ścianę.

Nomen omen argument przeciwko czytaniu nowości książkowych wydaje mi się jednak zbyt drastyczny, choć niewątpliwie książkomaniacy wpadają w opisany przez Taleba “efekt kołowrotka” XD

Książek, które mają rok zwykle nie warto czytać (prawdopodobieństwo, że mają cechy zapewniające “przetrwanie” jest bardzo niskie), niezależnie od tego, ile się o nich mówi i jak “rewolucyjne” się wydają. **
Do mnie koncepcja antykruchości przemawia. Już dawno zauważyłam, że komplikujemy sobie nawet to, co powinno być proste i intuicyjne, jak ruszanie się, dbanie o siebie, odpoczynek. Ubieramy w jakieś formułki, procedury, liczby, szukamy matematycznych reguł, a potem robimy wykłady i tłumaczymy oczywiste oczywistości. Co w niczym nie pomaga. Ciągle coś ulepszamy, bo przecież “trzeba się rozwijać”. Oddalamy się od tego, co namacalne (w tym też od przyrody) w kierunku coraz większej abstrakcji. Wyjaśnianie przyczyn jest ważne, ale czy naprawdę wszystko musimy rozkładać na czynniki pierwsze i obudowywać naukowymi teoriami? Jeśli coś działa to to róbmy, a nie dorabiajmy do tego zbędnych teorii. Teorie pojawiają się i znikają, a doświadczenie zostaje.  Taleb odnosi się do gospodarki i szkodliwych teorii, np. długu, a według mnie tę samą zasadę można przyłożyć do kryzysu klimatycznego (będącego w istocie też formą długu) - lecimy de facto teraz takim samolotem:
Jeśli chodzi o wzrost PKB można go osiągnąć bardzo łatwo, obciążając długiem następne pokolenia - a gospodarka może się załamać w przyszłości, przygnieciona koniecznością spłaty tego długu. (...) w samolocie, w którym ryzyko katastrofy jest wysokie, kwestia prędkości jest nieistotna, ponieważ wiemy, że maszyna może nie dotrzeć do celu; podobnie wzrostu gospodarczego obciążonego kruchościami nie można nazywać wzrostem, czego rządy wciąż jeszcze nie pojęły.
Aczkolwiek widzę w wywodzie Taleba też pewne luki. Wydaje mi się, że Taleb traktuje to zbyt zero-jedynkowo, zbyt generalizuje (zresztą sam twierdzi, że “złoty środek” tu nie ma zastosowania - teoria sztangi). Przecież nie wszystko, co nowe jest złe, a nie wszystko, co stare dobre (to, że jakaś tradycja przetrwała X lat nie znaczy, że trzeba się jej trzymać, jeśli widzimy, że jest ona szkodliwa). Nie można też miary antykruchości przykładać w równym stopniu do wszystkiego - Taleb wytyka tu ludziom, że nie potrafią jej zastosować, gdyż nie potrafią zobaczyć jej w innym kontekście (np. przełożyć z ekonomii na życie osobiste). Ale może nie chodzi o kontekst, tylko właśnie o to, że to nie pasuje równie dobrze do wszystkiego. Najlepszym przykładem wydaje mi się psychologia - wszyscy chcielibyśmy być antykrusi, no tylko, że opowiadanie ludziom, że “co cię nie zabije, to cię wzmocni”, jest średnim pomysłem. Jednych wzmocni, innych kompletnie załamie***. Albo uczyni nieszczęśliwymi - bo ludzie są różni i reagują na różne stresory różnie. Ciekawe jest zresztą, że Taleb jako symbol antykruchości widzi Hydrę - przypomnijmy, to ten potwór, któremu po ucięciu głowy wyrastały dwie następne. Fajnie, tylko że Hydra budzi w naszej kulturze raczej negatywne skojarzenia, np. z przestępczością czy terroryzmem (Spectre!)

Wreszcie, wydawało mi się, że Taleb w swoich tyradach zapędza się tak daleko, że wpada w pułapkę: sam robi coś, co krytykuje (a innym wypomina, że są hipokrytami). Dostrzegamy to wiele razy i kręciłam głową: oj panie, Taleb… Najdobitniej świadczy o tym sposób, w jaki napisana jest ta pozycja: w większości bardzo przystępnym językiem, okraszonym anegdotami, a potem nagle autor przywala jakimiś naukowymi terminami i technicznymi dodatkami (na końcu książki jest nawet dodatek zawierający wykresy i matematyczne formuły). Czy to naprawdę było potrzebne, by wyjaśnić coś, co odbieramy na gruncie zdrowego rozsądku? To jest właśnie niepotrzebne komplikowanie prostych rzeczy - być może po to, żeby tę pozycję “uprawomocnić” w oczach innych naukowców (i by wydać się mądrzejszym). Inny przykład: Taleb wymienia stare idee, które przetrwały do dziś, by podeprzeć teorię, że to czas weryfikuje to, czy coś jest wartościowe****, ale czy trwałość jest jedynym wyznacznikiem wartości? Przecież nie wiemy ile takich idei zostało zapomnianych wcale nie dlatego, że nie były “dobre”. Z kolei jest mnóstwo niezbyt wartościowych idei, które trzymają się mocno (np. pogląd, że kobiety są gorsze od mężczyzn). Zatem jest to typowy błąd atrybucji. Wreszcie wypowiadanie się na temat medycyny czy diety (a jest tego tu naprawdę sporo, gdyż Taleb zawzięcie krytykuje tzw. jatrogenię) leży poza kompetencjami ekonomisty, a więc kto wie, czy autor nie robi czymś takim więcej szkody, niż pożytku. Przyznam, że Taleb jest taką osobą, z którą chętnie poszłabym na kolację, żeby podyskutować o różnych rzeczach (przekonuje mnie dodatkowo jego krytyczna opinia o Raymondzie Kurzweilu: gdybym miał znaleźć na naszej planecie anty-mnie, człowieka o diametralnie innych poglądach i stylu życia, byłby to właśnie Ray Kurzweil). Tylko zastanawiam, się, czy byłaby to arcyciekawa rozmowa, czy raczej autor okazałby się dupkiem XD. 

Ok, wiemy, że antykruchość jest dobra, ale w tej całej książce zabrakło mi więcej praktycznych przykładów jak ta antykruchość się sprawdza. Wiem na pewno, że antykrucha jest natura***** i ewolucja, religia też (czy Kościół to nie wiem), ale w jaki sposób można antykruchymi uczynić nasze ludzkie systemy i społeczeństwo? Bo póki co wszystko idzie w drugą stronę i nie za bardzo sami możemy na to cokolwiek poradzić. Do przeszłości też raczej powrotu nie ma. Książka za to faktycznie może być pomocna odnośnie tego “jak żyć w świecie, którego nie rozumiemy”. 

Metryczka:
Gatunek: popularnonaukowa
Główny temat: antykruchość
Miejsce akcji: -
Czas akcji: -
Ilość stron: 712
Moja ocena: 5/6
 
Nassim Taleb, Antykruchość. Jak żyć w świecie, którego nie rozumiemy, Wydawnictwo Zysk i S-ka, 2020

*inny, mało znany myśliciel, Leopold Kohr ukuł pokrewną teorię, mówiącą, że nasze problemy nie są kwestią organizacji, czy systemu, tylko skali: "ilekroć coś idzie nie tak - znaczy to, że jest za duże"; myślę, że jest w tym sporo racji i do tej koncepcji jeszcze wrócę

**fajnie, bo Antykruchość liczy już sobie kilkanaście lat ;) ostatecznie sama doszłam do tego wniosku odnośnie powieści

***istnieje faktycznie coś takiego jak wzrost postraumatyczny, lecz doświadcza go niewielu ludzi
****te technologie, które miały skłonność do starzenia się, już wymarły
*****a Taleb ostrzega: atak na to, co antykruche zawsze przyniesie odwrotne skutki


Komentarze

instagram @dzienpozniej

Copyright © Dzień później