Babel czyli o konieczności przemocy

Kiedy kończyłam czytać Babel, byłam lekturą bardzo usatysfakcjonowana, ale przyszło mi na myśl pytanie, czy to jest książka, która zostanie ze mną na dłużej – czy będę o niej pamiętać za kilka miesięcy, czy będę chciała do niej wracać? To chyba czas rozstrzygnie. Tym, co w moich oczach wyróżnia Babel jest tematyka kolonializmu, która – nie kojarzę, by była podejmowana przez współczesną literaturę piękną. Dawniej – tak, ale dziś? Kto by tam dziś jeszcze przejmował się tym, co działo się w XIX wieku (i dawniej) w Chinach, Indiach czy krajach afrykańskich? A przecież kapitalizm i potęga dzisiejszych mocarstw wyrosły właśnie na kolonializmie, polegającym na wyzysku innych krajów. To nie jest fikcja literacka, i w takim sensie Babel jest w małej części tylko powieścią fantastyczną, a w większej – historyczną, wraz z jej odwołaniami do wojen opiumowych. 

Ziarno siejecie, kto inny plon zbiera;

Grosz znajdujecie, kto inny zabiera;

Szatę utkacie, kto inny zakłada;

Broń wykujecie, kto inny nią włada.
 

Pieśń do Anglików, Percy Bysshe Shelley

Oxfordzki Instytut Translatoryki, jest narzędziem imperium, pozwalającym mu nie tylko na bezprecedensowy rozwój, ale i podbijanie innych państw. To tu dokonuje się tzw. srebrna rewolucja, dzięki której maszyny są wydajniejsze, powozy szybsze, broń bardziej efektywna, itd. Aby tego dokonać czerpie się z zasobów różnych narodów, z ich dziedzictwa kulturowego, tj. ich języków, które wszak są darmowe… Po czym imperium przekuwa to na gigantyczne zyski. Bogacą się na tym jednak tylko nieliczni. Brzmi znajomo? 

Srebrna rewolucja przemysłowa jest jednym z najsilniejszych motorów powodujących w tym kraju wzrost nierówności i bezrobocia, a także zatrucia wód i powietrza. Dola ubogiej rodziny z Kantonu jest w rzeczywistości silnie powiązana z losem bezrobotnych tkaczy z Yorkshire. Ani jedni, ani drudzy na ekspansji imperium nie zyskują niczego, za to biednieją coraz bardziej w miarę bogacenia się wielkich kompanii.

Babel stanowi oskarżenie całego tego systemu, ale czy na pewno tylko w sensie historycznym? Dziś kolonializm został zastąpiony globalizmem, ale pod jego płaszczykiem dzieje się to samo, co kiedyś. W XIX wieku kolonializm prowadził do tak kuriozalnych sytuacji, jak zmuszanie suwerennych państw do handlu towarem, którym nie tylko to państwo nie chciało handlować, ale i który był po prostu zabójczy dla ludzi (opium). To tak, jakby władza zmuszała kogoś do zażywania narkotyków… Co to ma wspólnego z wolnością i jak w ogóle można kogoś zmuszać do wolności? To się nazywa podbój, a nie „wolny handel”. To samo działo się w innych krajach, gdzie tylko zawitali Brytyjczycy, czy Amerykanie – np. w Japonii, która została de facto przymuszona do rezygnacji ze swoich tradycji i przyjęcia obcych towarów (broni) i obyczajów. Dziś już może innych krajów nie podbija się siłą (choć z tym też różnie bywa), ale pieniędzmi nadal tak. Tak samo, jak w XIX wieku, tak samo i dziś najważniejszy jest „wolny handel” i jego kult liczy się bardziej, niż etyka, sprawiedliwość, czy ochrona interesów słabszych. I dzieje się to samo, co kiedyś. No a jednak trochę inaczej wygląda rzeczywistość z perspektywy bogacza, czerpiącego z (neo) kolonializmu profity, a inaczej z perspektywy tych, którzy pracują na te profity...

Chcąc odwrócić bieg wydarzeń musimy znaleźć sprzymierzeńców w przynajmniej części tych ludzi, którzy nie widzą niczego niewłaściwego w handlowaniu takimi jak ja na aukcjach. (…) Dlatego że własny interes jest jedynym językiem, jakiego mogą posłuchać. Nie sprawiedliwość, nie przyrodzona godność człowieka, nie wartości liberalne, którymi tak często szermuj a w rozmowach. Zysk.
To wszystko wybrzmiewa w Babel bardzo dobitnie i w zasadzie dominuje losy czwórki głównych bohaterów, którzy zostają wciągnięci w wielką politykę. Narrator i główny bohater, Robin – pół-Chińczyk, wyciągnięty ze slamsów Kantonu, początkowo jest zachwycony uniwersytetem i całą otoczką tego, czym ma się zajmować. Zdaje mu się, że chwycił Boga za nogi – i tak to zresztą jest przedstawiane przez jego opiekuna i nauczycieli – dzięki wiedzy, którą posiądzie będzie mógł sobie wygodnie i dostatnio żyć. Bieg zdarzeń jednak sprawia, że Robin przechodzi przemianę i uświadamia sobie, co stoi za tym wszystkim, czyli po prostu – otwierają mu się oczy na świat. Kuang nie przedstawia tego jednak, jako prostego procesu, gdzie bohaterowie są nieposzlakowanej moralności i niezachwiani w swoich postanowieniach. To jest bardzo ważne: że Robin i jego przyjaciele mierzą się z wieloma bardzo ludzkimi dylematami (chociażby tym najbardziej powszechnym: co wybrać, zasady czy pieniądze i wygodę), co widać szczególnie w jednej z ostatniej scen… Trudno wyjść poza własną perspektywę, przedłożyć szerszy interes nad własny, indywidualny, wybrać altruizm nad egoizm, albo zobaczyć problemy, z jakimi borykają się inni i je uszanować. Nie jest też łatwo „iść pod prąd”, gdyż ludzie, którzy stawiają opór systemowi są postrzegani w najlepszym razie jako naiwniacy, szaleńcy, w najgorszym – przestępcy. Jesteśmy wszak trenowani do posłuszeństwa, do tego, by wydawało się nam, że "tak musi być" - taka jest narracja dotycząca i kapitalizmu, i globalizmu, i postępu... Sprawiedliwość jest okropnie męcząca – jak stwierdza jedna z postaci – i to jest prawda. Dlatego jest tak wiele osób biernych, które przymyka na nią oczy, nie robi nic, pozwalając, by działo się zło. To jest kolejna – i nie wiem, czy nie kluczowa kwestia, poruszana w tej powieści, mającej wszak podtytuł O konieczności przemocy

Przemoc jest jedynym językiem, który są w stanie zrozumieć, ponieważ ich rabunkowy system sam opiera się na przemocy.

Czy pokojowe metody sprzeciwu w ogóle mają sens? I czy postępując zgodnie z prawem/obowiązującymi zasadami jestem przykładnym obywatelem, czy może raczej strażnikiem wyzysku? Cóż, okazuje się, że to nawet nie zależy od tego, jakie jest prawo, tylko tego, w co wierzysz… Szkoda, że pisarka nie pogłębiła tego tematu oddając głos, czy też pokazując perspektywę wszystkich czterech postaci (bo mamy tu jedyne dwa króciutkie rozdziały poświęcone Ramiemu i Letty). 

W przemocy liczy się to, że imperium ma do stracenia znacznie więcej, niż my. Przemoc zaburza działanie gospodarki opartej na eksploatacji surowców. (…) cały ich system ekonomiczny jest bardzo delikatny i podatny na wstrząsy [weźmy dzisiejsze uzależnienie od dostaw energii i internetu….], ponieważ takim go stworzyli, ponieważ pazerność kapitalizmu obraca się przeciwko niemu samemu. (…) A skoro system rzeczywiście jest tak kruchy, dlaczego tak łatwo godzimy się na kolonializm? Dlaczego sądzimy, że jest nieunikniony? (…) Problem w tym, że przez całe życie żyjemy tak, jakbyśmy już przegrali. Widzimy ich działa, ich sztabki, okręty i myślimy, że już po nas. Nawet nie próbujemy zrozumieć, że w rzeczywistości siły są wyrównane.

Pod tą warstwą społeczno-polityczną, warstwa fabularna Babel wypada jednak sporo słabiej i czytelnicy oczekujący po Babel po prostu ciekawej akcji, mogą poczuć się zawiedzeni. Ponieważ wbrew pozorom dzieje się tu stosunkowo niewiele, akcja przyspiesza dopiero gdzieś w ¾ książki. Wcześniej Kuang opowiada o życiu na uniwersytecie i miałam tu poczucie, że przyjaźń pomiędzy czwórką protagonistów mogła być lepiej pokazana – poprzez ich zachowanie wspólne przeżycia, gdy tymczasem Kuang pokazuje tylko, że się razem uczą i tę ich więź musimy brać trochę na wiarę. Poza tym autorka szeroko podejmuje wątki translatorskie – nomen omen będące ciekawą lekturą dla osób parających się tłumaczeniami, gdyż autorka nie tylko omawia etymologię wyrazów, ale także poświęca sporo miejsca problemom, jakich doświadczają tłumacze w swojej pracy (klasyczny dylemat: przekład wierny czy piękny). Wreszcie magiczny komponent tej powieści jest tyleż oryginalny, co mocno skomplikowany – pokazuje to, że magia, hej nigdy nie może być prosta i wymaga długoletniej nauki. Ale autorka nigdzie nie wyjaśniła dlaczego akurat srebro ma tak magiczne właściwości.

Babel przeciwstawiłabym Atlasowi zbuntowanemu z jego kultem jednostki i kapitalizmu. Powieść Kuang to taka gorzka pigułka, pokazująca, jak naprawdę wygląda świat, jakie mechanizmy go napędzają. Tu nie trzeba czytać między wierszami, tu jest to powiedziany wprost. Oczywiście na pewno będą zarzuty, że jest to zbyt dosłowne, nachalne (i że nie tego oczekiwaliśmy), ale kurczę, ja naprawdę mam poczucie, że to jest potrzebne. Rzeczywistość jest już wystarczająco skomplikowana i trzeba ją raczej tłumaczyć, a nie owijać w metafory i bawełnę. I przyznaję, że niezmiernie mnie to cieszy, że Kuang przekłada na język powieści to, co do tej pory czytałam w literaturze faktu/popularnonaukowej (np. pisał o tym Howard Zinn). Być może jest to ziarno, z którego wyrosną jakieś owoce w przyszłości, może zasieje wśród części czytelników wątpliwości, takie, z jakimi zmagają się jej bohaterowie - zwłaszcza, że ta powieść stała się tak popularna wśród młodych ludzi. Dziś musimy stawić opór tym, którzy chcą ze zwykłych ludzi na powrót uczynić niewolników, darmowy materiał potrzebny im tylko do tworzenia towarów i usług, które potem będą nam sprzedawać, wmawiając, że bez nich nie możemy żyć… Nomen omen jednym z liderów dzisiejszej rewolucji są Chiny, przedstawiane przecież przez Kuang jako kraj (dawniej) będący przedmiotem opresji. Dziś Chiny, jako mocarstwo, robią to samo, co niegdyś robiono im – wdrażają neokolonializm. Każdy, jeśli tylko ma sposobność może zmienić się w oprawcę i wyzyskiwacza, nawet jeśli sam wcześniej doświadczył wyzysku. Ale to już jest temat na inną opowieść.

Metryczka:
Gatunek: fantastyka
Główny bohater: Robin Swift (Lowell)
Miejsce akcji: Oxford
Czas akcji: XIX wiek
Ilość stron: 763
Moja ocena: 5/6

R.E.Kuang, Babel czyli o konieczności przemocy, Wydawnictwo Fabryka Słów, 2023

Komentarze

instagram @dzienpozniej

Copyright © Dzień później