Anne Applebaum jest pisarką i dziennikarką, obracającą się od lat w sferach politycznych zarówno polskich, jak i międzynarodowych. Jej mężem jest Radek Sikorski. Nic więc dziwnego, że w swojej książce pisze o własnych doświadczeniach w kontaktach z wieloma osobistościami, co nadaje Zmierzchowi demokracji wydźwięk bardzo praktyczny, a nie czysto teoretyczny. Nie jest to jakieś studium filozoficzne, a spojrzenie na współczesną scenę polityczną i to nie tylko w Polsce, ale również na Węgrzech, w Wielkiej Brytanii czy w Stanach Zjednoczonych. Zatem Applebaum omawia nie tylko mechanizmy tego, w jaki sposób autokraci dochodzą do władzy, ale pisze też o konkretnych ludziach, którzy są za to odpowiedzialni.

Polska i Węgry to obecnie najbliższe nam przykłady szerzenia się autorytaryzmu, ale autorka pokazuje, że współcześnie wcale nie jest to zjawisko typowe dla krajów postkomunistycznych (jak często się nam wydaje), ani nawet dla krajów europejskich. W XXI wieku wydaje się nam, że demokracja to jedyny słuszny kierunek, ale to, co dzieje się na świecie świadczy o tym, że - mimo tego, że ludzkość ma tak niedobre doświadczenia z przeróżnego sortu autorytaryzmami, zarówno o prawicowym, jak i lewicowym zabarwieniu - to ciągle nas do niego ciągnie. Niestety wynika z tego, że autorytaryzm jest jak hydra - można z nim walczyć i można mu obciąć głowę, ale potem wyrastają z tego kolejne głowy. Dlaczego tak jest?

Kwestia zmiany politycznej (...) od dawna budzi zainteresowanie wielu badaczy i intelektualistów. (...) Większość tych badań skupia się na wymiernych kryteriach ekonomicznych, współczynnikach nierówności czy standardu życia. Badacze próbują przewidzieć jaki poziom niedoli ekonomicznej - głodu, biedy - powoduje reakcję, wyprowadza ludzi na ulicę, skłania ich do podejmowania ryzyka.
Kryteria ekonomiczne są oczywiście ważne, ale w dzisiejszym świecie, większości ludzi w świecie zachodnim niczego przecież nie brakuje. Mimo to jest wielu niezadowolonych ze swojej sytuacji… Coraz trudniej jest więc wyrokować o tym, co właściwie prowadzić do zmian nastrojów i zmian politycznych. Może chodzi też o to, że nasze wymagania odnośnie standardu życia rosną i to, co zadowalało naszych dziadków, nam już nie wystarcza? A może chodzi już o inne niedobory, niekoniecznie ekonomiczne - zgodnie z piramidą potrzeb Maslowa? Istnieje spore podobieństwo między autorytaryzmem a wiarą w teorie spiskowe (często jedno i drugie idzie w parze) - obydwa te zjawiska są atrakcyjne dla ludzi, którzy nie radzą sobie ze złożonością tego świata. Może działa to na tej samej zasadzie, co w mikroskali, zmęczenie nadmiarem rzeczy prowadzące do wyznawania minimalizmu. Applebaum moim zdaniem tłumaczy to bardzo ciekawie, a zarazem w jasny, zrozumiały dla przeciętnego człowieka sposób.
 
Wspólnota jest anomalią. Normą jest polaryzacja. Normalny jest też sceptycyzm wobec demokracji liberalnej. A urok autorytaryzmu jest wieczny.

Lubię takie książki, skłaniające do przemyśleń na temat natury ludzkiej. Choć niestety te przemyślenia prowadzą na ogół do pesymistycznych wniosków. Można się zastanawiać, dlaczego ciągle nie potrafimy żyć w pokoju, bez narzucania innym swojego zdania, bez krzywdzenia się nawzajem. Jednak ludzie są tak różni, że zawsze będzie dochodzić między nimi do ścierania się różnych poglądów, postaw, wartości i niestety prowadzi to cały czas do mniejszych lub większych konfliktów. Większość ludzi czuje też opór przed zmianami (nawet jeśli te zmiany są pozytywne). Zawsze też będą jacyś przegrani i niezadowoleni z obowiązującego stanu rzeczy. Demokracja chyba po prostu jest trudniejsza, bo wymaga rozmów i konsensusu. Dlatego nasza historia to sinusoida, gdzie okresy tolerancji przeplatają się z okresami tyranii. A mając jedno, tęsknimy za drugim… Więc w sumie to, że teraz mamy zwrot ku autorytaryzmowi nie jest niczym dziwnym czy nienormalnym (którą to konstatację przyjmuję z ulgą). Applebaum cytuje np. poglądy XIX-wiecznych filozofów, którym nie podobała się demokracja i równość, gdyż uważali, że przyczynia się to do upadku cywilizacji i promowania przeciętności. Jakże podobnie brzmiał mi artykuł, który niedawno czytałam, w którym autor ubolewał nad tym, że nie ma już dziś geniuszy i wizjonerów na miarę np. Steve’a Jobsa, bo dziś tacy ludzie byliby tępieni przez nadmierną poprawność polityczną i dążenie do równości. Czyli: Steve Jobs był tyranem, mobbingował pracowników, był kiepskim mężem i ojcem i w ogóle człowiekiem, ale wybaczamy mu to, bo był geniuszem, a geniuszom wolno więcej (a dziś by to już nie przeszło). Cyt: Dzisiejszy świat Zachodu przesiąknięty do bólu lewicowymi ideami wspólnotowymi (nie twierdzę wcale, że to źle) chyba nie jest dziś w stanie wydobyć z siebie wybitnych jednostek, którym wybaczano by więcej. Serio? W XIX wieku też pewnie narzekano, że nie ma wizjonerów i świat się kończy, bo kobiety domagają się równych praw i nie można już wykorzystywać dzieci w fabrykach. Wybitni ludzie rodzą się w każdym pokoleniu, a ponieważ ludzi jest coraz więcej, należy domniemywać, że ludzi wybitnie utalentowanych jest też coraz więcej. Ale oni też muszą wpasować się w czasy, w jakich żyją. A gnębienie innych nie jest już dziś akceptowane tak, czy siak. A ilu dawniej było wizjonerów i geniuszy, którzy zostali docenieni dopiero po śmierci? 

Czy to są rozważania może dalekie od kwestii zmierzchu demokracji? Nie sądzę. Bo - jak widać - wiele osób żyje w swojej bańce i wydaje im się, że współczesny świat jest tak bardzo tolerancyjny i “przesiąknięty lewicowymi ideałami”. Guzik prawda, jeśli świat jest tak bardzo lewicowy, to czemu rządzi nami skrajna prawica? Wystarczy wyjść na ulicę i porozmawiać sobie z jakimś zwolennikiem PiS. Przecież nasze społeczeństwo jest bardzo spolaryzowane, podzielone są nawet rodziny, i to samo dzieje się w innych krajach zachodnich, ze Stanami Zjednoczonymi na czele. Applebaum zauważa, że zmiany każdorazowo katalizuje wynalezienie jakiegoś nowego medium, które umożliwia szerzenie poglądów: druk, telefon, radio, telewizja, a teraz mamy internet (którego póki co nikt nie kontroluje): Ludzie zawsze mieli różne poglądy. Teraz jednak mają różne fakty. Szum informacyjny, z jakim mamy do czynienia jest tak naprawdę wodą na młyn dla przeróżnych demagogów i tych, którzy chcieliby przemówić do osób, które tęsknią za “starymi dobrymi czasami”, “porządkiem”, “prostotą”, “tradycyjnymi wartościami”, czy czym tam jeszcze. Problem polega na tym, że żeby zaprowadzić ten “porządek” (czy też “nowy porządek”), najpierw nastaje chaos, a ten jest bardzo destrukcyjny dla większości ludzi. 

Kiedyś życie może było przyjemniejsze i prostsze, ale też było w nim więcej niebezpieczeństwa, nudy i niesprawiedliwości.

Już klasycy wiedzieli, że nasza historia kołem się toczy, że ludzka natura jest ułomna i że trzeba specjalnych środków, by zapobiec osunięciu się demokracji w tyranię. Nie można nigdy spocząć na laurach. Oczywiście Applebaum stoi “po stronie” demokracji, ale, obiektywnie patrząc, który system jest dla kogoś dobry, a który zły - też zależy od spojrzenia (w tym miejscu przypomina mi się lektura Wielkiego złudzenia, w którym autor dowodził, że walka o demokrację, taka, jak ją widzi Anne Applebaum, jest błędem z punktu widzenia interesów państwa). Być może autorytaryzm też wygrywa z demokracją, na tej samej zasadzie, co nacjonalizm - bo "lepiej koresponduje z ludzką naturą". Ale ileż to razy już różni prorocy wieszczyli apokalipsę i upadek ludzkości? Do tej pory jednak jakoś nasza cywilizacja nie upadła (choć na pewno kiedyś to nastąpi), gdyż, jak to się mówi, psy szczekają, karawana jedzie dalej.

Metryczka:
Gatunek: publicystyka
Główny bohater: polityka i autorytaryzm
Miejsce akcji: świat
Czas akcji: współcześnie
Ilość stron: 292
Moja ocena: 5/6
 
Anne Applebaum, Zmierzch demokracji. Zwodniczy powab autorytaryzmu, wyd. Agora, 2020

Komentarze

instagram @dzienpozniej

Copyright © Dzień później