Szkoła po japońsku

 "Jaka jest Japonia?" - zapytałam. "Jest przepiękna" - odrzekł tato - "Wszystko pójdzie doskonale".

Kiedy czytałam tę książkę, dziękowałam Bogu, że dzieciństwo i edukację szkolną mam już dawno za sobą. Mimo tego, że polska szkoła, a zwłaszcza polska szkoła z czasów mojego dzieciństwa nie umywa się do wymogów szkoły japońskiej, to mimo wszystko jest to trudny czas, kiedy dziecko musi mierzyć się z ciągłymi wymaganiami i rywalizacją. Czytając więc o wymogach japońskiej szkoły, łapałam się za głowę, zastanawiając się, jaki jest sens takiej tresury i wyśrubowanej poprzeczki stawianej maluchom. Dzieci w Japonii nieustannie ocenia się i klasyfikuje na podstawie osiągnięć, a przy tym jest wiele okazji do odnotowania porażek. Nawet błędne wykonywanie ćwiczeń fizycznych, albo nie dość szybkie bieganie... Autorka przytacza przykłady zadań, jakie miały wykonać kilkuletnie dzieci, a ja stwierdzałam, że sama miałabym z nimi problem. Poza tym - nie czarujmy się - co z tego zostaje po zakończeniu edukacji? Przynajmniej patrząc na poziom wiedzy, jaką mają dorośli w Polsce... I jaki jest sens tego, zwłaszcza jeśli kończy się to odrabianiem lekcji przez rodziców - za dzieci. Ponieważ rzecz dotyczy małych dzieci, wydaje mi się to szczególnie okrutne, kiedy dzieci nie mają w tym wszystkim czasu, żeby po prostu cieszyć się dzieciństwem, bawić się i mieć czas dla siebie. Dodatkowo, jeśli w naszym, zachodnim społeczeństwie ceni się indywidualizm (i dziś jest to wręcz posunięte do przesady) - tak w Japonii jest wręcz przeciwnie. Tu na indywidualizm nie ma miejsca, trzeba się dostosować i być takim, jak wszyscy. Wszystko jest uporządkowane i powkładane do odpowiednich przegródek, a na jakiekolwiek odstępstwa nie ma miejsca, bo spotyka się to od razu z potępieniem i krytyką. Uważam, że przesada tak w jedną, jak i drugą stronę w tym względzie jest szkodliwa, bo każdy człowiek potrzebuje zarówno nauczyć się funkcjonować w społeczeństwie, ale też potrafić wyrażać siebie. Kolektywizm posunięty do takiego stopnia, jak w Japonii tłumi kreatywność i własną inicjatywę, a sztywne reguły powodują potem, że człowiek boi się jakichkolwiek nowości. 

Nachodziły mnie przy tej lekturze refleksje o tym, jak bardzo ten cały japoński system pokazuje, że człowiek jest przede wszystkim istotą społeczną, ciągle walczącą o miejsce w hierarchii dziobania. Jednak ciągła presja i poddawanie krytyce na pewno nie wpływa dobrze na psychikę. Hasło "próżny trud" bynajmniej nie motywuje do wysiłku. Nie wspominam już o fizycznej przemocy. Co więcej wymogi, o jakich mowa nie dotyczą tylko dzieci, ale i ich matek (tak, matek, bo z uwagi na seksizm, o którym również pisze autorka, od ojców nie wymaga się włączania w proces wychowania potomstwa). To matki muszą tłumaczyć się z porażek swoich dzieci i przepraszać za ich wybryki. Żeby było śmieszniej, sukcesami nie można się za bardzo chwalić, żeby nie być posądzonym o zarozumiałość; w Japonii nadal w cenie jest skromność i pokora, a także umniejszanie swoich osiągnięć.

Nota bene autorka porównuje też system japoński do amerykańskiego:

Amerykańscy nauczyciele usilnie starali się wdrożyć Tara do samodzielnego, analitycznego myślenia. Czy jednak nie powinni wymagać znajomości jak największego zbioru faktów, aby stworzyć fundament, na którym może oprzeć się takie myślenie? Czy ciągle wierzyłam w japoński model edukacji, który nas zawiódł? Czy był gdzieś złoty środek?
W każdej dziedzinie potrzebny jest złoty środek: tak samo w nauce nie jest dobre ani przeładowanie materiałem, ani zbytnia pobłażliwość. Amerykańscy uczniowie w testach wiedzy wypadają dosyć kiepsko na tle innych rozwiniętych państw, a jedyne, czego - ponoć - im nie brakuje - to pewność siebie… Amerykański system nauczania to osobny temat. 

Trzeba przyznać Kumiko Makiharze, że ma wyjątkowo lekkie pióro i to wszystko opisane jest tak, że czyta się jednym tchem. Dowiemy się z niej nie tylko o systemie japońskiej edukacji, ale i co nieco kulturze i obyczajach w tym kraju, co, jako że przecież podane przez rodowitą Japonkę, było dla mnie znacznie bardziej wiarygodne, niż książki pisane o Japonii z perspektywy gaijinów (i przedstawiające Japonię jako najdziwniejszy kraj pod słońcem). Chciałoby się więcej, gdyby nie dosyć smutny wydźwięk tej książki. Owszem, Japonia jest przepiękna, ale czy chciałabym tam się wychowywać? Jak ostatecznie autorka ocenia japońską edukację swojego syna i czy wyniósł on z japońskiej szkoły jakieś cenne umiejętności? Przekonajcie się sami.

Metryczka:
Gatunek: reportaż
Główny bohater: japońska szkoła
Miejsce akcji: Japonia
Czas akcji: współcześnie
Ilość stron: 256
Moja ocena: 5/6
 
Kumiko Makihara, Szkoła po japońsku. Jak przetrwałam elitarną edukację mojego syna, wyd. Bo. wiem, 2022

Komentarze

instagram @dzienpozniej

Copyright © Dzień później