Stoimy u progu osiemnastego stulecia i jesteśmy na południu Ameryki Północnej, 200km od Florydy, w dzikich ostępach otoczonych moczarami i terytoriami Indian. To tam koloniści zakładają miasteczko Fount Royal, czyli Królewska Krynica, z myślą, by rosło ono w siłę i stało się konkurencją do pobliskiego portu Charles Town. Niestety plany te krzyżują tajemnicze zgony i morderstwa, w wyniku których wielu mieszkańców w popłochu opuszcza mieścinę. Jej założyciel rwie włosy z głowy, a podejrzenia o konszachty z diabłem padają na miejscową wdowę. Została ona oskarżona o czary i wtrącona do więzienia, gdzie czeka na proces i skazanie na stos. Dobre i to, bo samozwańczy burmistrz założył sobie, że wszystko to musi odbyć się z prawem i dlatego wzywa do Fount Royal sędziego. Choć wina Rachel dla wszystkich jest raczej oczywista…

Narratorem powieści jest młodziutki sekretarz sędziego, Matthew, który okazuje się tyleż człowiekiem o lotnym i przytomnym umyśle, co nie wierzącym w siedemnastowieczne bajeczki o czarownicach. Zwłaszcza, że wszyscy mają świeżo w pamięci to, co wydarzyło się w Salem. Być może ten młody człowiek odstaje mentalnością od swoich czasów, w każdym razie, wiedziony przyrodzoną ciekawością i dążeniem do prawdy, postanawia on rozwiązać zagadkę tego, co dzieje się w miasteczku. Intuicyjnie czuje on bowiem, że sprawa “śmierdzi”, a winnym jest nie diabeł i czarownica, a człowiek. Stąd treścią powieści jest “śledztwo” prowadzone przez Matthew.

Cóż to jest za “pyszna” opowieść, że użyję takiego sformułowania. Rozkręca się ona powoli, to fakt, sama książka jest opasłym, 900-stronicowym tomiskiem, więc nie da się jej tak po prostu połknąć. Wprawdzie jest to kryminał, a czas akcji to ledwie kilka dni, ale też jest to powieść historyczna, stąd też musimy brać na to poprawkę - i tu moim zdaniem tempo tej historii jest jak najbardziej uzasadnione, no bo w XVII wieku tempo życia było też inne, niż dziś. Co wypełnia więc te wszystkie stronice? Autor nie szczędzi nam szczegółowych opisów postaci i tła, łącznie z detalami tego, jak kto wygląda i w co jest ubrany (a bohaterów jest tu sporo). Tu powieść ta kojarzyła mi się z, równie opasłymi i bogatymi w szczegóły, książkami Dana Simmonsa. Zanurzymy się oczywiście w XVII-wiecznej obyczajowości kolonialnej Ameryki, której państwowość dopiero się kształtowała. Jest sporo ciekawych dialogów, poświęconych różnym sprawom, wreszcie nie brakuje roztrząsań narratora dotyczącej tajemniczej sprawy dręczące Fount Royal. W miarę rozwoju akcji, jej tempo przyspiesza, a samo rozwiązanie zagadki kryminalnej jest bardzo ciekawie wymyślone. Urzekło mnie to wszystko. Robert McCammon pisze pięknym, bogatym językiem, jest to literatura wysokiej klasy, a napisanie tak obszernej książki z pewnością wymagało ogromnej wyobraźni, a i też pracy (zawsze przyprawia mnie to o podziw). Zew nocnego ptaka idealnie nadaje się też na serial historyczny - coś w klimacie Zjawy, Jeźdźca bez głowy czy Księgi Czarownic (w jej historycznej odsłonie). A jeszcze do tego doczytałam się, że Zew nocnego ptaka to pierwsza część cyklu, więc z niecierpliwością czekam na przekład drugiej części. Polecam!

Metryczka:
Gatunek: powieść historyczna
Główny bohater: Matthew Corbett
Miejsce akcji: Ameryka Północna
Czas akcji: 1799 rok
Ilość stron: 940
Moja ocena: 6/6

Robert McCammon, Zew nocnego ptaka, Wydawnictwo Vesper, 2022

Komentarze

instagram @dzienpozniej

Copyright © Dzień później