Biedni w bogatym kraju
Ludzie martwią się oszukiwaniem na bonach żywnościowych (wskaźnik nadużyć na poziomie 1,5%), ale nie mają świadomości, że miliarderzy ukrywają majątki za granicą, pozbawiając skarb państwa około 36 miliardów dolarów rocznie z tytułu podatków (...). Joseph Stiglitz, laureat Nagrody Nobla w dziedzinie ekonomii powiedział, że “pomyliliśmy ciężką pracę nad gromadzeniem majątku z zagarnianiem majątku”.
oraz
Dawna arystokracja feudalna utrzymywała swoje bogactwo dzięki ustalonym zasadom oraz normom. Dzisiejsza nowa arystokracja czyni podobnie. Istnieją ulgi dla zamożnych, takie jak luka podatkowa obejmująca opodatkowanie udziału w zyskach według stawki podatku od zysków kapitałowych zamiast podatku dochodowego albo dopłaty do kredytów na zakup jachtów. Według niektórych szacunków korporacyjne subwencje, kredyty i luki podatkowe są o 50% większe, niż programy pomocowe dla ubogich.
Zatem, OK, pewnie jest jakiś procent ludzi, którzy faktycznie sami są sobie winni, ale jeśli w dostatku żyje tylko garstka ludzi, a cała reszta społeczeństwa ledwie wiąże koniec z końcem, to chyba jednak coś w tej teorii nie styka? Autorzy tej książki, Kristof i WuDunn podają, że w Stanach Zjednoczonych ludzie najbogatsi stanowią 1%, zamożna elita ok. 10%. A reszta ledwo wiąże koniec z końcem. Owi “biedni w bogatym kraju” to wcale nie jakiś margines, ale ogromna rzesza ludzi. Mamy więc w gruncie rzeczy taką samą sytuację, jak kilkaset lat temu, kiedy istniał król i arystokracja, żyjący w luksusach, a reszta to plebs klepiący biedę. Tylko że wtedy biednymi nie pogardzano, bo wiedziano, że to właśnie oni pracują na bogactwo wyższych sfer. Mnie zbulwersował przytoczony w książce przykład, jak to American Airlines ogłosiły, że inwestują część swoich zarobków w podniesienie wynagrodzeń personelu, na co oburzyli się udziałowcy: “Znowu w pierwszej kolejności płacą pracownikom - udziałowcy dostają ochłapy” - w wyniku czego spadła cena akcji AA. Serio? A komu niby należą się zyski w pierwszej kolejności, jeśli nie pracownikom? Czy naprawdę w XXI wieku nie można bogactwa redystrybuować sprawiedliwiej, niż w wieku XV?
Jeśli kradniesz w spożywczaku możesz trafić za kratki. Jeśli jednak kradniesz dziesiątki milionów instytucjom podatkowym albo nieuczciwie rozprowadzasz niebezpieczne leki, siedząc w luksusowym biurowcu, będą cię wychwalać za smykałkę do interesów.
Gdy w niedawnym sondażu poproszono respondentów, by opisali obecne czasy jednym słowem, wśród ośmiu najczęściej używanych określeń znalazły się “niepokojące”, “chaotyczne”, “wyczerpujące”, “koszmarne” i “nerwowe”.
Problem polega na tym, że za takie rzeczy jak ubóstwo, bezdomność, patologie - płaci cenę całe społeczeństwo, a więc to nie jest tak, że zaradniejsi i bogatsi nie muszą się tym martwić. Owszem, oni sobie poradzą na zasadzie:
Poziom w szkołach publicznych spada? Poślij dziecko do szkoły prywatnej - arystokracja tak właśnie robi. Jeśli pogarsza się poziom bezpieczeństwa publicznego, zamieszkaj na strzeżonym, zamkniętym osiedlu. Jeśli na publicznym basenie robi się zbyt tłoczno albo obowiązują coraz krótsze godziny otwarcia, zbuduj sobie basen za domem albo kup domek letniskowy. Gdy na lotniskach robi się nie do wytrzymania lataj prywatnym samolotem. Gdy sieć energetyczna staje się zawodna, kup sobie generator prądu. Gdy metro się spóźnia, przesiądź się do taksówki.
Reportaż jest napisany w bardzo przystępny sposób, choć na początku może jest zbyt chaotyczny. Autorzy posiłkują się historiami konkretnych ludzi, w tym swoich znajomych/sąsiadów/przyjaciół z dzieciństwa. Nie ulega wątpliwości, że to, co napisali Kristoff i WuDunn ma mocno lewicowy charakter - autorzy bronią biednych, okazując im współczucie, a nie potępienie - i oskarżają system. Nie spotka się to pewnie z aprobatą zwolenników darwinizmu społecznego, tudzież libertarian. Jednak czytając tę książkę chce się krzyczeć: Ameryko, nie idź tą drogą. Stany Zjednoczone przestały być krajem stwarzającym szansę każdemu. American dream is officially dead.
Najgorsze jest to, że nasza rzeczywistość też niepokojąco zbliża się do modelu amerykańskiego, gdzie nawet nie chcąc ludzie są zmuszani do stosowania rozwiązań typu “nie stać ich na chleb - niech jedzą ciastka”. I nie jest to nawet kwestia wygody, tylko po prostu być albo nie być. Np. kupujesz samochód, bo brak jest transportu autobusowego, czy kolejowego. Nie chcesz czekać pół roku na wizytę u lekarza - zapisz się prywatnie. A co, jeśli cię na to nie stać? To masz problem... W czasach kryzysu i galopującej inflacji wszystko to staje się jeszcze bardziej dotkliwe dla przeciętnego zjadacza chleba.
Gatunek: reportaż
Komentarze
Prześlij komentarz