Wielkie złudzenie
Żyjemy w świecie, w którym relatywizm jest twardą rzeczywistością, nawet jeśli większość z nas nie uważa się za relatywistów.
Pogląd ten stawia niestety prawa człowieka na mniej ważnej pozycji, niż interesy państw – profesor zwraca uwagę, że nie są one wcale tak niezbywalne i uniwersalne, jak uważamy. Politolog ten na pewno nie jest idealistą, chcącym zmieniać świat, nie wierzy też w siłę ludzkiego rozumu. Wszystko to może nam być trudno przyjąć i wzbudzać chęć polemiki, czego nie chcę robić. Po pierwsze nie czuję się kompetentna, a po drugie nie chcę popełniać błędu oczekiwań: niewygodne fakty nie znikną, dlatego, że się nam nie podobają. Prawdopodobnie Mearsheimer ma sporo racji w tym, co pisze; świat przynajmniej częściowo tak wygląda. Jest wielu złych ludzi, jest też wielu nietolerancyjnych, gotowych narzucać innym swoją moralność. Głupich też nie brakuje. Ludzie są różni i się ze sobą nie zgadzają w fundamentalnych kwestiach. Świat jest konglomeratem narodowych państw. Ingerowanie jakiegoś kraju w suwerenność drugiego jest niebezpieczne i żaden kraj tego nie lubi, tu przyznaję 100% racji. Prawdopodobnie myślenie w kategoriach interesu tylko własnej grupy społecznej też nigdy nie minie. Widzimy też, że znowu na świecie panoszy się nacjonalizm, wywołując coraz więcej tarcia między państwami. Zarazem ta wizja świata wydaje mi się bardzo uproszczona, bazująca na bardzo konserwatywnym, a zarazem zrelatywizowanym obrazie świata. Trudno na przykład nie mieć wątpliwości odnośnie prowadzenia polityki międzynarodowej. Mearsheimer dowodzi, że prowadzenie liberalnej polityki wcale nie prowadzi do zmniejszenia liczby wojen na świecie, a wręcz przeciwnie, czego dowodzą chociażby konflikty, w które angażowały się Stany Zjednoczone na Bliskim Wschodzie. Stąd podstawowym zaleceniem jest, aby mocarstwa przejawiały powściągliwość w swoich działaniach, nie wtrącając się w sprawy innych państw. Ale co robić, kiedy jakiś kraj napada na inny? Pilnować własnego nosa, czy też interweniować? Pomagać innym, czy pozostać obojętnym? I jakie to będzie miało skutki? W świecie, w jakim żyjemy żadna polityka nie jest bezkrwawa, tylko że liberalne demokracje zabijają w białych rękawiczkach.
Jak już wspomniałam wyżej, nie chcę polemizować, ale powiem, co nie podoba mi się w tych wywodach. Punktem wyjścia teorii Mearsheimera jest poczynione założenie dotyczące "ludzkiej natury" i poglądów na to, co jest dobre, a co złe. Ale czym jest "ludzka natura"? Na przestrzeni dziejów głowili się nad tym różni filozofowie i moim zdaniem jest to kwestia nie do rozstrzygnięcia. Mearsheimer powołuje się raczej na filozofów, niż na badania psychologów i antropologów, i widzę w jego wywodach sporo sprzeczności, na zasadzie picky-cherring. Raz podkreślana jest społeczna natura człowieka, innym razem politolog powołuje się na rywalizację. Wszystko to jest dość płytkie i ma znamiona dużego uogólniania, takiego myślenia intuicyjnego bardziej, niż naukowego. Podobnie zresztą jak fragmenty dotyczące narodu czy państwa. Poza tym mentalność ludzi się zmienia - nie jesteśmy już tymi samymi ludźmi, którymi byliśmy 500, czy chociażby 100 lat temu. Gdyby tak nie było, nie byłoby postępu. Sam autor w pewnym momencie stwierdza:
Głęboki optymizm wyznawców postępu bez granic co do naszej umiejętności rozumowania podważają ich własne prace, a także brak przekonującego wyjaśnienia, dlaczego natura ludzka w ciągu zaledwie kilku stuleci uległa tak głębokiej zmianie
Na pewno dużą zaletą tej książki jest jej przystępność. Mearsheimer pisze w bardzo prosty sposób, tak że wydaje mi się, że tekst jest w stanie zrozumieć przeciętny czytelnik, nawet ten, który nie interesuje się zbytnio koncepcjami politycznymi. Autor bowiem wychodzi od objaśniania podstawowych i mniej podstawowych pojęć, takich jak jednostka, społeczeństwo, czy liberalizm w różnych jego odłamach, dokonując przy tym przeglądu myśli filozoficznej w tym temacie. To zajmuje sporą część książki, zanim w ogóle dochodzimy do doktryny politycznej. Dlatego też tekst jest dosyć obszerny - ale zrozumiały. To szerokie omówienie jest niewątpliwie zaletą książki, pozwala zrozumieć skąd wzięły się takie, a nie inne poglądy. Również bibliografia jest imponująca.
Wielkie złudzenie naprawdę sprowokowało mnie do myślenia i refleksji nad tym, jak wygląda współczesny świat - była to jedna z najciekawszych książek, jakie ostatnio czytałam. Widzę w tym, co napisał autor sporo trafnej diagnozy świata - natomiast jeśli chodzi o prognozowanie, co będzie, to zobaczymy. Kłopot z nim polega na tym, że weryfikacja następuje post factum - dopiero historia pokazuje kto miał rację, przy czym nawet wtedy należy wziąć pod uwagę, że na bieg spraw mogło mieć wpływ wiele różnych czynników, niekoniecznie przewidzianych przez danego autora. Historia ludzkich dziejów to sinusoida, gdzie wahadło wychyla się to w jedną, to drugą stronę, nic nie trwa wiecznie. Dlatego myślę, że powinniśmy Mearsheimer czytać jako przestrogę i punkt wyjścia do skorygowania błędów, które ciągle popełniamy. Trzeba też pamiętać, że politolog ten pisze pod kątem polityki Stanów Zjednoczonych, gdyż to one są teraz mocarstwem, mającym największy wpływ na świat. Punkt widzenia zależy jednak od punktu siedzenia - gdyby Stany Zjednoczone się “nie wtrącały” i gdyby nie nasze "liberalne marzenia", to my nie bylibyśmy teraz w NATO i sytuacja Europy Wschodniej wyglądałaby zgoła odmiennie.
Gatunek: popularnonaukowa
Ps. Nomen omen, Wielkie złudzenie to również tytuł książki Normana Angella, który już sto lat temu przekonywał, że wojna jest nieracjonalna i w świecie wzajemnych powiązań nieopłacalna nawet dla zwycięzcy. Przypadek?
Komentarze
Prześlij komentarz