Planeta Piołun
Francuzi nie muszą nikomu udowadniać swojego prawa do istnienia i nikt im nie truje, że ich zabójcy to "druga strona konfliktu", której powinni się przypodobać, żeby przestała ich zabijać (a już z pewnością ktoś, kto zaryzykowałby publicznie wychylanie się z radami, jak najlepiej całym krajem udawać orgazm podczas gwałtu, żeby zadowolić gwałciciela, nie mógłby liczyć na miano francuskiego polityka albo dziennikarza).
I wszystko byłoby ok, gdyby nie styl...ah ten styl. Wielokrotnie złożone zdania, takie, wiecie, przy których czytaniu na końcu nie pamięta się już, o czym było na początku. Piętrowe dygresje, nawiasy i przypisy drobnym maczkiem na pół strony. Egzaltacja i emfaza. Miałam wrażenie, jakby autorka cierpiała na galopadę myśli - zaczyna o jednym, a kończy o czymś zupełnie innym i czytelnik zastanawia się czemu. Na przykład czemu w tekście o Josifie Brodskim zbaczamy nagle do rozważań o feminizmie i kolonializmie? Co do Czarnobyla mają filmy Larsa von Triera? Było to dla mnie tyleż denerwujące, co frapujące. Na domiar złego w wielu miejscach mowa jest o rzeczach dla czytelnika zupełnie nowych, nieznanych, więc tym bardziej rodzi to trudność w zrozumieniu o co właściwie Zabużko chodzi...
Z pewnością jest to książka otwierająca oczy na sprawy naszego wschodniego sąsiada i cieszę się, że po nią sięgnęłam, ale trzeba się trochę wysiłku, by ją zrozumieć.
Gatunek: eseje
Komentarze
Prześlij komentarz