Jak ocalić świat od katastrofy klimatycznej

Nie miałam w planach czytania tej książki. Nie dlatego, że nienawidzę Billa Gatesa i uważam, że miliarder nie ma prawa mówić “biednym” ludziom jak żyć, np. że powinni ograniczać podróże, czy jedzenie mięsa. Ludzie, którzy tak piszą, wyliczając Gatesowi ile ma domów, aut czy samolotów, w ogóle nie czytali tej książki, bowiem w ogóle nie o to w niej chodzi. Wręcz przeciwnie - Gates przyznaje, że nie możemy biedniejszym krajom bronić się rozwijać i dążyć do polepszenia poziomu życia i że proces ten będzie postępował. Bogatsze kraje za to powinny pomagać biedniejszym w radzeniu sobie z katastrofą klimatyczną, gdyż to one poniosą jej najcięższe konsekwencje.

Nie miałam zatem w planach czytania tej pozycji, ponieważ Bill Gates nie jest dla mnie autorytetem w temacie zmian klimatycznych - nie jest naukowcem, biologiem, klimatologiem, a informatykiem i to odzwierciedla jego książka, która traktuje przede wszystkim o potrzebie wdrożenia nowych technologii, które “uratują świat”. O ile wiele innych osób, np. David Attenborough koncentruje się na przyrodzie i konieczności przywrócenia jej światu, wydaje się, że Gatesa to w ogóle nie interesuje. Dla mnie to nie brzmi zbyt zachęcająco, zwłaszcza przy założeniu, że ludzkość nie zmieni swojego stylu życia, a więc będziemy budować jeszcze więcej, zużywać jeszcze więcej energii, mnożyć się i potrzebować coraz więcej jedzenia. Gates nie proponuje więc żadnych ograniczeń, a wręcz przeciwnie. Dla mnie to wizja oderwana od rzeczywistości, także dlatego, że nie uwzględnia szkód, które już powstały i zmian, które już zaszły. Trochę to taka wizja planety zalanej betonem, ale stechnologizowanej, gdzie to technologia umożliwia nam przeżycie.. Przy czym od strony merytorycznej ta książka jest dla mnie bardzo słaba. Po pierwsze Gates pisze o podstawowych problemach związanych z emisją gazów cieplarnianych, ale klimat jest tak skomplikowaną maszynerią, że próby jego regulacji wyglądają jak naciąganie zbyt krótkiej kołderki: jedną rzecz naprawimy, a za to pojawia się jakiś inny problem. Gates wydaje się nie wiedzieć zbyt wiele na ten temat (albo ta książka jest napisana tak, jakby nie wiedział), stąd jego tekst zrobił na mnie wrażenie podawania zbyt prostych recept w stosunku do skali problemu. Po drugie to właściwie tu nie ma żadnych konkretnych recept, poza dekarbonizacją. Książka jest pełna ogólników, w stylu: potrzebujemy tego i owego, potrzebujemy innowacji, musimy wynaleźć ciekłe i zeroemisyjne paliwo. Aha, i “musimy coś zrobić z wylesianiem”. Really? Tyle to ja sama wiem. Gates nie pisze więc: mamy to i to, zróbmy to tak i tak, musimy udoskonalić tamto….nie ma tu konkretnych rozwiązań, ani nawet pomysłów, to co pisze to kompletna abstrakcja. Łatwo powiedzieć, trudniej zrobić. Nie mamy tych technologii, o których pisze Gates - być może je będziemy mieli, a być może nie - i co wtedy? Równie dobrze można by powiedzieć: musimy wynaleźć perpetum mobile… Najlepiej oddaje to następujący cytat:

(..) już wkrótce będziemy musieli produkować o 70% żywności więcej, a jednocześnie ograniczać swoje emisje i zacząć dążyć do ich całkowitej eliminacji. Będzie to wymagało wielu nowych pomysłów, a tym nowych sposobów nawożenia roślin i hodowania zwierząt. Będziemy musieli marnować mniej jedzenia, a mieszkańcy bogatych krajów będą także musieli zmienić niektóre swoje nawyki - na przykład będziemy musieli jeść mniej mięsa.

Jest tu też sporo takiego polityczno-technologicznego bełkotu, przez który książka stawała się dla mnie w miarę czytania coraz to nudniejsza. Musimy wydawać więcej pieniędzy na badania, rządy powinny wprowadzać działania systemowe, kraje powinny współpracować, bla bla bla. Wszyscy to wiemy, i co? Oczywiście rozumiem, że to miała być książka o rozwiązaniach, a nie problemach, ale nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że ślizgamy się po powierzchni i nie mogłam podzielić optymizmu Billa Gatesa. Na przykład: ludzie nie chcą płacić więcej za benzynę, czy za prąd - jak ich do tego przekonać? No właśnie… Ta książka nie przekonuje nawet przekonanych, takich jak ja - a co dopiero nieprzekonanych.

To bardzo dobrze, że ludzie wpływowi, tacy jak Bill Gates czy Elon Musk, interesują się klimatem - i inwestują w to swoje miliony. Ale uważam, że ta książka była niepotrzebna. Nie ma w niej nic, co przemówiło by do zwykłego człowieka, za to sporo treści powinna być skierowana do decydentów - ale żeby to zrobić Gates nie potrzebuje pisać książki. Jeśli faktycznie mu zależy, powinien działać, finansować badania czy rozmawiać z politykami, a nie wydawać teksty, z których nic nie wynika. W istocie ta książka może jeszcze zrobić więcej szkody, niż pożytku - dość znowu wrócić do tych wszystkich, na których nazwisko Gates działa jak płachta na byka i którzy wszelkie jego inicjatywy kwitują tak, że z pewnością robi to po to, by jeszcze bardziej się wzbogacić (tak, wydał książkę, bo ma za mało pieniędzy, hahaha), albo by zyskać władzę nad światem. Będzie jak z pandemią - katastrofa klimatyczna to na pewno spisek bogatych i marketingowców… Nota bene na czystych technologiach faktycznie pewnie można się będzie wzbogacić, o czym Gates wspomina mimochodem… 

Metryczka:
Gatunek: popularnonaukowa
Główny bohater: katastrofa klimatyczna
Miejsce akcji: cały świat
Czas akcji: współcześnie
Ilość stron: 320
Moja ocena: 3/6

Bill Gates, Jak ocalić świat od katastrofy klimatycznej. Rozwiązania, które już mamy, zmiany, których potrzebujemy, Wydawnictwo Agora, 2021


Komentarze

instagram @dzienpozniej

Copyright © Dzień później