Ostatnie stadium
Z pamiętnika niemłodej lekarki.
Bardziej frapujący wydał mi się wątek zawodowy, w którym
Ellin opowiada o swojej praktyce lekarskiej. I nad tym chciałabym się chwilę zatrzymać. Kobieta jest lekarzem rodzinnym i
codziennie przyjmuje pacjentów narzekających na banalne dolegliwości, jak ból
pleców, katar, czy kołatanie serca. Jednocześnie wielu z nich domaga się
wszelkich możliwych badań, przekonanych, że ich problemy zdrowotne to coś
poważnego. Zabrakło tu jeszcze tylko kwestii „doktora Google”
i podważania diagnoz lekarza tym, co znalazło się w Internecie… Ten wątek dał mi do myślenia: z jednej strony zabawny, z
drugiej niepokojący. Trudno się nie zgodzić z argumentami Ellin: z wiekiem ciało
po prostu funkcjonuje gorzej i nie ma w tym żadnej filozofii, trzeba się z tym
pogodzić. Stąd lekarka patrzy na swoich pacjentów z pobłażliwością, ale też
irytacją, wskazującą wyraźnie na wypalenie zawodowe. Ma na nich coraz mniejszą
tolerancję, co z jednej strony jest zrozumiałe – z drugiej, przecież każdy chce
być wysłuchany i zaopiekowany przez lekarza, a wiele problemów jest pochodną
właśnie instrumentalnego podejścia medyków do swoich pacjentów. Bo problem w tym, że nigdy nie wiadomo, co jest błahostką, a co może
okazać się czymś poważnym, a zdrowie to coś, z czym nie chcemy
eksperymentować. Paradoksalnie jesteśmy też zachęcani do troski o swoje
zdrowie,
poprzez coraz to liczniejsze kampanie dotyczące różnych chorób, badania
się, a
nawet wszechobecne reklamy medykamentów. Z jednej strony to dobrze, z
drugiej
może faktycznie prowadzić do lęków u wielu ludzi, bo często wręcz te
kampanie
polegają na straszeniu i wzbudzaniu w odbiorcach poczucia winy (co
niezmiernie
mnie denerwuje). Kojarzycie te ogłoszenia społeczne straszące rakiem? Więc jak zwykle w naszych czasach jesteśmy postawieni między
młotem, a kowadłem. I tak źle, i tak niedobrze: idziesz do lekarza -
jesteś rozczulającym się nad sobą hipochondrykiem, nie idziesz - nie
dbasz o siebie. Zarazem każdy kto ma jakiś kontakt ze służbą zdrowia w naszym kraju
wie, że nie jest kolorowo. Na zabiegi czeka się
latami. Za badania najlepiej zapłacić z własnej kieszeni, niż czekać miesiącami, aż zrefunduje je NFZ - zawsze mówię, że gdyby na wynik badania można było tyle czekać, to znaczyłoby, że wszyscy ludzie są zdrowi i wcale tych badań nie potrzebują. Bo jeśli jest się chorym, to leczyć się trzeba jak najszybciej, a nie za kilka miesięcy, czy lat. Dlatego utyskiwanie Elin na państwo opiekuńcze, w którym za wszystkie
te wizyty i drogie badania płaci państwo, a ludziom wpaja się przekonanie, że
„mają do tego prawo” - może zirytować polskiego czytelnika. Wydaje mi się
też, że zamieszczanie w powieści twierdzeń, iż większość stanów bólowych i chorób przechodzi sama z siebie (chciałabym,
żeby tak było) jest dosyć ryzykowne i zastanawiałam się, czy treść tych
„pamiętników lekarki” była konsultowana z jakimś lekarzem…
Pomimo tego, że, jak już wspomniałam, treść tej książki powiela wątki, które spotkałam już w wielu innych powieściach skandynawskich – dość wspomnieć Dorosłych Marie Aubert, czy powieści Therese Bohman, a nawet skandynawskie kryminały, w których często pojawiają się motywy depresji, samotności, czy wypalenia – to Ostatnie stadium spodobało mi się i momentami nawet rozbawiło. Być może spowodowane to było tym, że potrafiłam utożsamić się z bohaterką. A na pewno będę miała Ostatnie stadium w głowie idąc teraz do lekarza... Oczywiście trudno nie zgodzić się z tezą, że ta powieść jest satyrą na bogate zachodnie społeczeństwa, tkwiące u progu dekadencji i nurzające się w problemach egzystencjalnych, banalnych w gruncie rzeczy. W tej książce przynajmniej to widać, w przeciwieństwie do wielu innych, których bohaterowie tylko irytują tym swoim użalaniem się nad sobą.
Gatunek: powieść
Nina Lykke, Ostatnie stadium, Wydawnictwo Pauza, 2021
Komentarze
Prześlij komentarz